Zapraszam Was dzisiaj na bardzo ciekawą rozmowę z Aleksandrą. Ola pracuje jako nauczycielka języka angielskiego w İskenderun, największym tureckim porcie nad Morzem Śródziemnym, mieście położonym prawie 600 kilometrów na południowy wschód od Alanyi, czyli z naszej perspektywy „strasznie daleko”. Z Olą poznałyśmy się, kiedy przyjechała do Alanyi na kilka miesięcy podczas wakacji. W czasach, kiedy „wschód Turcji” przywodzi na myśl tylko negatywne skojarzenia połączyłam się z nią głosowo, aby zapytać, jak to jest – być nauczycielem angielskiego i mieszkać tuż przy granicy z Syrią?
Dziękuję Olu że zgodziłaś się na tą rozmowę! Powiedz ile czasu jesteś już w Turcji?
Mieszkam tu 2,5 roku. Na początku mieszkałam przez 9 miesięcy w mieście Gaziantep, potem miałam krótki, 4-mięsieczny epizod z Alanyą, no i w końcu od 1,5 roku mieszkam już tutaj gdzie planowałam od samego początku czyli w Iskenderunie, w prowincji Hatay.
Jak właściwie trafiłaś do Turcji? Jesteś zawodową nauczycielką?
Z wykształcenia jestem tłumaczem i nauczycielem angielskiego i rosyjskiego. Co prawda przed przyjazdem do Turcji miałam plany rozwijać się raczej w tłumaczeniach, to jednak w Turcji znacznie łatwiej jest mi pracować jako nauczyciel. Przed przeprowadzką tylko wizytowałam rodzinę i miasto mojego chłopaka i były to krótkie okresy, bo jednocześnie kończyłam studia i pracowałam. W czasie mojego pobytu w Turcji już na dłużej w zasadzie nie zdarzyło mi się być bezrobotną :) Do Turcji po raz pierwszy na dłużej przyjechałam w ramach programy Asystentura Comenius – to taki „Erasmus dla nauczycieli”, którzy aplikują do programu, wybierają kraje i jeśli maja szczęście to maja okazje pomieszkać i popracować jako nauczyciel za granica. Asystenturę Comeniusa odbywałam właśnie w Gaziantepie w bardzo malej i biednej szkole religijnej :) Po zakończeniu programu pracowałam w salonie jubilerskim w Alanyi. Potem po przeprowadzce do Iskenderunu powróciłam do nauczania, najpierw w prywatnej szkole językowej. Aktualnie pracuję w dwóch prywatnych szkołach – jedna to szkoła podstawowa, a druga to nauczanie początkowe. Mogę więc powiedzieć, ze mam już spore doświadczenie w pracy w Turcji- dużo większe niż w Polsce (śmiech).
Jak wygląda system edukacji w Turcji? Tak w dwóch zdaniach.
System wygląda tutaj tak, że dzieci mogą oczywiście już w wieku około trzech lat pójść do żłobka lub przedszkola, potem w wieku 5 lat idą do ana sınıf czyli zerówki. W wieku około 6 lat zaczynają naukę w nauczaniu początkowym – to są 4 pierwsze klasy. Potem mamy klasy 5-8 i to jest szkola podstawowa orta. No a dalej mamy już 4-letnie liceum.
Opowiedz o swojej pierwszej szkole, w której pracowałaś – tej religijnej. Bardzo się różniła od szkół „normalnych”, świeckich?
Była to tak zwana szkoła „Imam Hatip Okulu”. Poza normalnym programem nauczania są w niej dodatkowe lekcje poświęcone religii. W budynku znajdowało się osobne miejsce na modlitwę w jednej z sal; dzieci owszem, modliły się, ale generalnie nie widzę większych różnic pomiędzy tymi szkołami. Owszem, większość dziewczynek była zakryta, ale też nie wszystkie. Podobnie z nauczycielkami. Była to bardzo mała szkoła, strasznie stara. Kiedy tam pojechałam właściwie mieli ją wyburzać, stawiać nowy budynek, ale wiesz jak to jest z organizacją w Turcji jak i w Polsce – do tego w końcu nie doszło. Pracowaliśmy w tym starusieńkim budynku, w którym zostało niewiele klas i niewiele nauczycieli, bo byli przenoszeni do innych szkół. Także było to bardzo kameralne i bardzo przyjemnie się pracowało.
