Ile ja się w tym tygodniu przymierzałam do nowego wpisu! A ciągle coś było do roboty, czemu trudno się dziwić, skoro w piątek jechałam do Polski. Wcześniej było trzeba, wiadomo, się oporządzić odpowiednio, zrobić zakupy, i tak dalej. I przy okazji się… przeziębić.
Zaczęło się od banalnego bólu gardła, więc nie potraktowałam sytuacji wystarczająco poważnie. No a teraz jestem już, mówiąc krótko, rozłożona.
I właśnie dlatego miało tej notki nie być. Miałam tu napisać że mam, proszę Państwa, chorobowe. I niniejszym mnie nie ma, leżę pod kocykiem i gwiżdżę na wszystko.
Tymczasem postanowiłam wykorzystać tę okazję (bo choroba jest jakże wdzięczną okazją), żeby spróbować krótko opisać jak chorują i leczą się Turcy. Przekuć zło w dobro. Co prawda – na całe szczęście – nie jestem w tym temacie jakąś specjalistką, ale jednak wyraźnie zaznaczają się tutaj pewne różnice kulturowe.
Różnica pierwsza: Podejście do lekarzy
Zauważyć można tutaj zastanawiającą dwubiegunowość. Sami Turcy nie lubią chodzić do lekarzy o ile sytuacja nie jest dramatyczna. W przeciwnym razie trzeba ich do tego przekonywać prośbą i groźbą. Natomiast kiedy w otoczeniu widzą kogoś pokasłującego zdecydowanie zalecają mu wizytę u lekarza. I to natychmiast! Żeby się na przykład nie daj Boże nie okazało, że to a) świńska grypa, b) ptasia grypa, c) kacza grypa. W robieniu paniki niektórzy są całkiem nieźli. Nie szkodzi, że objawy wskazują na klasyczne przeziębienie, nie mamy gorączki, i tak dalej. Turek będzie nas usilnie namawiał na wizytę u lekarza zaraz pierwszego dnia po wystąpieniu kataru.
Druga sprawa to zaufanie do lekarzy. To co powie doktor jest święte. Nie podlega dyskusji. Przynajmniej z tym się spotkałam, często uczestnicząc w jakichś dyskusjach o chorobach (jak to bywa wśród ludzi w moim wieku, dodała filuternie ;)) Doktorowi nie zadaje się zbędnych pytań a informacji o chorobach nie szuka się u 'doktora Google’a’. Nasi rodacy są pod tym względem zdecydowanie bardziej podejrzliwi: analizujemy leki i ich odpowiedniki, czytamy o objawach, chcemy zadawać trudne pytania i nie boimy się przy innych ludziach krytykować tego, co powiedział nam lekarz! Koresponduje to z różnicą drugą:
Różnica druga: Podejście do antybiotyków
W Turcji, Szanowni Czytelnicy, leczymy się antybiotykiem. Na każdą dolegliwość mamy antybiotyk (zazwyczaj ten sam). Lekarz przepisze go nam nawet na przeziębienie, bez mrugnięcia okiem. Ba! Antybiotyk możemy też kupić bez recepty, korzystając z porady farmaceuty w aptece! Trudne do uwierzenia, wiem. A jednak. Kiedyś przy infekcji gardła (od klimatyzacji) poszłam do apteki po jakiś syrop czy inny medykament. Aptekarka podała mi antybiotyk i rozpoczęła już bazgranie po pudełku instrukcji dawkowania. Szybko ją powstrzymałam mówiąc, że nie chcę go brać. Była zdziwiona i wręcz zdegustowana. Do drzwi odprowadzała mnie wzrokiem mówiącym (parafrazując Obeliksa z komiksu) „Ale głupi Ci yabancı„.
Poza tym w mojej chorobowej historii w Turcji (obfitującej w wiele zwrotów akcji i ciekawych zdarzeń) nigdy nie słyszałam o tym, aby lekarz zaproponował pacjentowi przy antybiotyku jakiś lek osłonowy. Nawet nie wiedziałam, że takie w Turcji istnieją! A jednak można je zakupić w aptece, tylko trzeba wiedzieć jak się toto nazywa (kiedyś próbowałam kupić, ale aptekarz nie bardzo rozumiał co chcę mu przekazać ;)). Zapomniałam nazwy; jeśli ktoś z Czytelników wie, proszę o komcia i jej podanie…
/ps. Warto dodać, że bez recepty kupimy w tureckich aptekach także wszelkie inne leki, włącznie z prozakiem, viagrą, środkami antykoncepcyjnymi, pigułką po, i tak dalej/
Różnica trzecia: Lekarstwa vs. medycyna naturalna
Turcja jako tzw. kraj rozwijający się jest wciąż na etapie zachłystywania się nowinkami technologicznymi wszelkiego rodzaju. Tak jak Polska dobrych kilka-kilkanaście lat temu. Moda na zdrowe odżywianie i organiczne kosmetyki oraz ogólny „powrót do natury” owszem występuje, ale stosunkowo w nielicznych środowiskach, raczej wielkomiejskich. Fakt kupowania owoców i warzyw na bazarze nie jest tu jeszcze efektem świadomej decyzji, tylko raczej łatwiejszej dostępności i niższej ceny. Z tego też względu ludność na chorobę mimo wszystko stosuje cudowną pigułkę od lekarza, niż środki naturalne swoich babek. Połknięcie tabletki jest zwyczajnie prostsze. Albo inaczej: nawet jeśli pije się herbatki „na przeziębienie”, to zawsze w połączeniu z lekami. Nie ma (zapewne jeszcze) bardziej refleksyjnego podejścia, że może by tak nie brać leków bez potrzeby, może by je ograniczyć, może da się czymś zastąpić.
