Znacie mnie, i wiecie, że pisząc o moich podróżach nie skupiam się zupelnie na tak zwanych faktach, datach i zapleczu historycznym. Nie chcę dublować przewodników i Wikipedii. Dlatego pisząc o pierwszym przystanku w naszej podróży – Diyarbakır – przejdę od razu do sedna.
„Stolica Kurdystanu”, „miasto niebezpieczne”, „Uważaj na siebie”, „Gdzie ty się wybierasz dziewczyno” – to hasla, z ktorymi stykalam sie przed wyjazdem. Zreszta przebywajac w Turcji od kilku lat ja sama mialam pojecie o Diyarbakir jako o miescie na kompletnym wschodzie, końcu swiata, pelnym groźnych mężczyzn ze zrosniętymi krzaczastymi brwiami. Slyszalo sie o nim w kontekscie morderstw honorowych a przynajmniej strzelanin na weselach.
Faktycznie; pierwsze wrażenia potwierdzily stereotyp: wsiadając do samolotu z Antalyi do Diyarbakıru czulam sie jednak nieswojo. 90% pasażerów stanowili mężczyźni, wracający zapewne po pracowitym sezonie na Riwierze do swoich rodzin, ktorzy zamawiali u stewardess mocne napoje alkoholowe :)
Na miejscu wszystko potoczylo sie zupelnie inaczej, niż się spodziewalam. Jak bylo umowione, spotkalysmy sie (my, dwie dziewczyny) z dwojka polskich kolegow, naszych towarzyszy podrozy, a takze Kurdem, znajomym Krola Pomaranczy, ktory obiecal nas ugoscic i zapoznac z okolica.
No i sie zaczelo. Mityczna kurdyjska goscinnosc zostala potwierdzona w praktyce. Przez trzy dni goscila nas duza i wesola rodzina, karmiąc, pojąc, obwożąc samochodem po okolicy, dbając, by wlos z glowy nam nie spadl, a także probujac z nami rozmawiac po kurdyjsku i szukając podobieństw z językiem polskim (sporo).
Samo Diyarbakir nie nalezy do klasycznie pieknych miast – czuc juz tutaj klimat, jak to dla wlasnych potrzeb okreslilam, „surowego Wschodu”. Najciekawszy jest rejon starego miasta otoczonego murami, poukrywane miedzy brzydkimi domami fantastyczne hany (karawanseraje), waskie uliczki, bazar. To jeszcze nie ten swiat arabski, ktory ogladalismy pozniej. A jednoczesnie ogromny ladunek historyczny, rejon starozytnej Mezopotamii, trasa Jedwabnego Szlaku, stolica dawnego Kurdystanu, a dzis – dziejaca sie praktycznie na naszych oczach historia. Jak ujeli to nasi kurdyjscy znajomi, w Turcji polityka jest tylko miesiac przed i dwa miesiace po wyborach. W Diyarbakir – jest obecna bez przerwy.
Akurat podczas naszego pobytu w sadzie najwyzszym w miescie zaczynala sie pierwsza rozprawa szefa kurdyjskiej (zdelegalizowanej) partii, podejrzewanej o powiazania z terrorystami z PKK. Tego samego wieczora przypadkiem fotografujac jeden z hanow natknelismy sie na znanych mi z telewizji politykow kurdyjskich ucztujacych przy suto zastawionych stolach :)
Nasi Kurdowie bardzo latwo podejmowali tematy polityczne, dajac jednoczesnie dowod duzej wiedzy nie tylko na temat Turcji, Europy, czy Polski. To nie byl ten „zacofany Wschod”, ktory to obraz przedstawia sie na tak zwanym „Zachodzie”. To nie byly tez banalne pytania o Polske („Poland? Aaa, Holland!”), z ktorymi mialam zazwyczaj do czynienia w Alanyi. Nasi nowi znajomi zadawali nam szczegolowe pytania o polska polityke, o sytuacje w Europie.
