/Na zdj. śpiący pracownicy biur podróży czekający na swoje samoloty w lotniskowej kawiarni, i ja tam byłam i tak spałam/
Po czym poznać, że nastąpiło sezonowe przesilenie?
Po tym, że chce ci się spać. Tak bardzo, tak niemożebnie, że praktycznie nic innego nie jest godne uwagi. Owszem, chciałoby się: zadbać trochę o siebie, wyjść gdzieś, zjeść coś, posprzątać w domu, choćby przelecieć tylko mopem podłogę w kuchni, która przykleja się już sama do siebie, pomalować paznokcie u rąk a może i nawet u nóg, przeczytać książkę. Ale przecież chce się spać, więc człowiek po wejściu do domu kładzie się na minutkę, kwadransik, godzinkę, dwie, i nagle otwiera oczy i zamiast godziny dwudziestej drugiej jest druga!
A my wciąż w tych samych ciuchach, prosto z pracy, z rozmazanym makijażem oczu typu koala, ze zmierzwionym włosem. I właśnie wtedy, kiedy wyjście do łazienki po to, żeby zmyć to rozmazanie, wydaje się ponad siły, wiemy, że nastąpiło SEZONOWE PRZESILENIE.
Myślę sobie wtedy nad zjawiskiem teleportacji. Och, być już tak teraz we własnym łóżeczku, w wywietrzonej sypialni, po prysznicu, na czystym prześcieradle, umytym, uczesanym i przyszykowanym do snu jako ten bebek.
Wczoraj właśnie miałam taki stan. Dodatkowo wzmogła go migrena, a dokładniej przyjęcie tabletki przeciwmigrenowej, która powoduje u mnie niejaką senność. Ale nie kurcze taką! Już od rana w pracy chodziłam jak śnięta, po południu przyjęłam tabletkę, zaczęły mi się zamykać oczy. Nie byłam w stanie zrobić niczego, czego bym nie musiała zrobić. W takich sytuacjach mądrzy Turcy po prostu organizują stanowisko pracy tak, aby móc uciąć sobie małą drzemkę. Wielokrotnie w ciągu dnia wchodziłam do sklepu czy kantoru i natykałam się na sprzedawcę wyłożonego w najlepsze na ladzie, który budzi się dopiero po ostentacyjnym chrząknięciu i jakby nigdy nic wraca do swoich obowiązków, a po naszym wyjściu znów zapada w sen.
Taka forma nieoficjalnej sjesty (chyba jednak wolałabym oficjalną, z zamykaniem sklepów na 2 godziny w południe).
Nie pomaga kawa, nie pomagają hektolitry wypitej wody (pierwsze co w takiej sytuacji przychodzi do głowy to niedobory wody wypacane w litrach przez organizm), chce się spać i nic innego nie interesuje nas i nie będzie, dopóki nie zaśniemy. Pogadamy potem. Ha, ha.
Wyszłam z pracy o 22.00, wsiadłam na rower i już czułam, że będzie wesoło – to znaczy miałam szczerą nadzieję nie zasnąć podczas jego prowadzenia. Dodatkowym utrudnieniem było nagłe uczucie głodu. Wskoczyłam więc jeszcze do sklepu kupując co nieco do wieczornego polegiwania przed telewizorem. Wcześniej obiecałam sobie posprzątać kuchnię, no i zabrać się za paznokcie, które proszą się o pomalowanie od jakiegoś miesiąca. Weszłam do domu, rzuciłam zakupy na stół w kuchni a torebkę na fotel i postanowiłam chwilę odpocząć. Byłam spocona tak dokumentnie, że czułam się jakbym wyszła spod prysznica.
Nie miałam siły przebierać ciuchów, po prostu ułożyłam się na kanapie i zamknęłam oczy.
Po 2 godzinach obudził mnie K.P., który wszedł do domu i zdziwiony przyglądał się mojemu stanowi.
– Chociaż przebierz się w coś wygodniejszego – powiedział, poczęłam więc gramolić się do pozycji pionowej. Zastygłam jednak gdzieś w pół drogi, oparłam głowę o poręcz kanapy i kontynuowałam spanie z jedną nogą celującą w podłogę. Po kolejnej półgodzinie, kiedy od niewygodnej pozycji rozbolały mnie plecy postanowiłam przenieść się do sypialni, wysondowałam wyciągniętą nogą podłogę, przesunęłam się nieco, wzięłam do ręki oba telefony i… zdziwicie się – znów zasnęłam!
Po paru kolejnych podejściach jednak postanowiłam wziąć się w garść, tym bardziej, kiedy zorientowałam się, że na pytania kontrolne stawiane przez Króla Pomarańczy (prawdopodobnie chciał sprawdzić czy jeszcze żyję) odpowiadam jedynie wydając dźwięk „hmhmhmh” – nie miałam siły nawet otworzyć ust!
Co prawda w mojej duszy toczyła się właśnie ostra walka pomiędzy naturą a kulturą, pomiędzy dzikim, naturalnym i zwierzęcym pragnieniem snu tu i teraz, w przepoconej koszulce, a cywilizacyjnymi nawykami jakimi jest spanie w piżamce, ze zmytym makijażem i dbaniem o swoją cerę i ewentualne przyszłe zmarszczki. Postanowiłam jednak dać wygrać kulturze, poczłapałam do łazienki ogarniając się trochę i ruszyłam do sypialni.
Pomyślałam sobie jednocześnie, że w czasach tak zwanych dawnych, kiedy jeszcze mieszkałam sama w pracowniczych mieszkaniach, nie było nikogo, kto by mnie zmobilizował do spania jak człowiek, i dlatego często w okresach sezonowego przesilenia wracałam z pracy, kładłam się na pięć minut w mundurku rezydenta wraz z torbą wypchaną dokumentami na łóżku, i tak spałam do rana, przytulona do tej firmowej torby, z soczewkami kontaktowymi na oczach i w makijażu, ledwo zdjąwszy buty.
Teraz jednak udało się przenieść spanie w postać cywilizowaną.
I tak spałam słodko, jak kamień, do 9.25 rano, kiedy obudziłam się znów zlana potem, tym razem ze strachu, że nie usłyszałam jakiegoś Ważnego Telefonu, i że w ogóle to od 9 powinnam być już w pracy!
Sezonowe przesilenie zatem już nadeszło. Teraz będzie już (chyba) tylko z górki.
2 komentarze
Oj współczuję z całego serca ale chyba półmetek już za Tobą czy jeszcze nie? Upały hmm no tak sierpień będzie chyba jeszcze weselszy. Życzę siły. Marzy mi się mieszkanie w ciepełku ale właśnie urlopik a mieszkanie i praca w tym czasie to dwie różne bajki.
Mam podobnie… przez ten panujący skwar na nic nie mam siły po pracy… nawet przy kompie nie jestem w stanie posiedzieć tyle co zwykle… sama nie mogę uwierzyć, że kładę się jeszcze przed północą :)
Comments are closed.