I znów się w Turcji działo, dokładnie w stolicy, i znów nie wiadomo co myśleć. Była trzydniowa żałoba narodowa, w programach telewizyjnych i wiadomościach tylko jeden temat. Akurat ten tydzień spędziłam jako słomiana wdowa, więc mając telewizor tylko dla siebie korzystałam nie oglądając, nie słuchając, i nie uczestnicząc w narodowym dociekaniu kto jest winny i dlaczego. Tak, pewnie powiecie, że ucieczka od tych informacji nie rozwiązuje problemu, ale wiecie co? Zmęczyłam się, podejrzewam że tak, jak wiele osób w tym kraju – w tym roku. Zmęczyły mnie próby zrozumienia tureckiej mentalności, tureckiego widzenia demokracji, wolności, i tak dalej. Nie wierzę już nikomu, wszyscy są dla mnie podejrzani – wszystkie strony barykady. Szok kulturowy version 5.0, poczucie obcości w zaawansowanym stadium.
Jak to dobrze, że już za tydzień lecę do Polski po 6-miesięcznej nieobecności na tradycyjny posezonowy wypad. Przyda mi się troszkę dystansu i powrót do świata, w którym nawet jak czegoś nie rozumiem, to zupełnie mi to nie przeszkadza. Świata, gdzie wybory są moimi wyborami, gdzie ulice miasta są naznaczone moją przeszłością, gdzie spotykając się z rodziną i znajomymi po prostu śmiejemy się z tak zwanych głupot, zamiast porównywać kto ile zarabia, albo dyskutować o polityce. Wiecie co? Nie ma co kombinować, wiem, że idealizuję, sprawa jest prosta – strasznie się stęskniłam..!
W najbliższym tygodniu poza pracą czekają mnie więc niezbędne zakupy (obowiązkowo chałwa, oliwki i pistacje na wagę z Şekerciler, zamówione przez znajome – różane i oliwkowe mydełka i kremy, garść przypraw dla rodziny – i mamy dodatkowe 5 kg bagażu), wizyta u mojego fryzjera, może jakiś jeden dzień na plaży tak pro forma, bo przecież spod zimowego płaszcza i tak nie będzie nic widać, dwie sesje biegania, zanim się w Polsce wybiorę do ortopedy, piwo z koleżankami, i jakaś dobra turecka kolacja na mieście z KP. Ot, takie pożegnanie tureckiego lata w pigułce. Co prawda wrócę do Turcji w pierwszej połowie listopada, pogoda powinna nadal być rozkoszna (a już na pewno w porównaniu do Polski!), ale wiecie – listopad to jednak listopad ;)
W Polsce z kolei tradycyjnie planuję załatwić milion spraw, jak zawsze, kiedy przyjeżdżam po długiej nieobecności. Lekarze, urzędy, podatki, sprawy związane z pracą, spotkania z rodziną i znajomymi, imprezy kulturalne, dwie imprezy biegowe, Restaurant Week, celebrowane kawki na Starym Rynku, koncert Mitch&Mitch z Wodeckim, porządki w papierach i ciuchach w domu, no i oczywiście zakupy ;) Oczywiście zapewne jak zwykle uda mi się zrealizować tylko połowę planu, bo a) przeziębię się i spędzę przymusowo tydzień pod kocykiem, lub b) będzie tak zimno, że nie będzie mi się chciało długo być poza domem. Ale nie uprzedzajmy faktów! Póki co jestem wciąż w Alanyi, o godzinie 19:00 jest 26 stopni i nadal łazikuję z gołymi stopami i ramionami jak sobie kiedyś za dziecka wymarzyłam, a dziś wieczorem mam w planie pichcenie kopytek. Co więcej, zanim dotrę do Polski, czeka mnie jeszcze półtoradniowa, tradycyjnie szybka i treściwa wizyta w Stambule, z czego na pewno zdam relację P.T. Czytelnikom. Howgh!