Wyjezdzalam z Diyarbakiru z poczuciem, ze koniecznie musze jeszcze wrocic. Nie tyle, zeby „cos zwiedzic”, ile zeby lepiej poznac kurdyjska tozsamosc. Pobyt w Diyarbakirze byl jak chwilowa wizyta w zupelnie odrebnym swiecie – gdzie na ulicach, w domach, wszyscy mowia dwoma jezykami. Gdzie kazdy jest w jakims stopniu Kurdem. Gdzie nie bardzo wyznaje sie kult Atatürka, zamiast tego regularnie chodzi się do meczetu. Gdzie przeplywa jedna z najwazniejszych rzek Mezopotamii, Bliskiego Wschodu – Tygrys (tur. Dicle).
Mury obronne Diyarbakır.
Miasto, które kojarzyć będzie mi się z rewelacyjnymi ucztami. Peyniri kadayıf. Na wierzchu lody z koziego mleka. Starczy za obiad i kolację, także mężczyznom :) Po konsumpcji na przeplukanie tylko duzo, duzo herbaty.
Jeden z zabytkowych hanów – obecnie hotel i restauracja.
I chwila na odpoczynek na cudownie wzorzystych poduchach.
Widok z murow miejskich na żyżne ziemie przy Dicle (Tygrysie).
Księgarnia w podziemiach hanu.
Takie kolczyki ze zlota lubią tureckie kobiety.
Stary han zaadoptowany na çayhane…
Pysznosc, choć wypala kubeczki smakowe: çiğ köfte z cytrynką, yufką i salatką. Dla uspokojenia ayran. Najlepiej smakuje w plenerze :)
Sniadanie w Diyarbakir. Rozkosze podniebienia.
Turecki klasyk: sucuklu yumurta.
Kawa melengiç, którą oczywiscie zapomnialam kupić. Specjalnosć regionu, zawiera sproszkowane nasiona pistacji i mleko. Wspaniale, zawiesiscie aromatyczna.
C.D.N.
9 komentarzy
Złośliwa Skylar. Okrutnie złośliwa. Pokazuje nam takie cudne zdjęcia, raczy nas tak wspaniałymi historiami a my biedni siedzimy w zimnej Polsce i marzymy… marzymy… :D
Jak zwykle świetna relacja okraszona niesamowitymi zdjęciami. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. Bo takie przygody i relacje to ja rozumiem. Oj musiało Cię wszystko zachwycać. To teraz szybko dziel się z nami :)
A w tajemnicy przyznam się, że takiego jedzenia to mi brakuje.
O Jeju jak jak nie cierpie sucuk’a…blee ten zapach jak sie podsmaza uciekam z kuchni, a juz sucuklu yumurta – okropność! blee
Pomyślałem Wow! Siedząc w biurze, w garniturze.
herkese çok selam
diyarbakır güzeldir :) görmenizi isterim herkesi bekliyoruz
pięknie !!!!
Dzięki za tą relację. Łezka mi poleciala niejedna. Mój chlopak pochodzi z Diyarbakir. Bardzo dużo mi o nim opowiadal i jak bardzo za nim tęskni. To taki maly, inny świat. Cudownie.
Pozdrawiam!
Droga Skylar,
czytając tą notkę poleciały mi łzy z oczu. Mój chłopak jest z Diyarbakir. Gdy przebywam w towarzystwie z Diyarbakir to inny świat, inni ludzie, bardziej ciepli, troskliwi, „kochani” , inni niz turcy. Zaczelam uczyc sie kurdyjskiego bo tur mi nie wystarcza. Piekne zdjecia. Insallah pojadę tam i sma tez bede mogla porobic takie! Pozdrawiam z Poznania
Ja bym do zestawu co jest innego w Diyarbakirze dodała, że wyłaniające się tu i tam wizerunki Che Guevary.
Czy rozkosze podniebienia ze śniadanka jedliście moze w hanie Hasanpasa?
Ula
Che Guevara owszem. Sniadanko bylo jedzone w pewnej zaprzyjaznionej kafejce, w hanie byla tylko herbatka ;)
Comments are closed.