Okazało się że skończył się sierpień i nie wiadomo nawet kiedy. Tak wiem, stara śpiewka. Najgorętsze wieczory, najbardziej wilgotne dni, będą powoli odchodziły w niepamięć. W międzyczasie sporo się wydarzyło: Turcy po raz pierwszy sami wybrali sobie prezydenta. Potem ogłoszono nominację na premiera. A potem było Zafer Bayramı, czyli Święto Zwycięstwa. Skalę mojego oderwania od rzeczywistości doskonale pokazuje taki dialog z turystami:
Turyści: A pani Agatko, podobno jest w sobotę jakieś święto narodowe.
Ja: (zdziwiona) Jakie święto? Jakie święto? (mózg gnie się i pracuje). Nieee. Nie ma teraz żadnego święta.
Turyści: Aha, to pewnie coś pomyliliśmy.
(po dwóch dniach Skylar uświadamia sobie o co chodziło i sama w lustrze pali ze wstydu tzw. buraka).
Jak co roku też okazuje się, że w blogowym wyścigu o popularność Skylar zostaje na samym ogonie – jaka popularność, jaki blog, jaka Skylar – kiedy ja nie mam siły, ramiona mnie bolą od klikania w komputer w pracy, głowa mnie boli, serce mnie boli, tyłek mnie boli, dusza mnie boli. Zresztą co tam wyścigi, kto mnie lubi ten czyta nawet wtedy, jak nie piszę ;))
U mnie to tak jak w oceanie albo jak w życiu: przypływy, odpływy, raz na górze, raz na dole, raz energia, innym razem kompletny jej brak. I potem adekwatnie: latem brak czasu i mało blogowania, w zimie sporo czasu i więcej blogowania. A w tym roku to – ho ho! – planuję już na jesieni pełnowymiarowy Latający Dom Pracy Twórczej, a ponadto zmiany – zmiany – zmiany. Oby, oby – ma być o czym pisać.
Aby się niejako doładować postanowiłam w niedzielę w raz z Konkubentem wybrać się nad orzeźwiający Dimçay. Pisałam o tym miejscu na blogu już nie raz (tu: Dimcay czyli relaks po turecku) i nie dwa (tu: Co zobaczyć w Alanyi).
Dimçay to nie tam taka sobie rzeczka w górach, gdzie można zjeść rybę i popluskać się w wodzie. Nie, nie. Dimçay to stan umysłu. Albo więcej: klucz do zrozumienia tureckiej mentalności. Każdemu ciekawemu tureckiej codzienności tzw. ludowej (nie mam na myśli tu światłych stambulskich elit, tylko tzw. lud) polecam parę razy wybrać się na Dimçay. I to nie w tygodniu. Nie, nie. Wybieramy dzień socjologicznych obserwacji, czyli niedzielę. Wtedy bowiem (wcale nie w piątek, jak myślą niektórzy) większość Turków ma wolne. Oczywiście nie mówimy tu o pracownikach branży turystycznej, który wolne mają jak szef da albo dopiero po sezonie, tylko o tzw. normalnych ludziach. Ci właśnie w niedzielę, upalną alanijską niedzielę, kiedy sierpniowe powietrze po prostu stoi, ciężkie od wilgoci, kiedy pot oblepia skórę, wciska się pod ubranie i nadaje błysku twarzy, uciekają wtedy nad rzeczkę.
Nad rzeczką, w umieszczonych na wodzie restauracjach, na rozłożonych wzorzystych poduchach, jak na dłoni widać wiele tureckich zachowań. A przynajmniej (żeby nikt potem nie mówił że generalizuję) dotyczących społeczności alanijskiej, miasta o rodowodzie wiejskim ale obecnie funkcjonującym jako turystyczna oaza.
Jak się relaksować na Dimçay’u:
1. Piknikowanie nad rzeczką nie zna barier społecznych. Przyjeżdżają tu młodzi i starzy, wieśniacy i alanijska sosyete w modnych oprawkach okularów. Tradycyjni i nowocześni. Rodziny z dziećmi i single.
