Dzisiaj kulinarnie mnie naszło. A to dlatego, że [tutaj towarzystwo zachodzące na bloga oddycha z ulgą i rozlegają się krótkie acz gromkie oklaski] znalazłam mieszkanie. Po wielkich bólach i bezensownych targach z właścicielami, po zejściu całej Alanyi pełnej pustych pięknych mieszkań wzdłuż i wszerz, po przekonaniu się, że większość tutejszych woli, żeby ich mieszkanie stało puste, niż żeby taniej wynająć porządnym ludziom…
Najciemniej jest pod latarnią. Wróciłam do niezłego mieszkania, które zajmowałam „z urzędu” latem, pracując. Czuję się więc jak w domu.
Po dwóch dniach sprzątania, prania zasłonek, odkurzania – co by było już naprawdę jak własne (żeby przełamać kolejny stereotyp: Król Pomarańczy ochoczo dzielił się ze mną obowiązkami), pora na jedzenie, jak w domu. Zamierzam zrobić pierogi.
Ale najpierw rzut oka na… stambulskie uliczne (i nie tylko) przysmaki. Turcja jest krajem, gdzie w miastach na każdym niemal roku znajduje się pan/pani ze straganikiem na kołach pełnym rozmaitych drobiazgów do zjedzenia lub do wypicia. Począwszy od zwykłego simita (obwarzanka) rozkrajanego i smarowanego chętnym czekoladą lub topionym serkiem, poprzez köfte (mięsne pulpeciki), albo rybki w różnych postaciach. Jeśli już występują hamburgery, to też w tureckiej wersji: buła z mięsem zatopionym w sosie pomidorowym, co w Stambule nazywa się „mokrym hamburgerem” (ıslak hamburger)…
Zaczynamy klasycznie: turkish viarga czyli pod to hasło wkładamy wszystko, co zawiera orzechy i jest słodkie, i sprzedajemy. Tutaj na tzw. Egipskim Bazarze (Mısır Çarşışı) – orzech włoski w figach.
Turşu – czyli wszelkiego rodzaju „kwasizny”. A to kwaszony ogórek, a to marchewka, a to papryczka. Najlepiej wszystko zalane şalgamem – czyli przeokrutnie kwaśnym napojem ze sfermentowanej rzepy (?). Ponoć jest idealny na „dzień po” hucznej imprezie. Mimo kilku prób w przeciągu paru lat nadal nie jestem w stanie wypić całej szklanki.
Powyższy napój sprzedaje się na przystani Eminönü, czyli w zagłębiu balık ekmek – jest to słynna stambulska zakąska, składająca się ze świeżo złowionej i usmażonej ryby, owiniętej w listek sałaty i wpakowanej w kawał białego tureckiego chleba. Sprzedaż następuje taśmowo i hurtowo z takiej oto łódeczki:
A tu Skylar zapychająca się balık ekmekiem. Wbrew minie, smakowało.
Klasyczny zestaw dla tureckiego smakosza to balık-roka-rakı, czyli ryba, rukola i anyżówka. Tutaj, podczas pobytu na Wielkiej Wyspie (jednej z 4 tzw. Wysp Książęcych) sentyment opowiedział sie za spolszczoną wersją: z piwem.
Niby zwykła kebabiarnia, ale wnętrze robi wrażenie. Bo to w końcu zaadaptowana jedna z kamienic na ulicy Istiklal, w dzielnicy kiedyś zamieszkiwanej przez Greckich handlarzy zwanej Perą.
Najlepsze kasztany są oczywiście nad Bosforem.
Owoce suszone i kandyzowane, orzechy, mnogość i szaleństwo. Oj Turcy znają się na temacie.
Typowy turecki warzywniak. Na pierwszym planie niby-pomidor, hurma – smaku nie da się opisać, należy spróbować.
Biedronki, odmiana stambulska czekoladowa.
Jedna z niezastąpionych przekąsek „na szybko”. Lahmacun, w środku ze słonym serem i szczypiorkiem, gorący aż parzy w palce. Do tego zimny ayran. I jak jest? Jest bosko.
Dzięki za uwagę. A teraz zmykam, bo zgłodniałam.
Smacznego, cokolwiek dzisiaj zjecie :)
7 komentarzy
Jejku czytam Twój blog od dwóch lat. Byłam w Turcji dwa razy i mogłabym tam przebywac non stop.. zazdroszcze Ci potwornie ;)Ale teraz przegiełaś jak zobaczyłam najukochańsze lokum i lahmacum to mysłam ze rzuce sie na monitor ;) ;);) Jejku jak ja tęsknie za Turcją…. własnie mi to uświadomiłas…..
Biedroneczek nie miałam okazji zjeśc ale mam nadziej ze to nadrobie.. Dzieki za tak wspaniałego Bloga….
pozdr.Marzena
No nie – soki żołądkowe pobudzone i to konkretnie. A podczas czytania ciągle wykrzykiwałem – O! Też bym ponownie to zjadł. O! To również. O! To obowiązkowo. O! Ayran! I tutaj mocne postanowienie – biegiem idę zrobić domową wersję tego cuda.
Mimo, że wpis ciekawy to jakoś się smutno zrobiło. A i w brzuchu burczy… :D
a dziś zjedliśmy… pierogi :) tak, tak, też zrobiłam, jaki ładny zbieg okoliczności.
a şalgam uwielbiam! szczególnie ten w ostrzejszej wersji… :)
Hepsini de cok ozlemisim. En cok da kebap, dana etinden ve lahmacun (acili)
Nie masz litości!!!! Nie dość, że masz cieplej, dłużej świeci Ci słońce to jeszcze masz lepsze jedzenie!!!!!
Normalnie to jest niesprawiedliwe. Zjadłabym ten ostatni posiłek z Twoich zdjęć!!!!!
:)))))))))))))))))))))))))))))
A tak na poważnie, to cieszę się, że masz gdzie mieszkać, zrobiłaś mega wielkie porządki i że Król Kukurydzo – Pomarańczy pomaga … ale pewnie gdybym była facetem i w dodatku na jego miejsce to też bym nie protestowała wiedząc, że czytają o mnie fani mojej kobiety … dużo fanów (g’woli ścisłości).
wrednie i płaczliwie z ciemnej i mglisto wilgotnej stolycy pozdrawiam
powiem tylko jedno: MNIAMMM!!!
Kocham Turcje właśnie za te warzywniaki, stoiska ze słodkościami,bakaliami… A lahmacun… brak słów, nadal próbuje zrobic w domku, ale to już nie jest to samo:( Tesknię za tymi smakami!
witam
znalazłam dzisiaj ten blog i zatrzymam się tu na dłużej:) pół roku mieszkałam w Stambule (na beyoglu:)) w ramach erasmusa. Niesamowite miasto, zakochałam się po uszy i zbieram pieniążki, aby wrócić tam! koniecznie! dziękuję za piękne opowieści i pozdrawiam!
Comments are closed.