Znacie to przysłowie: jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Dużo czasu mi to zajęło, ale ostatecznie polubiłam już Alanyę taką, jaka jest. Przyzwyczaiłam się do tego, że posiada typowy klimat małego miasteczka – i że nie przypomina niczym dużego miasta, w którym się wychowałam i które w moim sercu zawsze będzie numerem jeden. Alanya ulokowała się więc spokojnie, z typowo alanijską pewnością siebie na miejscu drugim i nie przejmuje się ani moimi kryzysami tożsamości, ani tęsknotą za typowym miejskim parkiem, festiwalami muzyki chóralnej czy stoliczkami kawiarnianymi ustawionymi w cieniu kilkusetletnich budynków, o które można oprzeć lansiarski holenderski rower. Alanya proponuje mi festiwal jazzowy raz do roku, podczas którego grana jest turecka muzyka biesiadna, festyny i bazary z chińszczyzną, codzienną walkę o życie podczas jazdy rowerem, a pierwszego marca zaproponowała pierwszy od wielu lat Festiwal w Zapasach Wielbłądów. Taaak. Jakkolwiek to brzmi. Po turecku nazywa się toto „deve güreşleri” i jest od setek lat elementem kultury pasterskiej w rejonie Morza Egejskiego i Śródziemnego. Specjalnie tresowane samce wielbłądów startują w zawodach (wręcz w wielbłądziej lidze) w okresie zimowym, kiedy trwa ich okres godowy. Spokojne zazwyczaj zwierzaki wykazują dużo większą agresję (a tym bardziej kiedy jakaś samica jest w pobliżu), więc czasami zdarza się ponoć, że ściśle upakowana przy arenach widownia zostaje stratowana (niegroźnie).
W słoneczną niedzielę wypełnieni poczuciem realizowania kulturoznawczej misji zapakowaliśmy więc do samochodu wszystkich członków rodziny K.P. poniżej 12 roku życia i ruszyliśmy do Mahmutlar, dzielnicy Alanyi znanej z: a) dużej ilości Rosjan, b) ogromnej ilości wieżowców mieszkalnych i c) więzienia. Nieopodal punktu c) znajdował się dół w ziemi zapewne przygotowany pod fundamenty kolejnego wieżowca, zamieniony na jeden dzień w festiwalową arenę. Już z daleka było widać tłumy widzów wszelkiej maści co uświadomiło nam jak bardzo wszelkie imprezy są w tym mieście potrzebne. Podobno frekwencja wyniosła 3 tys. widzów! Zjawiło się jak podano 50 zawodników nie tylko z Alanyi ale i sąsiednich województw. Można było wygrać puchary i a osobna konkurencja poza-wielbłądzia dotyczyła najpiękniejszych producentów bananów (też nagrodą były puchary i tytuł Złotego Banana).
Abstrahując od moralnego wątku samej idei zapasów wielbłądów przyznam szczerze, że zdecydowanie nie czułam się na miejscu. Podejrzewam że dla większości typowych mieszczuchów zjawisko to było bardziej kuriozalne niż fascynujące. Sama arena walk raczej mnie odpychała niż przyciągała, w powietrzu wisiał dość silny zwierzęcy zapach zmieszany z zapachem smażonego wielbłądziego köfte i trzeba było uważać, co by nie wdepnąć w błoto (lub gorzej)… Cóż, wybory samorządowe w zeszłym roku wygrało w Alanyi nacjonalistyczne MHP reprezentowane tutaj głównie przez wieśniaków i pasterzy; trudno się dziwić że promują oni wydarzenia według nich najciekawsze ;)
Widownia rozsiadała się gdzie popadnie.
Przybyli reprezentanci wszelkich grup społecznych. Tutaj tzw. zbuntowana młodzież.
Widok z pola walki na plantacje bananowców podczas zimowej wegetacji.
Zazdrościłam panom najlepszego miejsca do obserwacji zapasów.
Tülü to nazwa wielbłąda będącego mieszanką baktriana i dromadera. Deli, co na pewno niektórzy wiedzą, oznacza „szaleńca”. Ten tutaj na wariata nie wygląda ale jeszcze medytował przed walką. Po walce o mało nas nie stratował :)
Parking dla wielbłądów. Zwróćmy uwagę na ozdobne uprzęże i siodła w pasterskim stylu, naszyte na nich imiona no i nieodłączną flagę Turcji.
Widownia w pełnym skupieniu.
Chłopaki miały ubaw.
Na górze loże, na dole dostawki.
Dzień z wielbłądem od A do Z: tutaj można zjeść sucuk czyli kiełbaskę z wielbłądziego mięsa…
A tu można sobie kupić na tak zwane zaś.
Trochę ładniejszych widoków, czyli pasterskie kilimy.
Fajne, anatolijskie wzory. Jedyne, co mi się na festiwalu szczerze podobało ;)
Przy okazji trochę tanich zakupów jeszcze nikomu nie zaszkodziło, prawda?
Typowy alanijski wieśniak-wielbłądziarz w pośpiechu. Może leci odebrać puchar ;)
Arena zapasów. Dla mnie wyglądało to jak jeden wielki chaos: wrzeszczący przez megafon prowadzący którego nie dało się zrozumieć, dwa walczące wielbłądy wydzielające duże ilości piany (zdejmowano im specjalnie kagańce) i jakichś 20 facetów kręcących się pomiędzy nimi pełniących nieznane bliżej funkcje.
Pan właśnie zmierza z zawodnikiem na walkę.
Z jednym wielbłądem robiono sobie częste sesje zdjęciowe…
Te już po walce (można poznać po pianie).
Odpoczynek.
Przygrywała widzom lokalna wiejska kapela. Clue tureckiej wsi: davul (bęben) i zurna (flet czy też bardziej piszczałka, zważywszy na dźwięk).
Portret z profilu.
Odmiana wielbłąda sześcionogiego ;)
Po lewej na niebie pan z motolotnią, który wzbudził ogólną sensację przelatując dokładnie nad areną zapasów. Po prawej bratanek K.P., który nie bał się niczego na świecie, poza, jak się okazało, wielbłądami :) W ręce dzierży puchar wypożyczony na chwilę do zdjęcia.
A nad naszym bezpieczeństwem czuwała jak zwykle zabıta (czytać „zabyta” ;-)) czyli straż miejska, która tutaj najwyraźniej obłowiła się w banany.
5 komentarzy
Swietna, ciekawa nota,i duzo zdjec!:)
Gdy zamiast „zapasy” przeczyta się „zapachy”, tak jak ja to pierwotnie zrobiłem, cały tekst nabiera uroczej absurdalności.
Haha! Teraz ja się uśmiałam ;) Ale nie wiem czy takiej absurdalności, zapachy mają ścisły związek z tematem :))))
Dobry wieczór droga Pani poznanianko!Nie miałam pojęcia o takich zawodach.Za trzy dni znowu lecę do Turcji w okolice Anay i bardzo się cieszę.Bywam w tym kraju często i uwielbiam go tak jak Pani.Gratuluję znakomitej polszczyzny doprawdy rzadka to teraz rzecz.Pozdrawiam Panią a grodu Przemysława,gdzie aktualnie pogoda nie jest łaskawa- kolejna pyra z Poznania zauroczona Turcją!!!
Dziękuję, staram się jak mogę! :) Pozdrawiam już z Alanyi!
Comments are closed.