Dzisiaj piszę już do Was z Polski. A jakże! Trzeba przyznać, że mimo dość nieuporządkowanego trybu życia jaki prowadzę, mimo niepewności moich planów (przyznam się, że nie robię ich z wielkim wyprzedzeniem widząc już, że czasami życie może je pozmieniać), na Święta Bożego Narodzenia zjawiam się w Poznaniu z dokładnością zegarka. Podobnie z Sylwestrem. Te dwa punkty roku są w moim kalendarzu zaznaczone wykrzyknikiem i nie zdarzyło mi się dotąd spędzać ich za granicą :)
Coś jest w świąteczno-noworocznej atmosferze; mimo iż nie należę do osób wyjątkowo tradycyjnych czuję, że bezwzględnie muszę być wtedy z bliskimi i rodziną. Sprawę na pewno ułatwia mi fakt, że w zimie fizycznie przyjechać do domu mogę. Może chodzi też o chęć zrobienia jakiejś „pętli czasu”, podsumowania. Zamknięcia kolejnego rozdziału i otworzenia nowego roku w tym samym miejscu, które jest przecież punktem odniesienia do wszystkiego, co w życiu spotyka, bo tu się urodziłam i wychowałam?
A zatem jestem w Polsce, przyjechałam tu niesiona już lekką tęsknotą oraz maltańskimi liniami lotniczymi.
Po pięciu tygodniach na Malcie przyznam się, że momentami czułam się tam już całkiem dobrze zadomowiona. Przed wyjazdem byłam już w Malcie zakochana i chciałam wręcz przeprowadzić się tam z Alanyi :) Tak to jest, że nowy kraj wydaje się wprost idealny w porównaniu do starych dobrze znanych „śmieci”…
Wraz z K.P. wydeptaliśmy sobie swoje ścieżki: najbliższa piekarnia i warzywniczy (znaleźliśmy je w krętych uliczkach dopiero po jakimś czasie), ulubiona kawiarnia, pastizzeria (bufet z maltańskimi smakołykami), albo knajpka z jedzeniem. Ja nauczyłam się prawie rozkładu maltańskich autobusów. Po tylu wypadach na zwiedzanie wyspy mam już wrażenie, że z pamięci potrafię wyliczyć czym dokąd mogę dojechać, co zresztą nie jest dowodem mojejś niezwykłej genialności – Malta jednak jest NAPRAWDĘ mała :)
W czasie tych pięciu tygodni zdołaliśmy podreperować oboje swój angielski, skosztować maltańskiego królika, zasmakować pastizzi, sycilijskich ciast oraz degustować dość spore ilości lokalnego wina. Mieliśmy też niewątpliwą przyjemność zapolować na tanie jak barszcz bilety lotnicze do Mediolanu, przeprowadzić typowy city-break w tym niezwykłym mieście oraz przy okazji – zakochać we Włoszech. Działo się więc – oj działo. Ale i na urlopie dziać się powinno, prawda?
Z zainteresowanym Maltą chętnie podzielę się informacjami – przygotowując się do wyjazdu i już na miejscu miałam poczucie niedoboru informacji w internecie (po polsku) o tym kraju. Albo sztampowe teksty promocyjne czy reklamowe, albo ukryte skarby, które wyłuskiwałam na forach internetowych. Na pewno czeka Was zatem na tym blogu jeszcze osobny wpis o atrakcjach Malty według Skylar wraz ze zdjęciami. A propos, to chyba największy problem podróżnika-fotografa w wersji amatorskiej takiego jak ja – porządkowanie zdjęć! Pewnie dlatego muszę posilić się pierogami i barszczem zanim zasiądę do tego zadania.
Na razie delektujmy się spokojem Świąt i domowym ciepłem. Gdziekolwiek się jest, jakichkolwiek podróży się nie realizuje, zawsze powrót do domu jest tym, co smakuje najlepiej.
Wesołych Świąt!
PS. Pierwsze luźne spotkanie tur-turowe i blogowe odbędzie się w czwartek, 9 stycznia 2014 roku w Poznaniu. Miejsce i godzinę podam bliżej Nowego Roku. Zapraszam wszystkich chętnych na turecko-podróżnicze pogawędki.