jestem juz na polmetku pobytu, niedlugo do domu, a tymczasem odkrywam, ze zaczynam sie przyzwyczajac. pewnie bedzie tak jak podejrzewalam, ze w ostatnim tygodniu bedzie mi sie pracowalo i zylo najlepiej, no i stan wiedzy sukcesywnie sie zwieksza – no ale na co mi ona bedzie jak wyjade do Polski :)
sprawdza sie tez moja wymyslona kiedys teoria, ze po dwoch tygodniach (prawie co do dnia ;) od przyjazdu, czlowiek przestawia sie na dany jezyk (o ile znal go wczesniej). podobnie mialam w Turcji – rozumialam co mowia, ale sama nie bylam w stanie nic wydukac, wszystko mi sie mylilo. tak samo bylo tutaj – na poczatku mylilam angielski z francuskim, ktorego nie uzywalam od paru lat, do tego jeszcze dokladal mi sie turecki – wychodzila mieszanka, ktora nie bylam sie w stanie plynnie z nikim porozumiec.
a teraz – mija pomalu trzeci tydzien pobytu, i WRESZCIE mowie po francusku (ta informacja na pewno ucieszy moja mame) :) – po prostu we wtorek na wycieczce jeepami „odblokowalam” sie i teraz z kazdym dniem przypominam sobie rozne slowa i zwroty, i juz mi sie nie myla z innymi jezykami.
przez to prawdopodobnie czuje sie tu swobodniej – wyjscie do banku czy do sklepu nie jest juz zrodlem bezsensownego stresu. poza tym moge „robic wrazenie” na turystach – potwierdza sie to, ze znajomosc „egzotycznych” jezykow dziala najlepiej. jesli zna sie kulture, zwyczaje – to jest to normalne, takie sa obowiazki pilota czy rezydenta. kiedy zna sie szczegolowo np. rosliny – jest to imponujace dla turystow, ale wielu z nich tez moze sie znac na tej samej dziedzinie. natomiast jezyk obcy to prawdziwy atut. turysci znaja angielski, niemiecki – i pilot poslugujacy sie tymi jezykami nie jest dla nich zadnym „znawca”. za to uzywajacy tureckiego, czy francuskiego – uuu. szacuneczek :)
wczoraj bylam na wycieczce do Marrakeszu – mialam przeczucie, ze nie uda mi sie od tego wywinac i kiedys nadejdzie dzien, kiedy bede musiala stawic czola temu wyzwaniu :) udalo sie. bez zadnych, absolutnie zadnych problemow. mam w tym tygodniu cudownych turystow – sympatycznych, kulturalnych, niekonfliktowych – wiec tym bardziej prowadzilo sie ta wycieczke „jak po masle”. mam nadzieje, ze im tez sie podobalo – zadne zastrzezenia moich uszu nie dotarly, wiec albo dobrze sie maskowali, albo byli zbyt kulturalni, albo faktycznie udalo mi sie stanac na wysokosci zadania i sprawiac wrazenie, ze to moja ktoras z kolei wycieczka :)
a sam Marrakesz… pojade tam jeszcze pare razy i chyba kompletnie sie zakocham w tym miescie! jest niesamowite… polecam wszystkim. najlepiej indywidualnie, z noclegiem – wiem ze robie antyreklame wlasnej branzy ale to miasto nadaje sie przede wszystkim do zwiedzania z plecakiem, kiedy ma sie sporo czasu.
zdjec z Marrakeszu celowo nie zamieszczam – zrobie to po powrocie, zeby trzymac „najlepsze” na koniec :)
no coz.
a dzis mam wolne.
hurra. bo przeciez bylam bardzo zmeczona, dwie wycieczki pod rzad, dyzury, infa, biura, papiery.
poszlam spac okolo 2 w nocy.
obudzilam sie o 8 – organizm sie przestawil, dluzej po prostu nie moglam juz spac :)
wiec przyszlam do biura.
a teraz juz uciekam na plaze.
pierwszy raz – po prostu na plaze, opalac sie.
kto jak kto, ale chyba rezydentka powinna byc ladnie opalona.
chociaz moj eks szef (Turek) zwykl mawiac: „Dobry rezydent to blady rezydent”.
polemizowalabym :)
2 komentarze
Trzymam kciuki za Twoj dalszy pobyt i powodzenia w poslugiwaniu sie francuskim!!!
bialy rezydent
hi hi hi…
dobre
zycze w takim razie ciemniutkiej, sniadej cery
i zazdroszcze francuskiego, mnie chyba juz nigdy nic nie odblokuje ;-)
Comments are closed.