Gorąco, strasznie gorąco. Nadal! We wrześniu. W tym roku upały zaczęły się późno i najwyraźniej nie odpuszczą tak szybko. Piasek nadal parzy mnie w stopy więc na plażę nie chodzę, zresztą czasu nie ma za bardzo. A jak już był to – ups – dopadła mnie ta sama bakteria, która zdziesiątkowała Króla Pomarańczy i znajomych jakieś dwa miesiące temu, i leżałam sobie omdlewająca przy zasłoniętych oknach, nie mając siły nawet na spanie.
Na szczęście równie szybko przyszło, jak i szybko poszło (bez wizyty na ostrym tureckim dyżurze się nie obeszło). Teraz staram się trzymać dietkę, dużo spać (ale spać się nam wszystkim chce jakoś strasznie; czyżby przesilenie sezonowe) – i ogólnie na siebie uważać.
W międzyczasie przypomniało mi się, że blog polega na tym, że czasem należy dodawać na nim notki, i postanowiłam wrzucić Wam kochani Czytelnicy parę fajnych, słonecznych zdjęć z dnia wolnego WCZEŚNIEJ – czyli o ile się nie mylę sprzed 2 tygodni temu (czas leci teraz szybko niesamowicie). Moja słowacka przyjaciółka, pracująca tu (a jakże) jako rezydentka, zaprosiła mnie na śniadanie w tureckiej knajpce na wzgórzu Kale. Wspięłyśmy się tam chyba w południe, padając z głodu i gorąca, i od razu rzuciłyśmy na to, co nam właścicielka zaserwowała na stół. Wiatr powiewał delikatnie, i można było wreszcie – na spokojnie – pogadać!
Na pociechę po tym krótkim wpisie dodam tylko, że nowa wersja tur-tur bloga w przygotowaniu – będzie BARDZO inaczej i BARDZO dobrze :)
Bohaterstwo dnia: zjedzenie tego śniadania. Była to jedna (słownie: jedna) porcja, z domówionymi jajecznicą (drugi plan) i menemen (pierwszy plan, z wbitą moją łyżką). Jak widać w spektaklu wystąpiły też sigara borek, śmierdzący kozi ser w paru odsłonach, dżem, kabak tatlisi (dynia na słodko), masło, oliwki i inne cuda – wszystkie domowej roboty. Do tego sok z pomarańczy wyciskany i herbata. Dużo herbaty.
Skylar puszcza oko przy śniadaniu do czytelników Tur-tur bloga. Jeszcze szczupła – przed śniadaniem.
Z cyklu klasycznych pocztówek – widok na port.
Stare chatynki wzdłuż drogi prowadzącej z Kale do plaży Kleopatry. Turecki nieład czy też fantazja jakoś tak zawsze ujmują.
Zejście ze wzgórza Kale, już nad jaskinią Damlatas. Ładnie, prawda? Eh, mieć tu willę ;)
No i jest odpowiedź na willę – a figa!
Plaża Kleopatry w pełnej krasie.
Moje ulubione tego dnia zdjęcie pod tytułem 'Holiday Romance’
Morze się aż skrzy, skrzy się…
Małoletni poszukiwacz skarbów.
Obecnie mój synonim relaksu (dokładnie w takiej pozycji) :)
Chłopaki startują do dziewczyn z wody.
2 komentarze
Hmmmmm, jakież to było piękne:) Najgorsze w wakacjach jest to, że tak szybko się kończą i trzeba wracać do rzeczywistości;) Ale wrócimy, jak udało się dwa razy to i trzeci się uda;) Pozdrawiam
oh jak pieknie wygladasz za tym stolem :)
Comments are closed.