Przez ponad 9 lat mojego mieszkania w Turcji wykształciłam sobie pewien emigrancki zestaw, nazwijmy go „pakietem ratunkowym”. W momentach kryzysu i zwątpienia, w sytuacjach gdy tęsknota za domem jest najsilniejsza, przywołuję pewne obrazy, pojęcia i wspomnienia, które pomagają przetrwać. Zna to pewnie każdy, kto mieszka lub mieszkał dłużej za granicą. Nie mówię o tych entuzjastach, którzy nie tęsknią wcale, bo poza ojczyzną przebywają ledwo kilka miesięcy. Też taka byłam, i należałam wtedy do zagorzałych propagatorek tego co tureckie: wszystko było super, wszystko było lepsze.
Zresztą o moich tęsknotach pisałam na blogu od początku, a potem wrzucałam te wpisy do kategorii Refleksje ekspatki
Być może niektórzy z Was pamiętają, co się w moich nostalgicznych wpisach przewijało: tęsknota za kwaszonymi ogórkami, za deszczem, za polskim razowym chlebem, za rockowymi koncertami moich przyjaciół. Z kolei będąc w fazie zachwytów nad Turcją, podczas moich zimowań w pierwszych sezonach w Polsce, wspominałam smak mocnego tureckiego czaju, wilgotne upały, albo kiczowaty romantyzm przedstawicieli Turcji, którego wtedy brakowało mi w Polsce.
I teraz pojawiła się dobra okazja, żeby te punkty zebrać w całość, pod pretekstem projektu „Mój kraj idealny”, ogłoszonego przez blogowy Klub Polek, którego jestem członkinią.
Co więc zabrałabym i przeniosłabym z Turcji na polski grunt? Co odwrotnie, przeprowadziłabym z Polski do Turcji? Projekt polega na tym, aby wymienić po 5 takich rzeczy.
Oto moja lista osobista:
POLSKI EKSPORT DO TURCJI
Zieleń
To, czego mi wizualnie najbardziej brakuje podczas upalnych tureckich miesięcy na Riwierze, to kojąca oczy zieleń. W Polsce lato oznacza szalony rozkwit liści, kwiatów, traw. W rejonie Alanyi, gdzie mieszkam, na zieleń nie ma co liczyć. Przez kilka miesięcy nie spada tu ani kropla deszczu, roślinność więc albo schnie przybierając żółtawo-brązowy odcień, albo wygląda jak przykurzona (patrz: palmy). Jedynymi oazami zieleni są parki czy skwery, regularnie podlewane. Teorię tą potwierdził mój krótki pobyt w Polsce tego lata pod koniec lipca; eksplozja zieleni była dla mnie niby upragnionym, ale jednak zaskoczeniem. I te wszystkie piękne polskie chwasty i trawy, w których można się wytarzać! Te dęby i brzozy i pospolite krzaczyska! Jak ja za nimi tęskniłam!
Deszcz i chłód
Drugim pogodowym eksportem byłby wakacyjny chłód i deszcz. Nie należę do ciepłolubnych, nie lubię upałów ani prażenia się w słońcu. 20-stopniowa temperatura to mój życiowy ideał. W moim regionie Turcji latem temperatura nigdy nie spada tak nisko, nawet w nocy często oscyluje w granicach 25-30 stopni! Trudno się więc dziwić, że z nostalgią wspominam wyprawy na wakacje w Polsce „zepsute” przez deszcze, burze i ochłodzenie. Ubieranie polarów, skarpetek, długich spodni. W Alanyi przez całe lato wiadomo jaka będzie pogoda następnego dnia: z jednej strony dla mnie jako mającej wieczny problem ubraniowy kobiety to korzyść, z drugiej jednak – ach, czasem mam taką ochotę po prostu zmoknąć w letnim deszczu!
Architektura miejska
Kolejnym tematem, który przeniosłabym do Turcji jest architektura miejska w bardzo szerokim kontekście. Miasta europejskie, w tym oczywiście polskie, są po prostu ładniejsze niż tureckie. Być może mówię to dlatego, że w otoczeniu kamienic urodziłam się i wychowałam, ale nie – to chyba jednak nie ta przyczyna. Turecka architektura jest blokowa, bezmyślnie planowana. Do tego reklamowy chaos, który (naprawdę!) przebija polski. Polskie brukowane uliczki, kamienice, ładnie zaaranżowane sklepiki czy kawiarnie to widok, którego w Turcji nie uświadczymy. Z przyjemnością usiadłoby się na lodach czy na piwie w kawiarnianym ogródku, podziwiało detale w aranżacji wnętrza, i po prostu czuło oddech historii. Mam szczerą nadzieję, że za parę lat i Turcja zacznie w miejskiej architekturze wracać do swojej przeszłości i celebrować swoje korzenie, miast zamieniać w połączenie betonu i szkła.
