Niedawno miałam przyjemność odbyć swój setny lot samolotem. Dla niektórych to mało, dla niektórych dużo – dla mnie całkiem sporo, zważywszy na to, że do 25 roku życia nie leciałam ani razu. Prosty rachunek mówi więc, że średnio na rok mojego latania wypada 10 lotów. Bez szału w dzisiejszych czasach.
Niektórzy z Was powiedzą zapewne, że musiałam upaść na głowę, żeby liczyć odbyte przez siebie loty; tak jakby nie było nic lepszego w życiu do roboty. Faktycznie, z liczeniem od zawsze miałam problem, więc to nie to. Historia jest bardziej skomplikowana. Po odbyciu paru-parunastu pierwszych lotów miałam w swoim życiu taki czas, kiedy panicznie samolotów zaczęłam się bać. O ile wcześniej latanie było dla mnie źródłem euforii rodem z wesołego miasteczka, o tyle w pewnym momencie się to skończyło i przed każdym lotem robiłam niemalże ostateczny rachunek sumienia. Aby oswoić ten lęk (nie miałam innego wyjścia, wiedziałam już bowiem, że to jedyny sposób na w miarę regularne poruszanie się między Polską a Turcją), zaczęłam się doszkalać. Bo przecież zdobywanie wiedzy to najlepszy sposób na oswajanie się z demonami, działa zawsze. Czytałam więc lotnicze fora, okupowane często przez personel pokładowy, stewardessy, pracowników kontroli lotów. Śledziłam pasję lotniczych maniaków, z którą tłumaczą żółtodziobom co oznaczają „podejrzane” dźwięki podczas lotu. Oglądałam filmy o katastrofach lotniczych a zaraz potem siadałam do statystyk wypadków. I tak dalej. Na forach zwróciły moją uwagę ikonki użytkowników z wpisaną ilością odbytych lotów. W ten sposób znalazłam stronkę Flight Memory, zarejestrowałam się na niej i tak powstały moje prywatne lotnicze statystyki. Trzeba przyznać, że choć w porównaniu z innymi wyglądają one może krucho (chociaż moje 255 godzin lub 10 dni spędzonych w powietrzu robią wrażenie!), to jednak pomogło mi to uświadomić sobie, że latanie to naprawdę nic wielkiego.
Stopniowo wróciłam do wcześniej mi znanego stanu euforii (szczególnie podczas startu – uwielbiam!), statystyki prowadzę nadal, a w międzyczasie wyrobiłam sobie szereg nawyków i rytuałów, które towarzyszą mi przy każdym niemal locie i pomagają znieść go bezboleśnie.
Oto lista (kolejność przypadkowa, chyba):
#1 Koala
Zaczynam od prawdziwej bazy, jakby powiedziała yotuberka od makijażu. Śmiejcie się, oskarżcie o infantylizm, ale bez pluszowego koali, którego dostałam w prezencie nigdzie dalej się nie ruszam. Koala pochodzi prawdopodobnie z Australii, do której teraz wrócił ze mną, i zawsze upewniam się, że mam go ze sobą (oczywiście po paszporcie, telefonie i portfelu). Jest dla mnie symbolem udanej podróży.
#2 Coś do roboty w podróży
Napisałam ogólnie, bo zależy to od nastroju, godzin w których odbywa się lot, i tak dalej. Od jakiegoś czasu staram się wybierać loty za dnia, żeby nie mieć zarwanego rytmu – wiecie, w tym wieku każdą nieprzespaną nockę czuje się dużo bardziej, niż jak się miało dwadzieścia kilka lat ;) Biorę więc ze sobą czytnik (kiedyś targałam książki i gazety), muzykę na mp3 z moimi dużymi składanymi słuchawkami (w samolocie lepiej się sprawdzają niż te douszne, których nie cierpię, i lepiej tłumią dźwięk z zewnątrz), albo coś „do zrobienia” na laptopie (sprawdziwszy wcześniej, czy naładowałam baterie). W samolocie zazwyczaj przychodzą mi do głowy najciekawsze pomysły, bo jestem odcięta od innych bodźców, zazwyczaj też podróżuję sama – co sprzyja kreatywności. Inna sprawa, że czasem po prostu trzeba mieć coś, co odwróci naszą uwagę od denerwujących współpasażerów… ;)
#3 Bagaż podręczny na kółkach
Zabrało mi trochę czasu, a sporo stresu, potu i łez, zanim wypracowałam sobie system bagażu podręcznego. Początkowo nosiłam jakieś turystyczne plecaki, albo „gustowne” kuferki, które obrywały mi plecy, ale z czasem przekonałam się, że tylko bagaż na kółkach rozwiąże wszystkie moje problemy – lotniska są po prostu ogromne (choćby Atatürka w Stambule!). Im lżejsza też będzie walizka, tym lepiej dla mnie, będzie ją można też potraktować jako zapas dla kilogramów, które kazano nam wypakować z bagażu rejestrowanego :) W podręcznej mieści się laptop, lustrzanka z obiektywami i inne elektroniczne gadżety, sweterek/bluza i szeroka chusta/szal (nawet latem w samolocie jest po prostu chłodno), i opcjonalnie inne rzeczy, które są za ciężkie na bagaż główny (np. książki czy gazety, buty, jeansy). Oprócz tego przecież można mieć ze sobą jeszcze tzw. damską torebkę, a tam będzie się mieścił cały pozostały bajzel.
