Na zakończenie roku zamiast ckliwych podsumowań będzie parę fotek. Nie żebym nie lubiła ckliwych podsumowań, wprost przeciwnie, jako rasowa grafomanka lubię je za bardzo ;) Ale tak na serio, przeceniłam swoje siły sądząc że podczas pobytu w Polsce wraz z Królem Pomarańczy, i to w okresie świąteczno-noworocznym, będę miała tak zwaną chwilę spokoju. Gdzież tam, program nasz wypełniony jest rozmaitymi atrakcjami wszelkiego rodzaju tak, że wypoczywać będziemy chyba dopiero w Turcji. Na marginesie, nawet proponowałam K.P. sporządzenie jakiejś aktualizacji jego spostrzeżeń odnośnie Polski które poczynił dwa lata temu (o tym tutaj), ale stwierdził że praktycznie nic w jego podejściu się nie zmieniło ;)
Wracając do istoty rzeczy. Przed sezonem opublikowałam na blogu wpis zawierający zdjęcia z komórki i dziś będzie kolejna część serii. Niektórym fanom tur-turowego Facebooka kilka z nich będzie znanych. Czasami takie nawet średniej jakości foty mogą uchwycić i pokazać więcej codziennego klimatu Turcji i mojego życia w tym kraju, niż jakieś reżyserowane sesje foto lustrzanką. Więcej spontanu i celebracji chwil, mniej planowania ;)
Niech to będzie przy okazji motto od Tur-Tur na przyszły rok ;)
Wrześniowy sobotni wieczór w Alanyi. Wizyta przyjaciół z Polski i wspólny wypad do tureckiej knajpki Çello. Tańce, przytupy, podskoki i rzucanie białymi serwetkami (standard). Było fantastycznie.
Jeden z moich ulubionych rodzajów fotografii komórkowej, czyli „głupie zakupy”. Powyżej: szczoteczki. Chyba nie do klozetu…
Zdjęcie, które pobiło rekordy popularności, przynajmniej na miarę mojego facebookowego profilu. Drzwi moich sąsiadów przybrane z okazji narodzin dziecka. Jak łatwo się domyślić potomek płci męskiej. Trzy uwagi: 1. dziecko to już trzecie z kolei, 2. przybranie wisiało tak bardzo, bardzo długo 3. od pokoju dziecięcego państwa dzieli nas jedynie ściana.
Wygląda znajomo? Tedi to turecka wersja naszego Kubusia, smak ten sam, tylko cena trochę wyższa – 1,60 TL ;)
Z cyklu tureckie dekoracje w życiu codziennym: myjnia samochodowa.
Przyjemny i wyjątkowy, bo rocznicowy wieczór w alanijskim porcie. Na zakończenie wizyty w restauracji ładnie podana turecka kawa z kawałeczkiem pysznego lokum.
Pamiątka pierwszego wolnego dnia w sezonie. Plażowanie, gazety z Polski, Jamiroquai w słuchawkach. Ekscytacja sięgnęła zenitu. Musiałam strzelić fotkę ;)
Moja droga do pracy.
Bardzo lubię to zdjęcie z wtorkowego bazaru. I nawet nie wiem dlaczego ;)
Niedzielne południe, środek lata. Wcinamy pyszne tosty w knajpce, kiedy widzimy najpierw osła, a potem panów policjantów go prowadzących. Okazało się, że komuś uciekł. Jak na osła, był bardzo posłuszny i nie robił afery.
Jeden z tych dni, kiedy zjeść można jedynie w biurze, bo czasu brak. Pyszny lahmacun zamówiony z Haydar Usta, i do tego oczywiście ayran. Dekoracja lahmacuna do zdjęcia autorstwa K.P.
Znów jedzeniowo. Najlepszy piyaz w Alanyi, z pewnej taniutkiej lokanty ukrytej w środku miasta. Polany tahini i skropiony cytryną, smakuje wybornie.
Wbrew pozorom to nie turyści a Turcy! Złapałam ich na słodkiej drzemce, po czym od razu się przebudzili… tymczasem fotograf szakal żerujący na cudzej prywatności znikł w najbliższej knajpie… ;)
Pamiątka z kurtuazyjnej wizyty przedstawicielek polskiego Stowarzyszenia (w tym skromnej autorki) u nowo wybranego starosty (kaymakama). Na korytarzu takie oto gustowne gratulacyjne „bukiety” z niezbędną adnotacją od kogo.
Menu w zupowej knajpce Flash. Polskie! Się chłopaki postarały ;)
Symbolem zbliżania się alanijskiej zimy jest poszukiwanie dywanów i dywaników które ogrzeją nas trochę „od dołu”. Niestety wybór ogranicza się do wzorzystych w kolory: różowy, kremowy i wszelkie odcienie brązu i szarego… zatem….
… pozostaje tylko przyjrzeć się fantazyjnym lampom i oszaleć…!
Niedziela w grudniowej Alanyi. Bardziej popularne od roweru i joggingu jest zdecydowanie łowienie.
Połowa grudnia, chwilę po 15-minutowej ulewie, wyszłam na zakupy korzystając z okazji ;)
Moje pierwsze danie zwane „imam bayildi” czyli omdlały imam. Wersja wegetariańska: pomidory, papryka, cebula i czosnek wraz z bakłażanem zapiekane w piekarniku. Co prawda do omdlenia K.P. nie doprowadziłam, bo nie było mięsa, ale i tak daleko zaszłam ;)
W podróży do Polski. Jeden z powodów, dla których wybieram czasem tureckie linie lotnicze (THY): mus czekoladowy podawany na pokładzie. I proszę się nie śmiać, bo takiej pyszności nie mogę znaleźć nigdzie indziej!
„Pocałuj mnie” na tylnej szybie auta. Nie, nie mojego ;)
Lotnisko w Ankarze, zdjęcie pstryknęłam wracając ze spotkania w Ambasadzie. Całkiem możliwie, prawda?
Jedno z moich ulubionych. „Kto potrzebuje może wziąć”, czyli Turcja w istocie swojej.
Pełnego dobrych chwil i przeżyć Nowego Roku Wam życzę!