/na zdjęciu autorka książki ze zdjęciami rodziców; źrodło: www.herald.dawn.com/
Jak to mówią „nie oceniaj książki po okładce” – a w tym przypadku – po tytule.
Dzisiaj będzie parę słów o książce, która dość niespodziewanie wpadła w moje ręce. Słyszałam o niej już wcześniej sporo, poleciła mi ją koleżanka kilka lat temu, potem gdzieś ten specyficzny tytuł wpadał mi „w oko” kiedy przeglądałam fora internetowe o Turcji. Pewnie przez ten tytuł właśnie byłam do książki raczej sceptycznie nastawiona. „Zmarła księżniczka” nie brzmiała dla mnie zachęcająco, i jakoś średnio kojarzyła się z Turcją; na tyle, żeby nie starać się książki znaleźć i choćby jej przewertować.
Tymczasem gdzieś pod koniec tego sezonu pewna Czytelniczka bloga mieszkająca w Alanyi postanowiła mi tę książkę pożyczyć. Tak, po prostu – za co jej – a mam nadzieję że czyta te słowa – dziękuję!
Ponieważ czasu na przeczytanie nie miałam dużo, usiadłam do lektury i… wsiąkłam, czego zupełnie się nie spodziewałam! Opowieść pochłonęła mnie do tego stopnia, że codziennie wracając z pracy rozkładałam się na kanapie z książką, tak bardzo byłam ciekawa dalszych wydarzeń. Kiedy po kilku dniach dotarłam do końca, i cała historia włącznie z tytułem stała się jasna, postanowiłam choćby skromnie zareklamować ją na blogu, bo może są inne osoby, które tak jak ja, dotąd nie interesowały się „księżniczkami”? ;)
Warto w tym momencie przełamać uprzedzenia, czeka nas bowiem wciągająca lektura, wartka akcja, a co najważniejsze – oparta na faktach!
Książka opowiada o życiu i niezwykłych kolejach losu Selmy, wnuczki ostatniego sułtana Murata V. Opowieść podzielona jest na kilka części związanych z miejscami pobytu głównej bohaterki. Akcja rozpoczyna się w roku 1918 na dworze sułtana, kiedy Selma miała ledwo kilka lat, bardzo ciekawie opisane jest życie w sułtańskim pałacu w tych niespokojnych czasach i pierwsze nadzieje jakie kierowano w kierunku młodego Mustafy Kemala Paszy, a potem pewne rozczarowanie z nim związane… Po upadku imperium rodzina sułtańska została zmuszona do wyjazdu za granicę i tym sposobem dziewczynka wraz z matką i kilkorgiem służby trafia do Libanu. Chodzi tam do francuskiej szkoły prowadzonej przez siostry zakonne i z dziecka staje się podlotkiem… A następnie niespodziewanie trafia do Indii, decydując się na małżeństwo z obcym sobie radżą i trafiając do zupełnie innej kultury i świata, który w tamtych czasach przeżywał mocne społeczne, kulturowe a przede wszystkim polityczne wstrząsy. Wszędzie obca, nie mogąc się odnaleźć także i w tym środowisku, Selma, już w ciąży, wyjeżdża do Francji, gdzie nie zazna jednak na długo spokoju, Europa znajduje się bowiem już o krok od wybuchu drugiej wojny światowej…
Więcej detali dotyczących akcji nie będę zdradzać, czai się tam bowiem kilka niespodzianek. Warto zaznaczyć, że książka ma duży potencjał poznawczy – osoby zainteresowane Turcją na pewno znajdą wiele ciekawych informacji wzbogacających wiedzę o tym kraju z czasów końca sułtanatu i początków republiki. Perspektywa sułtańskiej księżniczki, którą możemy choć trochę poznać dodaje wielu znanym wydarzeniom zupełnie innego koloru. Ciekawe jest też to poszukiwanie tożsamości przez nastoletnią a potem dojrzałą dziewczynę, wnuczkę sułtana; czasami ukrywa swoje pochodzenie przed innymi, wstydzi się tego, że jej rodzina znajduje się w trudnej finansowej sytuacji, wygnana z własnego kraju, by w końcu z dumą wrócić do miana księżniczki.
Przyznam, że zanim zabrałam się do lektury nawet nie przeczytałam opisu na okładce, i dlatego byłam zaskoczona, kiedy zrozumiałam, że autorką książki jest córka bohaterki! Tym bardziej historia robi się bardziej wiarygodna i na pewno wielu akapitom opisującym punkt widzenia Selmy na społeczne nierówności czy jej zaangażowanie w rozmaite działania na rzecz chorych, potrzebujących, warto się przyjrzeć z uwagą. Już nie mówiąc o takich smaczkach jak codzienne życie w pałacach, rezydencjach, obcowanie ze służbą m.in. eunuchami – książka pełna jest ciekawostek i nie dziwne, że w latach 80., kiedy została wydana we Francji, stała się bestsellerem.
Sam życiorys Kenize Mourad pewnie byłby wart książki. Poszukując jakichś informacji o niej przeczytałam chociażby ten wywiad (klik), gdzie opisuje jak wychowywano ją (już po śmierci matki) we Francji przez katolickie zakonnice, które nie dopuszczały do niej ojca – „niebezpiecznego” muzułmanina, hinduskiego radży! Do Indii miała szansę pojechać dopiero w wieku 21 lat. Jak podsumowuje autorka, jej życie jest idealnym przykładem jak daleko mogą zajść religijne uprzedzenia.
Zachęcam do przeczytania tej książki.