Ponieważ jest jeszcze kwiecień i pogoda w Alanyi jest najpiękniejszą pogodą, jaką tylko można sobie wyobrazić (w ciągu dnia ponad 20 stopni i słońce a w nocy z dziesięć mniej), postanowiliśmy zrobić piknik. Ponieważ jest kwiecień i niedziela oznacza nadal niedzielę jeszcze, a nie normalny dzień pracy, postanowiliśmy zrobić piknik tym bardziej.
Oczywiście idea pikniku – takiego rodzinnego, z dzieciakami, przewracającymi się szklankami na kocu, piłką trafiającą kogoś w głowę albo w środek talerza z resztkami jedzenia, watą cukrową itp. – to idea fixe, którą co jakiś czas podejmujemy, a potem nie udaje się tego zrealizować z jakiegoś mało ważnego powodu. Pisałam kiedyś o tym jako o dość tureckiej cesze: zapalanie się do czegoś, robienie planów, wielka ekscytacja – i…. nic! Mija kolejnych parę miesięcy. Tym razem – wiedząc już, czym to grozi – uparłam się na piknik, i dopilnowałam aby starszyzna została poinformowana. Po sześciu latach funkcjonowania w mniej lub bardziej oficjalnych ramach tureckiej rodziny K.P. zrozumiałam bowiem, że jak starszyzna zostaje powiadomiona – to już nie ma odwrotu (za to jak się wszystko zostawia tak zwanym młodym, to potem bywa znowu wielkie nic, bo jednak dzisiaj nie, albo jutro, a w ogóle to jestem zmęczony).
Zrobiliśmy więc piknik rodzinny, i to po alanijsku.
Turcy generalnie bardzo lubią pikniki i można się o tym przekonać praktycznie na każdym kroku. W weekend parki, plaże, parkingi albo ogródki przydomowe pełne są grillujących i biegających członków rodzin. Funkcjonuje toto pod nazwą „mangal” (czyli grill). Od polskiego grilla różni się paroma detalami – ale najważniejszym jest brak alkoholu. Oczywiście mówię tu o naszej alanijskiej wiosce czy innych małomiasteczkowych okolicach, a nie o stambulskiej czy izmirskiej 'sosyete’ :)
Na piknik wybiera się samochodem – trzeba do niego poupychać dzieci (zazwyczaj duże ich ilości), kobiety, i na samym końcu mężczyzn. W naszym przypadku użyliśmy firmowego minibusa, bo tylko on jest w stanie nas pomieścić. Oprócz tego wałówka oraz sporo mięsa w rozmaitach kształtach, formach i odsłonach przygotowane już troszkę przez starszyznę i/lub geliny (gelin czyli żona syna starszyzny),
W Alanyi popularne miejsca piknikowe to albo nadmorskie wybrzeże (np. na wschód od Alanyi okolice Mahmutlar; czy zachód z widokiem na Kale – tzw. plaża Ulaş), albo leśne łączki wysoko w górach Taurus.
Leśne łączki są dobre ze względu na dzieci, nasze towarzystwo udało się właśnie tam. Na polankach, czasem totalnie „na dziko” rozkładają się tureckie rodziny, tworząc mini-obóz gotowy wykarmić całkiem sporą gwardię.
Jeśli chodzi o menu, oczywiście głównym bohaterem jest wspomniane mięcho we wszystkich postaciach, ale można posmakować na przykład pieczonego w ogniu bakłażana i papryki (podpieczone, a potem pokrojone na kawałeczki i podawane w formie papki – wspaniałe!), i do tego sałatki ze świeżych warzyw. Porządna turecka rodzina zaopatrzy się także – a jakże – w duże ilości białego chleba, ayran, colę oraz butlę gazową i czajnik na herbatę, bo przecież obiad bez herbaty po nim to nie obiad. Przywiezione są także talerze, szklaneczki, podstawki, tacka – praktycznie nie ma picia czy jedzenia z plastiku!
Papryka na mangalu.
Widok ogólny na rejon piknikowy, gdzieś wysoko w górach Taurus.
Podano do stołu! Poza mięsem, warzywami, sałatkami, zieleniną, znalazło się miejsce także na świeże młode cebulki i – na okrasę – kupione gotowe placki typu pide (przypominające tortillę) – mięso i dodatki można zawinąć do środka.
Po obiedzie, kiedy herbata zostaje wstawiona a naczynia pomyte (mimo braku bieżącej wody) pora jest na tzw. rozrywkę. Popularna jest gra w piłkę – szczególnie „yakan top” znane u nas jako „piłka parzy”, albo dwa ognie. Grają wszyscy – obserwując innych piknikujących widziałam tutaj prawdziwy entuzjazm do zabawy: grają ciotki z nadmiarem kilogramów, w chustach i plączących się długich spódnicach, tatusiowie i wujkowie z brzuszkami, dzieciaki w każdym wieku. Niektórzy, jak to i w Polsce bywa, nie obejdą się bez puszczania z samochodu jakiejś kiepskiej muzyki (koniecznie na cały regulator).
I wtem! Pojawiają się dodatkowe atrakcje:
Jedną z nich jest Pan-z-Osiołkiem. Za przysłowiowe „co łaska” Pan zrobi przejażdżkę na osiołku dla Waszym pociech. Chociaż, wydawałoby się, Alanya jest przecież miastem o wiejskim rodowodzie, osiołek budzi sensację i poruszenie nawet wśród miejscowych. Część dzieci nawet boi się tegoż stwora!
Niektórzy z kolei wybierają się na spacery:
A na koniec, jak spod ziemi, wyrasta pan sprzedający cukrową watę, i to już jest absolutnym hitem dnia:
Nie wiedzieć kiedy robi się już coraz chłodniej, a w górach czuć to szczególnie dotkliwie. Po wypiciu przepisowych trzech filiżanek herbaty na osobę i wylaniu przez dzieci kolejnych przepisowych dwóch, można jechać. Zbieramy manatki, sprzątamy wszystkie śmieci (żeby nie było!) i ruszamy w drogę powrotną.
Kiedy wyjedziemy już z leśnego gąszczu, wyraźnie widać jak wysoko nad miastem byliśmy:
I takie oto było nasze alanijskie piknikowanie. Następne – pewnie dopiero jesienią. I dobrze – jeszcze zdążymy się stęsknić :)
3 komentarze
Skylar jak tam dojechaliście? Szukam właśnie takiej polanki z jakimś laskiem na piknik! :)
:) No to polecam Park Orman albo Orman Kent. My byliśmy chyba w tym Orman Kent, a Park Orman jest jeszcze dalej i jest tam ponoć mini zoo i w ogóle jakieś cuda :)
Jedziesz nad Seyir Terasi i cały czas w górę po prostu :)
Już się wpraszam na taki piknik, bo nie ma nic lepszego niż dobre jedzenie na świeżym powietrzu. :)
Comments are closed.