Polskie owoce leśne
Pora na smaki. Dla mnie nawet kapusta kwaszona i razowy chleb to nie taki delikates, jak polskie owoce leśne! Ponieważ nie jadam ich całymi latami, najbardziej mi ich brakuje. Mam na myśli maliny, jeżyny i jagody. Och, dałabym dużo, żeby w okolicach Alanyi znaleźć jakiś ukryty zagajnik czy lasek z krzakami pełnymi jagód czy malin, które zrywałabym własnoręcznie, albo gdyby udało się na bazarze upolować kobiałkę tych owoców. Może powinnam je zasiać? ;)
Ludzie – rodzina, przyjaciele, i…
Na koniec oczywiście trochę o ludziach, jako najważniejszym elemencie „polskiego eksportu”. Gdyby tylko się zgodzili, przeniosłabym ich do Turcji hurtem! Chodzi mi oczywiście o moich bliskich, rodzinę i znajomych, ale szerzej: także o polski specyficzny humor, autoironię, sarkazm, które ciężko przełożyć na turecki język. Tureckie poczucie humoru również jest wspaniałe, ale jednak… zupełnie inne. Brakuje mi też w Turcji naturalności w stosunkach rodzinnych. Mimo, że są oni dość rodzinnym i trzymającym się w „kupie” narodem, jednocześnie w ich relacjach panuje duża doza hierarchii. Każdy ma swoją rolę, którą powinien grać. Wielu rzeczy „nie wypada” oficjalnie – tymczasem „nieoficjalnie” wszyscy je robią… chętnie zamieniłabym tą cechę na polską swobodę – dotyczy to zarówno rodziny, jak i stosunków damsko-męskich czy przyjacielskich ;)
IMPORT DO POLSKI Z TURCJI
Podejście do czasu
Pora na zamianę stron. Zacznę od największego banału, który często się powtarza: „My mamy zegarki, południowcy mają czas”. Tak jest też z Turkami na południu kraju, gdzie mieszkam. Nikt się tu nie śpieszy, nie spina tak jak w Polsce. Turcy lubią ot tak, po prostu usiąść, pobiesiadować, spontanicznie wpaść do kogoś na kulinarną lub herbacianą nasiadówkę. Dla każdego jest tu oczywiste, że hasło „wpadnę na herbatę” nie oznacza dosłownego wypicia jednej herbaty, tylko minimum półgodzinną pogawędkę. Podobnie jak „wrócę za 5 minut”, „zadzwonię jutro”, albo „załatwię to we wtorek”… cóż… może nie będę wchodzić w szczegóły :) Ważne, że życie toczy się tu wolniej, i trudniej się stresować.
Wiara w siebie
Hallederız czyli „damy radę„. Dla Turków nie ma rzeczy niemożliwych. Ten nieuleczalny optymizm rozbraja. Zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji, nadzieja, pomysł. Podczas gdy my raczej martwimy się na zapas, Turcy – czasem realnie, czasem naiwnie – zakładają, że po prostu „coś się wymyśli”. I faktycznie – wymyślają, w wielu dziedzinach życia. Czasem w mniej lub bardziej sensowny sposób. Do tego dokłada się ich niezwykła pewność siebie. Ale jednak optymizmu, kreatywności i wiary w siebie my, Polacy, moglibyśmy im pozazdrościć.
Bezpieczeństwo
Bezpieczeństwo. Zdziwieni? A jakże! To nasza Europa wydaje się nam spokojna i cywilizowana w przeciwieństwie do „dzikiej Turcji”. Nic bardziej mylnego. Tureckie ulice są przyjazne dla ludzi. Nie ma tu chuligaństwa, wandalizmu czy agresywnych typków na klatkach schodowych. Nikt by na to nie pozwolił! Turcy są narodem na tyle zaangażowanym społecznie, że „wybijających się z tłumu” gości od razu potrafią przywrócić do pionu. Warto by było to przenieść do Polski, podobnie jak dbałość o cudze mienie. Budki telefoniczne, ławki czy siłownie na wolnym powietrzu nie są ani połamane, ani pomalowane. Stoliki kawiarniane czy wystawy sklepowe często zostają godzinami „bez opieki” i nie ginie ani jedna cukierniczka. Zostawiony przez Was przez nieuwagę w sklepie plecak czy telefon komórkowy odnajduje się w kasie, albo sprzedawca wybiega za Wami, by go oddać. Oczywiście wyjątki się zdarzają. Mnie na przykład ukradziono w Turcji rower. Ale nadal widzę różnicę!