#4 Wygodne ciuchy
Po czym rozpoznać na lotnisku dziewczynę, która w Turcji odwiedza faceta? Po tym, że jest „zrobiona” jak spod igiełki. Ładne ciuchy, włosy z prostownicy, buty na obcasie i makijaż. Też mi się zdarzało. Teraz stawiam na wygodę: dresy lub leginsy, koszulka lub tunika, buty, które łatwo się zdejmuje i które „nie dzwonią” na bramkach. Jeśli chcecie wyglądać szałowo dla oczekującego Was lubego lub z innych prozaicznych przyczyn – nic nie stoi na przeszkodzie aby przebrać się i umalować w łazience już po wylądowaniu! Kosmetyki do makijażu spokojnie można zabrać do bagażu podręcznego, podobnie jak mały flakonik perfum, i wodę w sprayu do odświeżenia twarzy. Osobom z wadą wzroku odradzam soczewki podczas lotu – lepiej założyć okulary.
#5 Sposób na spuchnięte nogi
Do pewnego czasu miałam z tym straszny problem. Nawet 3-godzinny lot do Turcji kończył się opuchniętymi nogami i ogólnie złym samopoczuciem. Wszystko zniknęło w magiczny sposób… <reklama> odkąd powróciłam do uprawiania sportu </reklama>. Nawet jeśli ze aktywnością fizyczną jesteście na bakier, spróbujcie choćby tydzień przed lotem wybrać się 2-3 razy na basen, jogę czy lekki jogging. Krążenie się poprawia i wielogodzinny bezruch znosi się o wiele lepiej (tak wiem, że to rada taka sobie, bo lepiej wziąć aspirynę albo wypić lampkę wina, ale w moim przypadku działa najlepiej). Dobrze też zdejmować buty podczas lotu (ja zawsze chodzę boso) i mieć nieuciskające spodnie i skarpetki.
#6 Jedzenie
Nie wiem jak Wy, ale ja mam podczas podróży wilczy apetyt. Najchętniej całą drogę coś bym podgryzała. Z jedzeniem w samolocie jest różnie, moim numerem 1 pozostaje niezmiennie Turkish Airlines z naprawdę smacznymi potrawami (i boskim puddingiem czekoladowym!!!), napojami i alkoholem w cenie, ale i w tańszych liniach można się dobrze najeść. Głód w podróży powoduje u mnie od razu ból głowy, zawsze mam więc w
podręcznym małe co nieco, np. jabłka albo paluszki ;)
#7 Brak pośpiechu
Nie rozumiem dlaczego ludzie tak strasznie się spieszą. Na lotnisko przybywają punktualnie 120 minut przed lotem, albo nawet wcześniej, i od razu ustawiają się w kolejkę do odprawy. Stoją, a w tym czasie ja siedzę sobie wygodnie na krzesełku, czytam, słucham muzyki. Podchodzę, kiedy kolejka robi się krótsza lub maleje do zera – przekonałam się już że wcześniejsza odprawa wcale NIE oznacza, że będziecie mieli lepsze miejsca… To samo już przy wejściu do samolotu – wszyscy znów wolą stać w kolejce. A po wylądowaniu, kiedy tylko samolot się zatrzyma – rzucają się do wyjmowania bagaży z półek i znów kolejne 10 minut stoją w przejściu pomiędzy fotelami. Samolot to nie autobus, tutaj jest sporo procedur zanim otworzą nam drzwi do wyjścia. Jeśli nie czeka nas akurat Bardzo Pilna Przesiadka to naprawdę nie ma się po co ścigać. Zaoszczędzi to energii, stresu i zmniejsza ryzyko, że coś się zgubi ;)
#8 Miejsca w samolocie
Jeśli ma dla Was znaczenie gdzie siedzicie, starajcie się odprawić online. Nie każde linie i lotnisko mają taką możliwość, ale warto sprawdzić. Jeśli się nie uda, bo to np. czarter, to nic nie zaszkodzi poprosić podczas odprawy o konkretne miejsce (od okna, od korytarza, z przodu, z tyłu). A nuż dadzą co chcemy! Przy dłuższych lotach, gdzie ma to naprawdę znaczenie, można sprawdzić sobie rozkład foteli w danej maszynie w portalu Seatguru – z zastrzeżeniem, że w ostatniej chwili to się i tak może zmienić ;)
