Zamykam oczy – raz – jestem w Turcji, w gorącym, wilgotnym klimacie, znanym jak własna kieszeń, swojskim, a jednak na zawsze obcym, w świecie pracy, nieustannie dzwoniących telefonów, ciągłych problemów, wyzwań, zaskoczeń, kulturowych różnic.
Otwieram oczy – sms – wiadomość z Polski, która nie powinna nadchodzić w środku sezonu, ale takie wiadomości nie znają dnia ani godziny, nie mają lepszego ani gorszego czasu. Po prostu przychodzą i nie oszczędzają nikogo.
Zamykam oczy – dwa – jestem na berlińskim lotnisku. A potem w Polsce, pierwszy raz od 9 lat oglądam polskie lato, nie wiedząc, czy w mojej żałobie mogę bezkarnie napawać się tym faktem. Chodzę po ulicach Poznania, tak bardzo moich, ukochanych, wytęsknionych, mijam fontanny i wodne kurtyny, sklepy, kawiarnie, potykam się o kocie łby, robię zdjęcia leżakom ustawionym na trawnikach, spotykam z rodziną i przyjaciółmi. Wdycham zapachy polskiego lata, tak inne od tego tureckiego. Chłonę zieleń traw i drzew, zajadam się borówkami i malinami, a w domu razowym chlebem z kwaszonym ogórkiem. Turecka rzeczywistość na kilka dni staje się tą drugą, odległą, mniej ważną.
Telefony jednak dzwonią, bo przecież samiutki środek sezonu; jakim cudem ja znajduję się – tu, a oni – tam – nie wiem. Przez tyle lat tęskniłam za taką podróżą, nagle rzucona w środek wakacji, w upały, w eksplozję zieleni, na całe cztery dni, nie potrafię powstrzymać wzruszenia.
Drugiego dnia pobytu wsiadam na rower i „załatwiam sprawunki” korzystając z tego środka lokomocji. Po raz kolejny w życiu mam ochotę wrzeszczeć ile sił w płucach „ROWER TO STYL ŻYCIA” do wszystkich korzystających z czterech kółek. Jestem pod wrażeniem ilości rowerów w Poznaniu, dróg rowerowych, kultury jazdy! Tak, o Poznaniu mówię!
Malkontentom polecam próbę korzystania z roweru w Alanyi, mieście usiłującym się stać (niby) rowerową stolicą Turcji. Człowiek przyzwyczaja się już, że każde dojechanie rowerem z punktu A do B jest dowodem niezwykłego szczęścia, a i tak przemykając pomiędzy samochodami, dolmuszami, motorami, koncentruję się do maksimum i mam wciąż hardo zaciśnięte usta, gotowa na nagłą obronę przed Dużymi Pojazdami, dla których jestem nikim.
Śledząc przez internet wydarzenia i relacje z rozmaitych drogowych i nie tylko inwestycji w Poznaniu byłam pewna, że dwa kółka to walka o życie, tymczasem chce mi się niemal śmiać w głos, kiedy jadąc rowerem główną ulicą na skrzyżowaniu z podporządkowaną „jak trusie” czekają na niej ciężarówka i dwa samochody oraz skuter. Przepuszczają mnie, pojedynczą i powolną rowerzystkę! W Alanyi rzecz niebywała.
Obserwuję też pieszych, kolorową wakacyjną młodzież, tą grzeczną, stylową, kulturalną, i tą trochę mniej. Robię zakupy i cieszę się ogromem a wręcz nadmiarem towarów, wyborem opcji i możliwości. To jednak duże europejskie miasto, nie to co moja alanijska wioska, bardziej o charakterze, jak to powiedział jeden z moich wujków: „miasta powiatowego”. O, to to.
Jednak nad całym pobytem w Polsce, który ostatecznie kończy czarterowy karniak w postaci opóźnienia samolotu do Turcji o 'ledwo’ 8 godzin, o którym dowiaduję się już jadąc na lotnisko, wisi czarny woal smutku.