Ilu miałaś uczniów pod swoją opieką?
Miałam dwie czwarte klasy i dwie piąte, czyli 10-11 latki, oczywiście około, bo wiek bywa różny. Niektóre z dzieci później poszły do szkoły,inne rzucały szkołę (bo np. trzeba było pomóc w domu) i później do niej wracały, więc wiek jest w tych klasach czasem dość mocno zróżnicowany. W każdej klasie miałam około czterdziestu osób.
Tak, to już słyszałam o tureckich szkołach – ilość osób w jednej klasie jednak dość spora.
Tak, to w końcu szkoła publiczna, wszędzie tak jest. Był to owszem na początku lekki szok, ale się przyzwyczaiłam. Teraz, kiedy mam dwadzieścioro dzieci w klasie, to myślę sobie, że paradoksalnie lepiej mi się pracowało w tamtej szkole.
Była to szkoła w jakiej dokładnie miejscowości, okolicy?
W Gaziantep. Centrum miasta, ale biedniejsza dzielnica. Podobnie sama szkoła, była wyraźnie biedniejsza. Zdarzyło mi się pójść w odwiedziny do uczniów, były to zazwyczaj rodziny wielodzietne, nie przelewało im się i w domu było widać, że ten standard życia jest u nich dużo niższy. Wszyscy mieszkali na tzw. ”kupie”.
Powiedz, jak ogólnie odbierałaś atmosferę w tej szkole. Byłaś tam pierwszym obcokrajowcem, atrakcją? Jak reagowano na ciebie, jak traktowały cię dzieci?
O tak, dla dzieci byłam pierwszym obcokrajowcem poza Syryjczykami (śmiech). Dzieciaki były świetne, niesamowicie podekscytowane; wszyscy bardzo pozytywnie do mnie podchodzili, także nauczyciele i rodzice.
Byli zainteresowani krajem z którego pochodzisz?
Bardzo! Dzieci zazwyczaj jakieś podstawy odnośnie Polski kojarzyły, zresztą mam wrażenie, że były nieco bystrzejsze niż dzieciaki, które uczę obecnie w szkołach prywatnych, co nawet widać po pytaniach które mi niekiedy zadają – na przykład niedawno pytały mnie, czy w Polsce jest makaron spaghetti ;) Tamte dzieci ze szkoły religijnej były też dużo bardziej skromne, grzeczne i bardzo ciekawe.
A jak reagowali na ciebie inni nauczyciele?
Bardzo dobrze. Miałam dwie koleżanki – jedna to nauczycielka angielskiego i tureckiego, a druga to pedagog, obie koło 30-tki, obie zakryte, miałyśmy świetny kontakt. Odwiedzałyśmy się często, wychodziłyśmy razem, podczas świąt Bożego Narodzenia obie przyszły do mnie na kolację, kupiły mi prezent. Świetnie nam się razem pracowało, dobrze je wspominam. Dyrektor tak samo. Wszyscy byli bardzo pomocni, co mnie szczerze powiem bardzo zaskoczyło. Bałam się trochę tego Gaziantep, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Zresztą mogę to ująć tak: mieszkam i pracuję w Turcji 2,5 roku i to w takich dość nietypowych miejscach, i może to zależy od stosunku do tematu, ale nigdy nie zdarzyła mi się sytuacja „nieprzyjemna”.
Nikt nigdy nie ingerował w to jak się ubierasz, zachowujesz…? Takie są przecież stereotypowe wyobrażenia od razu kojarzone z „religijnymi tradycyjnymi” mieszkańcami wschodniej Turcji.
Nigdy nie miałam takiej sytuacji. Absolutnie.
Także ze swoją wiarą nie miałaś problemu? W końcu jesteś chrześcijanką.
Jestem osobą wierzącą, wiele osób tutaj – szczególnie dzieci – pytało się mnie o wiarę, ale przede wszystkim z ciekawości. Nigdy nie było żadnego komentarza w moim kierunku.
Być może dzieciaki te nie miały jeszcze żadnego „wdrukowanego stereotypu”, odnośnie chrześcijan… Powiedz mi jakie jest w tureckich szkołach podejście do nauczyciela, w oparciu o Twoje doświadczenia? Pytam także w kontekście tego co się dzieje u nas w Polsce, narzekamy że stosunek do nauczycieli jest zbyt luźny, że uczniowie na zbyt wiele sobie pozwalają, a nauczyciele nie mają odpowiedniego autorytetu. Słyszałam, że w Turcji ten szacunek do nauczyciela jest większy, począwszy od mówienia do niego per „hocam”, czy ty też tak to widzisz?