2. Kiedy jakimś cudem znajdziemy dla siebie miejsce (w niedzielę bywa dość tłoczno) zzuwamy buty i rozkładamy się w wygodnej półleżącej pozie. Tu uwaga: panowie zdejmują koszulki aby brzuch ułożył się równolegle.
3. Idziemy pływać: temperatura wody im bliżej tamy na rzece, tym zimniejsza. Prawdziwą radością jest sprawdzanie wytrzymałości swojej i cudzej na mrożącą krew w żyłach (poważnie!) wodę. Zimno sprawia wręcz ból – ale po chwili ciało się rozgrzewa. Tutaj przodują oczywiście tureccy panowie, którzy – jak i pewnie polscy w tych samych okolicznościach – grają chojraków. Co bardziej odważni skaczą na główkę!
4. Konsumujemy: jedzenie podawane na Dimcay nie należy do jakichś kulinarnych czołówek, jest raczej dość proste i oczywiste, turecka klasyka.
Na szczęście po kąpieli w strumieniu nie ma to dla nas znaczenia, i pałaszujemy, aż uszy się trzęsą. Po obiedzie obowiązkowy czaj, który możemy zamówić dla całej rodziny – podawany najlepiej w samowarze. Można też skorzystać z fajki wodnej, czyli nargili.
Keyıf (przyjemność) jak się patrzy!
(Nawiasem mówiąc çay po turecku oznacza zarówno herbatę, jak i strumień)
5. To co mnie zastanawiało zawsze wcześniej i potwierdza się na Dimçay. Turcy w dni wolne, na pikniki, ubierają się w najprostsze ciuchy. Sprane t-shirty, niepasujące kolorystycznie spodenki, gumowe klapki – to ich luźny pomysł na rodzinną niedzielę. Na tym tle pojawiający się gdzieniegdzie turyści z krajów arabskich zwracają uwagę elegancją: dziewczyny w sukienkach, pomalowane paznokcie, ułożone włosy.
6. Zdecydowanie największym zaskoczeniem w moich obserwacjach jest ilość yabancı wplecionych w piknikujące tureckie rodziny. W Alanyi, mieście, gdzie wszelkie narody świata stykają się na krótko lub dłużej z Turkami, w różnych płciach, wersjach i konfiguracjach, mimo wszystko uderza fakt, w jak wielu tureckich rodzinach na stałe już „zainstalowani są” przedstawiciele innych krajów. A właściwie – przedstawicielki. Obserwujemy więc jedną rodzinę po drugiej, nawet tradycyjną, powiem więcej – przede wszystkim tradycyjną (mama w chustce), z rodzynkami w postaci płowowłosych Europejek. Czasem milczących, ewidentnie nie znających jeszcze języka, a czasem już mocno zasymilowanych, z dziećmi lub w ciążach. I odwrotnie: czasem widać rodzinę obcokrajowców z jednym Turkiem jako gospodarzem, który pokazuje bliskim swojej wybranki jak to Turcy się bawią w niedzielę.
7. A nad tym całym obrazem sielskim i anielskim unosiły się fale telefonii komórkowej, wifi oraz naczelny bożek: 'selfie’. Tak – w tej dziedzinie także nie pozostajemy od siebie zbyt odmienni, i sami Turcy też nie różnią się zbytnio od siebie. Czy to szacowna matrona w chuście i muzułmańskim płaszczu, czy kilkuletnie dziecko, czy modny nastolatek objęty pod ramię ze swoją holenderską czy rosyjską ukochaną, każdy dotykając błyszczącego ekranu dokumentował świat wokół siebie podczas tej sielskiej ostatniej sierpniowej niedzieli Roku Pańskiego 2014.
1 comment
Polecam kilka wejsc do tej lodowatej wody-dodaje zdrowia i urody, niektorzy mowia, ze odejmuje tez pare lat:)
Comments are closed.