Być może jest w tym coś, że kiedy odchodzą Dziadkowie, kończy się już bezpowrotnie nasze dzieciństwo. Dla nikogo nie będziemy już nigdy tymi, którymi byliśmy dla Nich. Dwoje z nich odeszło kiedy byłam małą dziewczynką (rodzice mojej Mamy, Mieczysława i Antoni), pozostałych dwoje towarzyszyło mojemu dorastaniu, pierwszym życiowym wyborom. Mój dziadek Benon, rocznik 1928, zmarł w roku 2010 (też w lipcu; nie mogłam wtedy pojechać do Polski), profesor pedagogiki, erudyta, naukowiec i prawdziwy pasjonat wiedzy jakich dziś już niewielu, który wciąż namawiał mnie na kontynuowanie jego uniwersyteckiej kariery, i który krytycznie podchodził do moich podróżniczych i zawodowych pomysłów, a jednak popierał pisanie. Twórca niezapomnianych „dziadkowych podwieczorków”, na których karmił nas pysznościami. I jego żona, a moja Babcia – Weronika, z którą stworzyli niezrównaną dobraną parę na następne pół wieku, jaką chciałoby się pokazywać jako wzór do naśladowania; polonistka, nauczycielka, też nieuleczalna pasjonatka wiedzy i książek, a przy okazji doskonała krawcowa i twórczyni najlepszych pierogów wigilijnych na świecie. Jej niezwykłe wspomnienia z czasów wojennych i powojennych miałam kiedyś spisać, do czego nigdy niestety nie doszło – odeszła kilka dni temu, będąc ode mnie starsza o równe pięćdziesiąt lat (rocznik 1930).
To dzięki nim zapewne odziedziczyłam „książkowe” geny, oboje wciąż podsuwali nam lektury do czytania, zachęcali do dyskusji i do myślenia, a dwa powiedzenia Dziadka często mi towarzyszą. Pierwsze: „Książkę powinno się przeczytać trzy razy. Raz, aby zapoznać się z tekstem, drugi raz, aby go zrozumieć, a trzeci, aby wyrobić sobie własne zdanie”. I drugie: „Najciekawsze rzeczy dzieją się zawsze na styku kultur”, które stało się dla mnie szczególnie inspirujące od kiedy mieszkam w Turcji.
Z kolei w kwietniu tego roku zmarł mój Wujek i jednocześnie ojciec chrzestny, Mieczysław Urbański, rocznik 1939 – urodzony dzień przed wybuchem wojny. Muzyk, kompozytor, autor tekstów, piosenek i setek, jeśli nie tysięcy niezrównanych opowieści i anegdot, przez lata występujący i akompaniujący znanym muzykom w Poznaniu, Polsce i na świecie. Jeśli po Dziadkach od strony ojca przejęłam książkowe ciągoty, to Wujek, brat mojej Mamy, był dla mnie podróżniczą i artystyczną inspiracją. Pracując przez wiele lat jako muzyk na luksusowych statkach pasażerskich, zwiedziwszy niemal każdy zakątek świata (i to nie raz!) przywoził nam smakowite „kąski” w postaci zdjęć, opowieści, dowcipów, oraz – smakołyków czy fantazyjnych upominków ze świata, o którym w latach 80. czy 90. nie mieliśmy zielonego pojęcia. Dzięki jego „paczkom z Ameryki” nosiłam pierwsze 'adidasy’ i odblaskowe legginsy i jadłam suszone figi, które teraz nie robią na nikim wrażenia… Jego barwny życiorys także nadawałby się na uwiecznienie, najlepiej w formie filmu z dobrą, bigbandową muzyką w tle.
Najstarsza gwardia mojej rodziny znikła. Niezwykle dobrzy i uczciwi ludzie, punkty odniesienia, autorytety, które czasem z bliska, czasem z oddali obserwowaliśmy, może nawet niekiedy kontestowaliśmy, a teraz po latach w wielu sprawach przyznajemy rację – odeszły.
Pozostaje teraz przeżyć w pełni swoją żałobę, poczuć ją całkowicie, nie zamiatać jej pod dywan obowiązków, spraw i codziennych trosk. To pewnie dlatego piszę ten tekst, mało przecież (albo i wcale) związany z Turcją czy turystyką. Chociaż, jakby tak wnikliwiej spojrzeć – gdyby nie oni, kto wie – gdzie bym teraz była, co bym robiła?
Dziękuję Wam za to, kim dla mnie byliście.
Odpoczywajcie w spokoju.
Otwieram oczy – trzy – wsiadam w opóźniony o osiem godzin samolot i wracam.
Jestem w Turcji.
2 komentarze
Ladne i wzruszajace wspomnienie.
bardzo mi przykro, z powdu śmierci najbliższej pani osoby, mam pytanie takie nnie na miejscu ale w Turcji obowiązuje laicyzm czy laickość?
Comments are closed.