Zabawa bez alkoholu
Turcy potrafią bawić się do upadłego. Czy to na weselach, czy urodzinach, albo na niedzielnym pikniku. Co więcej – nie potrzeba im do tego ani kropli alkoholu! Procentowe trunki traktowane są tu bardziej jako dodatek, niż atrakcję samą w sobie. Owszem, można się ze znajomymi umówić „na picie rakı” (tureckiej anyżówki), ale będzie to bardziej uczta, bo wódka ta nigdy nie występuje bez towarzystwa niezliczonych przystawek – nie pije się jej „samej w sobie”. Jest też różnica w podejściu do upijania się. Dla Turków bycie widzianym na mieście po spożyciu nadmiernej ilości trunków jest powodem do wstydu, a nie dumy. Dlatego mało tu widać pijanych na ulicach, rzadko zatruwają nam życie. A na koniec: osoba niepijąca spotyka się ze zrozumieniem, a nie krytyką jak to u nas czasem bywa :)
Warzywa i owoce, góry i morze
Na koniec zostawiam oczywiście bogactwa Matki Natury. Ogrom sezonowych owoców i warzyw, w które można się tanio zaopatrzyć na bazarze i tym samym odżywiać zdrowo przez cały rok. Dobrodziejstwa, które kojarzą się z luksusem i egzotyką: cytrusy, pistacje, granaty, świeże figi, melony, rosnące na drzewach oliwki czy pomarańcze… Albo na wyciągnięcie ręki morze – i góry, które w moim regionie Alanyi są bardzo blisko siebie. I pogoda, o której mówiłam w przypadku polskiego eksportu, dzięki której życie jest prostsze, bo zawsze wiadomo w co się ubrać następnego dnia ;) I to, że można bez szczękania zębami wskoczyć do morza czy basenu i rozkoszować się kąpielą…
Co przeniosłyby ze swoich krajów i do ojczyzny inne mieszkające za granicą Polki, przeczytajcie na stronie projektu Klub Polek :)
7 komentarzy
A co przenieslibyscie z Turcji do Polski i odwrotnie Wy? :)
Ja przeniosłabym z Turcji do Polski mojego H., ale to trochę trudne. Po drugie przeniosłabym trochę słońca, bo o ile lato w Alanii jest rzeczywiscie nie do wytrzymania, to reszta roku, niestety w Polsce jest okropna, przynajmniej na północy, gdzie mieszkam. Po trzecie- przeniosłabym turecką otwartość, gościnność, optymizm, serdeczność, czego w Polsce dośc mocno mi brakuje. Po czwarte ciepłe morze, palmy i nadmorskie knajpki do posiedzenia wieczorem. W końcu te przepyszne owoce, warzywa i sery- owcze, kozie, halumi, ktore uwielbiam. I pide. I te wielkie mieszkania, mimo, ze w brzydkich blokach też bym przeniosła.
A z Polski do Turcji na pewno chłodniejsze lato. I trochę śniegu zimą. I nieco lepsze prawo konsumenckie, aczkolwiek widzę tu wiele podobieństw w braku prawa lub jego realizacji. I kiedy jestem dłuzej w Turcji, brakuje mi kabanosów. A ponieważ wiecej czasu spędzam w Polsce niż w Turcji, to raczej bardziej mi Turcji brakuje niż odwrotnie.
świetny tekst, bardzo przyjemnie się czytało! :)
o tak! bezpieczeństwo brak wandalizmu to jest pierwsza rzecz jaką „rzuciła mi się w oczy” w Turcji, przeniosłabym także do Polski zwyczaj budowania wielkich mieszkań z dłuuuuugimi balkonami przez całą długość ściany budynku, ciekawe jak czułby się przeciętny Turek np. w moim 36 metrowym mieszkanku:) I jeszcze stosunek do zwierząt- ten cudowny koci domek istniejący w parku w Alanyi, który nikomu nie przeszkadza, u nas pewnie zaraz stwierdzono by że stanowi toto zagrożenie epidemiologiczne czy inne jakieś, wołano by, że dzieci w domach dziecka niedożywione…itd., a tu taaakie coś! nie mówiąc już o tym że byłby systematycznie dewastowany, przykre:(
nie mieszkam w Polsce od ponad 30 lat z hakiem, ale co roku staram sie przyjezdzac na miesiac… trudno mi powiedziec co bym z Polski przeniosla do Turcji, no, poza schabowymi z mloda kapustka, ale na 100%, z Turcji do Polski, przenioslabym uprzejmosc, serdecznosc obcych w stosunku do siebie, chec pomocy i dawania rad, nawet jezeli nie zawsze trafnych :) w Polsce tego nigdy nie czulo sie na ulicach, czy w jakichkolwiek miejscach publicznych, a wrecz chamstwo, opryskliwosc i prostactwo sa „normalka”.
ukochana Turcja :*
Ja z tych bardziej entuzjastycznych kilkumiesiecznych wTurcji :) Ale podpisuję się pod wszystkim i tez zaczęłabym od zieleni, marzę o zielonym lesie z takim chlodnym cieniem, a w nim jagody i poziomki ach!
Comments are closed.