#9 Kosmetyczka
W torbie zawsze mam: nawilżające chusteczki, spray z wodą do twarzy, krem do rąk i pomadkę (suche powietrze). Niektórzy nie rozstają się też z cukierkami na start i lądowanie; mi wystarcza przełykanie śliny aby wyrównać ciśnienie. Aha, i słoneczne okulary na czas kiedy jesteśmy w niebie ;)
#10 Zawsze przygotowana na wszystko – czyli wielkie ZEN
Zdecydowanie samopoczucie poprawia świadomość, że zmiany, opóźnienia, przesunięcia i inne przygody są jak najbardziej normalne – zawsze mogą się zdarzyć. W portfelu staram się mieć jakiś choćby drobny zapas gotówki w euro (bo zazwyczaj wylatuję z/do Berlina), a na karcie dostępny limit. Ładowarka do telefonu w bagażu też się przyda, wspomniany ciepły ciuch i coś do roboty na wypadek 2-3 godzinnego opóźnienia. Jeśli psychicznie będzie się gotowym na rozmaite nagłe zwroty akcji, to naprawdę ułatwi życie. Ile za to radości, gdy lot odbędzie się zgodnie z planem! ;)
Zapytacie pewnie teraz jaki był ten mój kilkakrotnie odtrąbiony lot numer 100? Cóż, jedno się sprawdziło – był międzykontynentalny, tak jak planowałam, czyli z Singapuru do Sydney australijskimi liniami Quantas Airlines. Wszystko byłoby fajnie, ale byłam tak zaaferowana samym Singapurem i pięknym lotniskiem Changi, że dotarliśmy trochę późno, potem strasznie długo czekaliśmy przy odprawie paszportowej, a na koniec zamarudziliśmy w sklepie wolnocłowym. W pośpiechu przebierałam się w łazience w wygodne ciuchy i zdejmowałam soczewki (a tego dnia było w Singapurze ponad 30 stopni i wilgotność jak w Alanyi w szczycie lata). Na marginesie, wyjeżdżając z domu po raz pierwszy w życiu zapomniałam jednej z dwóch kosmetyczek (ta do makijażu ocalała :)) Do tego byłam przeziębiona po poprzednim locie z Dubaju do Singapuru, i czułam że przeziębienie narasta z godziny na godzinę. Łyknęłam zakupione na szybko tabletki, popiłam zimną wodą (nie mają w sprzedaży innej!) i wkroczyłam na pokład samolotu. Podczas lotu rozszalał mi się katar, po całym intensywnym dniu bolała mnie głowa, ale twardo starałam się czerpać przyjemność z okrągłej setki ;) Do kolacji wszystko było OK – oglądałam filmy z bogatej oferty pokładowej, gadałam z K.P. i mimo choroby bawiłam się nieźle. A potem… i tu dochodzi nowa złota zasada nr 11:
#11 Nie jedz w samolocie potraw rybnych
A ja, nie dość że zjadłam, to jeszcze ze smakiem, popijając białym australijskim winkiem. Nocą rybka pływała mi w żołądku, a rano australijskie „śniadanie” ostatecznie przesądziło o tym, jak wyglądał mój następny dzień.
Niestety zatrułam się tak, że pierwszego dnia Australię oglądałam tylko pod kątem infrastruktury sanitarnej, na szczęście oceniam ją bardzo pozytywnie. Mówiąc krótko, toalety są bezpłatne, czyste i porządne, ale do teraz nie udało mi się ustalić czy woda w zlewie kręci się tak jak u nas, czy odwrotnie…
Napiszcie, jakie są Wasze lotnicze rytuały :)
8 komentarzy
Wieki temu w ciagu 4 miesiecy wylatalam (jako stewardesa) ok. 480 godzin. Naszym pierwszym przykazaniem bylo pic wode w czasie lotu, aby uniknac odwodnienia. Jako ze zmiana cisnien podczas lotu powoduje puchniecie (brzmi to obrzydliwie i nie jest przyjemne) gorca kapiel po locie to „must”, szczegolnie po kilku startach i ladowaniach w ciagu jednego dnia.
Fajny post. Pozdrawiam!
