Ostatnio jest tu prawie jak w Polsce. Wiadomo, że co jak co, ale w Alanyi żyć by było można długo i szczęśliwie, gdyby nie ci ludzie (a raczej brak tych najbliższych, znajdujących się w tzw. podobnym klimacie). A więc ludzie przyjechali, w czym wydatnie pomogły niesłychane promocje cen biletów pewnych linii lotniczych.
W moim mieszkaniu zrobiło się nagle tłoczno, szczególnie w lodówce (polskie i nie tylko przysmaki) i korytarzu (stosy powywracanych butów).
Czuję się w tej całej atmosferze jak na wakacjach, bo od tego tygodnia mamy już o wiele mniej turystów. Oznacza to też, że telefon prawie przestał dzwonić, a ja mogę się wyspać do 10-tej i sporą część dnia spędzić w leniwej zabawowej atmosferze, otoczona rodziną i/lub znajomymi.
Tego mi było trzeba…
Musiało się też wydarzyć coś jeszcze. Mam wrażenie, że co roku przynajmniej raz na sezon muszę osiągnąć pewien pułap zmęczenia, po którym wszystko nabiera innej barwy. Tym pułapem jest zaśnięcie w ubraniu i obudzenie się dopiero następnego dnia rano.
W tym sezonie byłam dużo mniej przemęczona niż zwykle: często funkcjonowałam niemal jak pracownik biurowy; wstawałam o 8 i wracałam do domu o 19. Skończyło się zarywanie nocek (chyba że z powodu towarzyskich wypadów), skończyły się też absurdalne stresy (lepszy pracodawca, fajniejsi turyści).
Z tego powodu nie było momentu, kiedy mój organizm kompletnie zastrajkował, czytaj: padł i wstał dopiero po wielu godzinach.
Stało się dopiero wczoraj, przy wydajnej pomocy mojego polskiego towarzystwa, które nie pozwalało mi leniuchować. Wróciliśmy z raftingu (spływ pontonami), zjedliśmy kolację, wypiłam pół piwa, i padłam na łóżko o godzinie 21.30, „na półgodzinną drzemkę”, nie biorąc prysznica, nie zmieniając ubrania, ani nie myjąc zębów. Ba, nawet nie zmywając oka, co jak wiedzą wszystkie kobiety, wielkim grzechem jest.
Obudziłam się o ósmej rano w stanie kompletnego zaskoczenia i z plamami pod oczami a la miś panda, za to jak nowo narodzona.
Ale to i tak nic; w poprzednie lata zdarzało mi się to nagminnie, i to w soczewkach kontaktowych ;)
Dlatego też w blogu nie pojawiają się żadne tureckie przemyślenia i spostrzeżenia. Przyznajcie sami, Szanowni Czytelnicy, powody mam.
[Ale jedną obserwację tu wplotę, w ramach zakończenia notki. Zauważyłam po raz kolejny, bo ta myśl pojawia się i znika, że bycie wśród Turków zmienia podejście do własności i dzielenia się. Wśród moich polskich znajomych bardzo silne jest przywiązanie do tego, co „moje” i „twoje”. Moja współlokatorka ze Słowacji potrafiła dzwonić do mnie, by spytać, czy może się poczęstować odrobiną czegoś z lodówki. Ja sama mieszkając w Polsce potrafiłam się obrazić na kogoś, że zabrał coś, co należało do mnie. Moi znajomi szykują sobie posiłki osobno: bo każdy kupił sobie oddzielnie, ma oddzielne finanse, a jeśli wezmą od kogoś innego pomidora, to obiecują: potem ci odkupię. Jakby miało to jakieś znaczenie. Niesamowita i dość duża różnica.
Dopiero będąc w Turcji nauczyłam się jak wielką przyjemnością może być dzielenie się z innymi; niezależnie od tego, czy samemu ma się sporo, czy dużo mniej. Odkąd tu jestem stałam się też o wiele bardziej towarzyska. Cokolwiek przeżywam, cokolwiek posiadam, mam ochotę podzielić się z tym z zaprzyjaźnionymi osobami – dopiero wtedy nabiera najlepszego smaku. Egoizm jest dobry – ale bez przesady ;) ]
8 komentarzy
Z tym dzieleniem trafiłaś w dziesiątkę.
Pozdrawiam, miłego leniuchowania:)
ooo kochana odpoczywaj … i liczymy na minimalnie więcej :)
w końcu się odezwałaś :)) Czekałam i czekałam zaglądając każdego dnia czy pojawi się nowy wpis. Przed chwilką jak zwykle wchodzę na stronkę i widzę nowy wpis – ucieszyłam się bo czytając o czymkolwiek co napiszesz mogę na chwilę oderwać się od wszystkiego.
Pozdrawiam gorąco i jak zwykle
z niecierpliwością czekam na następną notkę :*
oby więcej (i częściej :D) takich notek :)
a teraz bedzie a’ la zakochana turystka: chlip chlip, taaaaaaak tesknie za Alanya :( i za palmami!! (czy Ty mozesz w to uwierzyc, ze TU NIE MA palm?!?!?! ale za to pelno ludzi i samochodow trabiacych 24h na dobe). Szykuj chate – bede za miesiac ;)
To tureckie „dzielenie się” stało się moim przekleństwem. Mój turecki mąż i ja oboje pracujemy,ale nie przelewa nam się, a on ciągle wysyła pieniądze do Turcji na utrzymanie swojej rodziny-rodziców i rodzeństwa.Wysyła nie tylko co sam zarabia ale i to co ja zarabiam, pożycza też pieniądze i je wysyła,a ja tu nie mam nic do powiedzenia. Przez to ciągle brakuje nam pieniędzy na życie i nie możemy wyjść z długów. Takie jest to „tureckie dzielenie się”. Dla mojego męża rzecz naturalna.
„ale za to pelno ludzi i samochodow trabiacych 24h na dobe”
ADHD tak pisze, bo przebywa w moim mieszkaniu. prosze sie wiec nie sugerowac;)
a za palmami tesknie rowniez!
:)
pozdrowienia Marlena
Comments are closed.