Policzyłam, że wypijam około dwudziestu szklaneczek herbaty dziennie. Co prawda piję ją „açik”, czyli słabą, ale jednak co turecka herbatą, to turecka herbata. Osad odkłada mi się już na zębach, weszłam, trzeba to przyznać, w pewien rodzaj uzależnienia. Pracujący ze mną w biurze Turcy wciąż parzą herbatę, by była gotowa na przyjęcie ewentualnych gości (zarówno turystów, jak i kontrahentów oraz innych przybyszy), a więc i ja piję, bo nie mogę się oprzeć pytaniu:
– „Çay içermısın?”(Napijesz się herbaty)
Ależ oczywiście, że się napiję, i dla mnie poproszę od razu w dużej szklance, żeby było konkretnie. Do śniadania, po śniadaniu, potem mała przerwa na kawę z mleczkiem, po obiedzie znów, a potem popołudniowo, kilka sztuk. A jak jeszcze zjadło się kolację o przyzwoitej porze, to po niej znów, na dobre trawienie.
Chłopacy w biurze (do których zalicza się także Król P.) utrzymują, że woda na herbatę musi się dobrze zagotować. Nie, że zagotować, zabulgotać, osiągnąć 100 stopni. Ale zagotować DOBRZE. Cokolwiek to oznacza, trzeba tego przestrzegać, bo inaczej napar nie ma odpowiedniego smaku. Hołdują tej i innym dziwnym zasadom (zabobonom?) związanym z parzeniem, co powoduje, że przeciętna yabanci taka jak ja, woli się do parzenia nie mieszać. Co prawda sama uważam, że herbata turecka wychodzi mi dobra, ale tylko w proporcjach na 2 osoby (tak robiłam najwięcej razy). Kiedy tylko pojawia się zapotrzebowanie na większą ilość czerwonawego naparu, tracę rezon. Zostawiam więc parzenie specjalistom od „porządnego” gotowania wody.
Myśląc o ilości wypitych szklaneczek i szukając sposóbu na subtelną walkę z herbacianym osadem na zębach bez tracenia przyjemności delektowania się bursztynowym płynem przypomniał mi się pewien filmik, który kiedyś pokazała turecka telewizja a który potem oglądałam jeszcze wielokrotnie. Jest to wystapienie amerykańskiej pisarki i bibliotekarki Katharine Branning związane z promocją jej książki pod tytułem „Yes, I would like another glass of tea”. Książka – jakże by inaczej – o Turcji. Nie miałam jej jeszcze w swoich rekach, ale wystąpienie dotyczące herbaty zapadło mi w pamięć. Mimo że wymowa jest bardzo amerykańska (nie potrafię tu użyć innego słowa!). Nie mogąc doszukać się nigdzie w internecie tłumaczenia na polski, popełniłam własne, autorskie i bardzo „wolne” tłumaczenie, którego nie umieszczę jednak tutaj, bo po polsku w ogóle nie brzmi to sensownie. Za to dla zainteresowanych oryginał z tureckimi napisami:
7 komentarzy
Herbata. :)
Pyszna rzecz, w wakacje wybieram się do Turcji. Może mi też posmakuje ?
O tak, herbata w małych tulipanokształtnych szklaneczkach to jedno z fajniejszych wspomnień z krótkiego pobytu w Stambule :) Pozdrawiam!
Pyszna jest także herbata jabłkowa albo z granatów :)
Ja również wspominam herbatki w „tulipanach”, ale u Ciebie w biurze piłam cole ;) i pomyśleć, że to już prawie rok od moich wakacji w Turcji.. Bardzo miło je wspominam i cieszę się, że mogłam Cię poznać!
Pozdrowienia!
AsiaB
Ja jakoś zawsze miałam problemy z piciem herbaty z tych szklaneczek… Zawsze mnie parzyła, choćbym trzymała za brzeg :(
Kolejna ksiazka o Turcji ,ktora z przyjemnoscia przeczytam(przy szkalneczce herbaty).Juz zaczynam jej szukac w internecie.Dziekuje za umieszczenie informacji o niej!
O tak, cay…. :) Moj maz jest turkiem, urodzonym w Niemczech. Mieszkamy razem w Niemczech, ale naszym marzeniem jest kupic dom w Turcji (Antalya, Alanya, Side) :) No i mi tez odrazu wpojono nauke parzenia cay. :D
Comments are closed.