W mojej pierwszej szkole w Gaziantepten szacunek był widoczny. Nauczyciele też tego wymagali, zachowywali się bardziej „po nauczycielsku”. Ale generalnie stosunki nauczyciel-uczeń to dużo bliższe relacje niż u nas.
W jakim sensie?
Choćby kontakt fizyczny jest dużo bliższy. U nas byłoby to nie do pomyślenia, żeby dzieci w piątej-szóstej klasie przytulały się do ciebie… Ale widać też różnice: w szkole państwowej było więcej dyscypliny, z kolei w szkole prywatnej dzieci robią co chcą ;) Podam jeden dobitny przykład: pokój nauczycielski – ja byłam przyzwyczajona do tego, że jest to świętość, i zazwyczaj pamiętam z czasów kiedy sama byłam uczennicą, że kłóciliśmy się kto tam ma wejść – bo nikt nie chciał, każdy się bał o coś zapytać. A tutaj dzieci wchodzą bez pukania! W pokoju nauczycielskim jest tłum uczniów, co jest dla mnie niekomfortowe, bo przecież jest to miejsce do odpoczynku. Dzieci – w szkołach prywatnych zwłaszcza – czują się bardzo swobodnie. Na lekcjach czasem jest bardzo duży problem z dyscypliną, dzieci nie rozumieją do końca, że nauczycielowi nie powinno się przerywać, trzeba być dużo bardziej stanowczym niż w państwowej szkole, gdzie nie miałam takich problemów. Dlatego też mówiłam wcześniej, że z czterdziestką dzieci było mi dużo łatwiej sobie poradzić niż teraz z dwudziestką.
Może tamte dzieci zostały inaczej wychowane przez rodziców, w tradycyjnym układzie ról, że po prostu starszego się słucha?
Tak, one wyraźnie wiedziały, że nauczycielowi trzeba być posłusznym.
Jak wygląda szkolna codzienność? Ile trwają lekcje?
We wszystkich szkołach lekcja trwa 45 minut, z tym że warto zwrócić uwagę, że w szkołach prywatnych zajęcia trwają czasem od 8 rano do godziny 18. Jest to męczarnia zarówno dla dzieci jak i dla nauczycieli.
Zgadzam się… ale mają jakieś dłuższe przerwy?
Jedną – obiadową, i to jest przerwa 40-minutowa, a pomiędzy lekcjami przerwy 10-minutowe.
Słyszę podczas naszej rozmowy bardzo – hmm –„ciekawe” dzwonki. To znane piosenki pop!
Tak! Takie muzyczki tutaj puszczają jako dzwonek. W tej szkole te kawałki są jeszcze znośne, ale w mojej drugiej szkole jest już bardzo zaawansowana techno-rypanka (śmiech).
A jak jest z tymi słynnymi tureckimi apelami? Wiem że chyba już je zniesiono?
Oczywiście że są! :) W jednej ze szkół gdzie uczę, codziennie zdarzało się, że przychodziłam rano do klasy, a dzieci nie było. Pytałam się gdzie są – mówiono mi, że jest jakaś ceremonia. Codziennie inna! Nawet nie wiem czemu poświęcona, ale dzieci przychodziły spóźnione na lekcję 25 minut… Teraz już jest tych apeli mniej, bo jest po prostu zimniej ;)
Ola, powiedz jak z kwestiami językowymi. W jakim języku porozumiewacie się z dziećmi?
Po angielsku – jestem przecież native speakerem (śmiech). Niektóre dzieci nawet myślą na początku, że jestem z Anglii :)
A jak z twoim tureckim?
Całkiem nieźle sobie radzę (śmiech). Znajomość języka bardzo pomaga w pracy w szkole. Angielskim posługuję się już tylko w pracy lub z koleżankami nauczycielkami, które chciałyby troszkę nabrać praktyki. Niestety znajomość angielskiego wśród tureckich nauczycieli to jest zupełnie inny temat…
O właśnie, powiedz coś na ten temat jako filolog. Ja sama spotkałam się w Turcji z osobami, które mają uprawnienia do nauczania języka angielskiego, jednak ich poziom pozostaje wiele do życzenia. Ba, mówią o wiele gorzej ode mnie (a przecież ja jestem w angielskim przeciętna)! Zastanawiam się jak to możliwe i czego oni na lekcjach uczą? ;)
Cóż, uczą gramatyki – po turecku… Poza dwiema moimi koleżankami nauczycielkami inne „anglistki” w ogóle nie odczuwają potrzeby mówienia po angielsku, a co gorsza, kiedy mówię do nich po angielsku, odpowiadają mi po turecku!