Być może ja mam też skrzywienie, bo sama wolę naturalną medycynę a i wśród moich polskich znajomych widzę taką tendencję. Może macie jakieś inne obserwacje?
Na plus jednak trzeba zaliczyć popularność naturalnych herbatek na przeziębienie: mój ulubiony zestaw to ada çayi czyli turecka szałwia, z dodatkiem miodu i cytryny. Smakuje wspaniale i pomaga nie tylko na problemy z gardłem czy katarem ale i na dolegliwości żołądkowe (ale już bez dodatków). Inna opcja to herbata z lipy z miodem i cynamonem.
Na przeziębienie robi się też podobne jak u nas mikstury, np. „herbatka grypowa”, którą przygotowuje się gotując w wodzie grubo pokrojone i nie obrane jabłko, pomarańczę, cytrynę i pigwę, dodaje się laskę cynamonu, kilka goździków a do picia osładza łyżeczką miodu. Prostsza recepta obejmuje rozpuszczenie w gorącej wodzie imbiru, soku z cytryny i miodu. Czyli tutaj jest podobnie.
A propos „grypy”…
Różnica czwarta i ostatnia, pomiędzy grypą a przeziębieniem
Mam niekiedy wrażenie, że Turcy używają wyrażenia grypa zamiennie ze słowem przeziębienie. Po turecku „przeziębić się” znaczy „soğuk almak” (dokładnie: nabrać zimna) a grypa to swojskie „grip„. Używamy tych pojęć tak, jak nam wygodnie. Zauważyłam to również ostatnio, kiedy ktoś mnie zapytał jak się czuję. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że kiepsko, bo się przeziębiłam. – Co? – Zapytał mój rozmówca. – Złapałam grypę – doprecyzowałam. – Aaaa – I wszystko stało się jasne.
Wracam zatem pod mój kocyk, nie wziąwszy antybiotyku tylko coś słabszego, ale za to z kubkiem przywiezionej z Turcji ada çayı z pysznym polskim miodkiem. Życzcie mi zdrowia: „Geçmiş olsun” co dosłownie znaczy „Niech przeminie”. I napiszcie jeśli znacie jakieś inne tureckie ciekawe sposoby na wyleczenie się z grypy… przepraszam, z przeziębienia ;)
8 komentarzy
Ta oslonka przy antybiotyku to maflor- probiotyk. Kupowalak ostatnio dla syna jak zlapal zapalenie gardla
O właśnie, dziękuję!!
Ja od kiedy przyjechałam uważam za bardzo zabawne to, że oni wszyscy idą do szpitala. Czy to katar, czy skaleczenie, nikt nie idzie do lekarza, tylko wszyscy hastane hastane :)
Masz rację :)))
Geçmiş olsun! Ja też właśnie na antybiotyku i biorę reflor. Szybkiego powrotu do zdrowia :)
Wzajemnie ;)
Warto zaktualizować podane informacje. Ja właśnie jestem blisko Alanii z poważnym zakażeniem gardła.od klimatyzacji. Tak przedwczotaj trafilem na ten wpis, a wczoraj pełen radości udałem się do apteki w centrum Alanii. Aptekarz bezapelacyjnie odmówił wydania antybiotyku bez recepty mimo że to już 3 dzień męczarni. Paracetamol i syrop, to max co moze dać. W ogóle jego zdziwienie było ogromne, jak mogę pytać o takie rzeczy, i potwierdzil że nigdzie (w Turcji) nie ma mozliwosci dostania antybiotyku bez recepty. Tak więc wizyta u lekarza jednak mnie nie ominęła.
W niektórych aptekach nadal sprzedawane są leki antybiotyki bez recepty, natomiast owszem, niedawno ogólna polityka jest inna i oficjalnie nie można. Co do nieaktualnego wpisu to wybacz, ale piszę tego bloga od 13 lat i fizycznie niemożliwe jest, abym sprawdzała i regularnie aktualizowała wszystkie wpisy :)
Życzę zdrowia!
Comments are closed.