1. Jest już maj, a to w Alanyi oznacza lato. Ciepło, upalnie, ludzie na plaży. Na ulicy zwracają uwagę osoby z tzw. pierwszą opalenizną zwaną pieszczotliwie raczkiem albo pomidorkiem (domates). Ja muszę przyznać, że na plaży jeszcze nie byłam, jestem więc biała jako to mleko. Pocieszam się, że będę miała mniej zmarszczek ;) Ba, ponieważ tutejsze mieszkania i biura raczej chłodzą niż grzeją, póki co jeszcze chodzę w lekkim sweterku, długich spodniach i tenisówkach. Na marginesie, co roku zauważam jak bardzo się „sturczyłam”, bo noszenie krytych butów nawet do biura – w maju – wcześniej nie mieściło mi się w głowie. Wielkie otwarcie sezonu sandałowego mam jednak nadzieję już wkrótce, bo przecież wstyd!
2. Pod koniec kwietnia miałam niewątpliwą przyjemność po dość dłuższej, bo chyba dwuletniej przerwie odwiedzić ulubioną krainę każdego mieszkającego w Turcji yabancı czyli Kapadocję. Przyjemność niewątpliwa, a jakże, chociaż nie było lekko – mimo że w Alanyi ponad 20 stopni, w Kapadocji akurat podczas naszej były 2-3 stopnie na plusie… Co utrudniło nam znacznie życie, tym bardziej że jednym z celów mojej wycieczki było zrobienie kilku zdjęć do pewnego Projektu…Nie jestem jakimś specem od jogi, ale praktykuję ją amatorsko od jakiegoś czasu i dlatego wystąpiłam jako jogowa modelka. Nie byłoby to trudne, gdyby nie to, że musiałam przy praktycznie zerowych temperaturach wystąpić z gołymi stopami i bez kurtki! Na szczęście nie było ofiar w ludziach a efekty możecie zobaczyć poniżej :)
3. Ten sezon od samego początku traktuję jako symboliczny. Należę do takich osób, które lubią wszelkiego rodzaju podsumowania, nawiązania, symbole, okrągłe liczby – chociaż niby stoję mocno na ziemi. Jakimś cudem te dwie sprawy wciąż się przeplatają, i oto mamy dziesiąty rok mojego pobytu w Turcji, a dokładnie dziesiąty sezon pracy. Zamiast wzruszyć ramionami i wrócić do przerwanych obowiązków oczywiście trochę się nad sobą roztkliwiam i wspominam jak to było kiedyś. Pomagają mi małe „cuda”, które właśnie teraz się zdarzają i przypominają o tych moich zielonych początkach. Na ulicy spotkałam niedawno Tamera, masażystę, który był moim szefem w mojej pierwszej tureckiej pracy – w łaźni! Minęliśmy się na tzw. pasie zieleni pośrodku ulicy i tak utknęliśmy dobre kilka minut, wymieniając nowinki na nasz temat. Widziałam go pierwszy raz po jakichś 7 latach! Idąc potem do domu pomyślałam, że naprawdę miałam szczęście, trafiając akurat na niego i jego wesołą „hamamową” bandę masażystów i fryzjera – kilkoro chłopaków, którzy opiekowali się mną jak siostrą, wprowadzali w arkana tureckiego alanijskiego życia i turystyki, uczyli języka i w tym wszystkim nie próbowali mnie podrywać! (swoją drogą jak pomyślę że miałam też jakieś 10 kg więcej i 10 lat pewności siebie mniej… :)) Moja ekipa z pracy na pewno była jednym z czynników, które zachęciły mnie do zostania tu dłużej, chociaż z chłopakami przez lata nie miałam później kontaktu (i nadal nie mam).
4. Jakby tego było mało, do Turcji po raz pierwszy przyjechał z rodziną na urlop mój dobry kumpel, który znalazł mi pracę w Turcji, kiedy jeszcze marzyłam o pracy we Francji! To dzięki niemu tu się znalazłam, mieliśmy jechać razem, ale ostatecznie na podbój Turcji pojechałam sama. Z Turcji wyjechał zauroczony – i jak tu nie wierzyć w znaki i symbole :)
5. A w niedzielę w Alanyi odbył się po raz drugi bieg charytatywny Wings for Life (równocześnie w 35 miastach na całym świecie). Oczywiście wspominam o tym tutaj, bo nie mogę sobie nadal wybaczyć, że nie wzięłam w nim udziału (jest to forma publicznego samobiczowania). Od stycznia wraz z K.P., z którym lubimy sobie trochę pobiegać od jakiegoś czasu, szykowaliśmy się na ten bieg i wciąż odkładaliśmy moment rejestracji. Potem zaczęłam panikować, że przecież będzie za gorąco, i że nie dam rady. Kiedy na własne oczy zobaczyłam jak szerokie i zróżnicowane było grono uczestników i jak wielkie to były tłumy, nie mówiąc już o całkiem przyjemnej, zachmurzonej pogodzie, dopiero dotarło do mnie, że popełniłam błąd. Cóż – za rok to już na pewno!
6. Poza tym nic nowego: wybory tu, wybory tam. W Turcji – w czerwcu – parlamentarne. W Polsce – wiadomo. Jednych i drugich mam trochę dość bo wyborcze treści atakują mnie z każdej strony :) Pod biurem codziennie przejeżdżają mi hałaśliwe samochody i busy, puszczające dzikie przedwyborcze wrzaski i muzykę rozmaitych tureckich ugrupowań. W komputerze z kolei wyłaniają się komentarze na temat polskich kandydatów na prezydenta. Czasami chętnie zadekowałabym się w jakiejś cichej chatce nad morzem :)
7. Na koniec mam dla Was pewien smaczek. Reklama coca-coli, która wczoraj miała debiut w tureckiej tv. Występują w niej dwie gwiazdy tureckiej muzyki pop: Özcan Deniz i Sıla. Za Özcanem nie przepadam, jest tak po turecku kiczowato-romantyczny, ale Sıla jest za to całkiem spoko :) Natomiast sama reklama jest zrobiona bardzo sprawnie, przede wszystkim choreografia i zdjęcia – i ogląda się ją z przyjemnością. Poza tym jest niewątpliwym dowodem na to, że szariat (jak to lubią straszyć niektórzy) już wkrótce opanuje Turcję :))