Zostawmy biednych tureckich nauczycieli :) Coś jeszcze dodasz o samej pracy? Coś się zaskoczyło, zdziwiło, a może rozbawiło?
O tak, bez przerwy. O pracy mogę zresztą opowiadać godzinami ;) Niedawno zdarzyła się ciekawa rzecz. Przygotowywaliśmy gazetkę na korytarz szkolny (bo tutaj robią ją nauczyciele) na temat Świąt i Nowego Roku i dostaliśmy zakaz używania słowa „Christmas” i sylwetki świętego Mikołaja. Miałam również zakaz zrobienia lekcji o Halloween, żeby nie urażać niczyich uczuć. Fakt, że są tutaj dzieci różnych wyznań (nie tylko muzułmanie sunnici, ale też alewici czy chrześcijanie) ale mimo wszystko byłam zaskoczona.
O… jakoś mi to znajomo brzmi. Ale moment, to było w tej szkole… prywatnej?
Tak, natomiast w religijnej nie było w ogóle takiego tematu, tam bez problemu mogliśmy rozmawiać o wszystkim (śmiech).
Trochę a propos religii, ale nie tylko. Mieszkasz teraz w Iskenderun, blisko granicy z Syrią. Powiedz jak żyje Ci się w tym mieście. Wiemy, że jest to miasto od wieków multikulturowe i multireligijne, jak ty to odczuwasz, jak toczy się życie na co dzień? No i co z uchodźcami, w końcu w tym rejonie jest ich najwięcej?
Uchodźców dużo nie widać, oni mieszkają w swoich dzielnicach, ich obecność nie jest bardzo odczuwalna. Natomiast jest sporo żebrających na ulicach miasta, podobnie zresztą było w Gaziantep. Dla uchodźców są tutaj utworzone szkoły, niektóre dzieci czy młodzież pracują.
Czy czujesz się bezpiecznie? A może jednak jest mniej bezpiecznie niż kiedyś?
Ostatnio, po tym jak spadły rakiety na szkołę w Kilis, moja mama bardzo się o mnie martwiła i pytała jak jest w Iskenderun. Co ja mogę odpowiedzieć; mieszkam tam gdzie mieszkam, codzienne życie toczy się normalnie, ze strony uchodźców tutaj żadnego zagrożenia nie odczuwamy.
To co się dla mnie zmieniło ostatnimi czasy, to obraz kobiet. Kiedy spaceruję deptakiem nad morzem w Iskenderun widzę dwie skrajności: albo kobiety całe w czerni, którym nawet nie widać oczu, albo takie poodkrywane do granic możliwości… niektóre mam wrażenie że wyglądają na bardziej europejskie ode mnie! Widziałam ostatnio jedną na bardzo cienkich szpilkach, w bardzo obcisłych dżinsach, w krótkiej kurteczce i z głową zakrytą czarną chustą. Nigdy się chyba do tego nie przyzwyczaję (śmiech). Zresztą a propos europejskości otwierają się u nas nowe kawiarnie, takie modne, na styl europejski. Może Iskenderun to małe miasto, ale bardzo nowoczesne.
W Gaziantep otaczali cię siłą rzeczy ludzie bardziej tradycyjni, religijni. Iskenderun mi też znany jest z tej otwartości i nowoczesności. Jak tutaj z Twoimi znajomymi?
Wśród moich znajomych, bliższych, dalszych, nie mam faktycznie chyba ani jednej dziewczyny w chuście. Wszystkie są bardzo nowoczesne, eleganckie. Staranny makijaż, marki ubrań które noszą – to bardzo się tutaj liczy… Ja przy nich czuję się czasem „jak kopciuszek” ;)
A jak obyczajowo to wygląda? Tak jak w Alanyi? – na przykład randkowanie jest na porządku dziennym? Czy może młodzi ludzie są bardziej konserwatywni?