No właśnie, o wodzie zapomniałam, pewnie dlatego że wciąż mam kłopot z jej regularnym piciem. Masz rację!! Pozdrawiam! :)
Rytuał to patrzenie się przez okno, podglądanie pracy cabin crew, zrobienie zdjęcia po locie, a na początku płakanie( ze szczęścia i też ze smutku). Samoloty to moja 1 z 3 miłości – zaraz przy moim mężczyźnie, Turcji. Moim marzeniem jest zostać stewardessa, ale pewnie nie uda się. Zawsze mi jest trudno jak mam wracać z Turcji, bo z 1 strony ogromny smutek i płacz, że muszę ją opuszczać, a z 2 strony będę lecieć samolotem. Gratuluje 100 lotu i to nie byle jakiego. Pozdrowienia z Kaszub :)
Dziękuję, z tą stewardessą też kiedyś marzyłam, i mam kilka koleżanek które pracowały jako stewki – mega ciężka praca, podobna do pilota wycieczek, ale cięższa, i bez życia osobistego. Więc mi przeszło – za leniwa jestem ;) Ale jeśli chcesz to wiem że w wielu liniach są tak różne wymagania że wcale nie musisz być modelką bez wady wzroku żeby nią zostać ;)) Powodzenia!
Mam podobne rytuały związane z lataniem. Dodam, że lubię latać i do tego najlepiej duuuużymi samolotami. Małe mnie zawsze przerażają. Lubię też lotniska (w USA wiele lotnisk ma dywany, np. w Las Vegas wychodzi się prosto z samolotu na dywanik i do automatów do gier – jak w kasynie ;) ). Ze sobą mam zawsze pastę do zębów, szczoteczkę, chusteczki nawilżające, żel antybakteryjny, słuchawki, książkę (chociaż często wolę oglądać filmy na dłuższych dystansach), też pomadkę nawilżającą, krem do rąk, buty zawsze takie żeby łatwo można zdjąć i schować pod kocem, bluzę i szalik/chustę bo klima mnie wykańcza czasami.
W bagażu podręcznym zawsze mam najbardziej wartościowe rzeczy. Jak mam przesiadki to w bagaż główny często wkładam też na wierzch karteczkę z nr lotu i moimi danymi żeby w razie czego szybciej mnie zlokalizowali i oddali moje walizki.Na spuchnięte nogi też piję wodę i przy okazji ruszam się do toalety ;)
A na jet laga mam zawsze taki pomysł, że próbuję kupować taki bilet żeby wyjeżdżać z Polski rano a być na miejscu ok. godz. 15:00 wtedy do wieczora lub późnej nocy wytrzymuję i rano wstaję zupełnie normalnie po 8-9 godzinach.
Na takim dystansie jednak jak do Australii nie wiem jak to rozwiązać. Napisz coś jak to przeżyliście.
Piękne to lotnisko w Changi.
Uwielbiam latać. Nienawidzę odpraw na lotnisku, przechodzenia przez kontrolę security. Wiem, że ona jest konieczna, ale … zdejmij szalik, pasek, buty (jak mają metalowe okucia, wysoką cholewkę lub są na grubej podeszwie), zegarek… Ponadto, wyjmij tablet, telefon, latpopa, aparat fotograficzny, wszystko do kontenera i na taśmę … Planowanie i organizacja to clue całej sprawy. Niestety latam albo czarterami albo tanimi liniami lotniczymi, które zmuszają swoich pasażerów, do posiadania „mikroskopijnych” podręcznych (cena bagażu rejestrowanego podnosi mi za każdym razem ciśnienie). Kiedy leciałam do Olso na 4 dni, a chciałam tylko z podręcznym bagażem (była jesień, zimno i plucha) to tak się zestresowałam wymiarem podręcznego, że zapakowałam się w plecak… od laptopa :P I dałam radę :) Zabrałam nawet lokówko-suszarkę :) Ale wracając do samego lotu to: zawsze siedzę od przejścia, bo mam długie nogi a ponadto, cenię sobie swobodę bo lubię chodzić na spacerki po pokładzie. Obowiązkowo cola w wersji light musi być ze mną, inaczej nie jestem w stanie nic przełknąć. Zamiast coli sprawdza się chłodna woda. Przykręcam zawsze klimatyzację nad moim siedzeniem, siedzę zawsze z podniesionym oparciem siedzenia. Tak zasypiam, dużo czytam no i słucham muzyki . Ostatnio byłam cwana i w samolocie siedziałam w „pseudo crocsach”. Kostki nie spuchły a ja byłam szczęśliwa. Na podręcznym mam wszystko malutkie poukładane i łatwe do wypakowania i wpakowania, szale mam zawsze dwa. Na lotnisko jadę tylko z zegarkiem na ręku (reszta „biżu” czeka spokojnie w torebce). Okrycia wierzchnie muszą dać się złożyć lub zwinąć i stanowić praktycznie zerowy balast. To chyba tyle ….
Wow setny lot a ja dopiero pierwszy raz zamierzam niedługo lecieć i to jeszcze lotem czarterowym bo strasznie się boję :P a chcę spróbować zobaczyć jak to jest być tak wysoko i podziwiać naszą planetę z takiej wysokości. Ciekawe jak to będzie już nie mogę się doczekać :)
powodzenia! ;)
Comments are closed.