Akurat większość moich znajomych koleżanek to mężatki – ja jestem wśród nich najmłodsza. Ale nawet małżeństwa żyją w dość nowoczesny sposób. Jedna z moich bliskich znajomych regularnie wychodzi do baru na spotkanie z przyjaciółmi w swoim gronie, kiedy w tym samym czasie jej mąż ze swoim gronem bawi się w innym miejscu. Zarówno dziewczyny jak i panowie piją alkohol, i do wstrzemięźliwych raczej nie należą – co mnie trochę dziwiło na początku ;)
Moje obserwacje z pobytu w Hatay, które przecież leży niedaleko, pokrywają się z tym co mówisz. Chodząc po ulicach miałam wrażenie, że jest bardziej europejsko niż w naszej swojskiej Alanyi. Ludzie są zupełnie inni.
Tak, dokładnie tak jest. Może to w jakimś stopniu wynika z tego, że ludzie tutaj sporo podróżują, także za granicę, do Anglii, Niemiec, itp. Widać to nawet po moich uczniach w szkole, którzy opowiadają o swoich krewnych mieszkających za granicą. Jeden z nich mówił, że ma ciocię, która jest Polką – bo wujek się z Polką ożenił.
To co mówisz bardzo „ochładza” to popularne wyobrażenie o Turcji „poza kurortowej”, szczególnie tej dalej na wschód, czy bliżej Syrii, przekonanie że jest tam jakiś inny daleki świat…
Tak, ja tego nie rozumiem, wszędzie jest tak samo, albo podobnie. Nie popadajmy w paranoję; nadal mieszkając w Iskenderun jest duże większe prawdopodobieństwo, że potrąci mnie samochód na ulicy, niż, że dosięgnie jakaś bomba (śmiech). Oczywiście wiadomo, że dalej na wschód jest faktycznie inaczej, ale to są ogromne odległości. Iskenderun jest blisko granicy, owszem, ale nie czuje się tego zupełnie.
Widzisz na ulicach mundurowych, policję?
Nie, to się nie zmieniło – od kiedy tu przyjechałam, zawsze było ich sporo. Zachowuję takie normalne środki ostrożności, na przykład unikam tłumów, podczas chociażby wielkich publicznych koncertów. Nawet nie tyle z powodu ewentualnych terrorystów, ile po prostu wiadomo jak to jest w tłumie, ludzie po alkoholu mogą zachowywać się różnie… wiesz jak to jest, mają ten zwyczaj strzelania w Sylwestra z broni na dachu (śmiech).
Tak, rejon w którym mieszkasz jest można powiedzieć taki „pół na pół”. Jeszcze nie ten prawdziwy wschód, ale już na tyle daleko, że trafia pod stereotyp dalekiej Turcji – przynajmniej z naszej europejskiej perspektywy.
W prywatnej szkole językowej miałam bardzo dużo studentów właśnie z tego „prawdziwego wschodu”, ale i oni nie bardzo się różnili od osób stąd. Nawet zakryte chustą dziewczyny „nadrabiały” makijażem. Ludzie zachowują swoją tożsamość, a z drugiej strony obyczajami wcale nie są tak odlegli od zachodu – takie mam wrażenie, jesteśmy do siebie podobni. Wręcz ostatnio dowiedziałam się, co mnie bardzo zaszokowało, że wśród tutejszych kobiet, nawet w moim bliższym rodzinnym otoczeniu, są bardzo popularne zabiegi estetyczne, np. odsysanie tłuszczu!
Co powiedziałabyś jeszcze o różnorodności religijnej, z której ten region słynie. Masz jakieś obserwacje, doświadczenia codzienne?
W Iskenderun jest bardzo dużo kościołów, zaskakująco dużo. Do kościoła katolickiego, do którego chadzam, uczęszcza sporo wiernych. Jest oczywiście kościół chrześcijan syryjskich (Syrianie), jest też kościół prawosławny, protestancki, synagoga – tu jest wszystko (śmiech).
Te kościoły są normalnie aktywne? Odbywają się tam nabożeństwa?
Tak! Celebrują swoje święta, obchodzą normalną liturgię. Podobnie z naszym kościołem katolickim. Msze są po turecku. Obecnie proboszcz jest Czechem, dwóch pomocników pochodzi z Bułgarii, ale wcześniej był tutaj ksiądz z Polski, niestety minęłam się z nim i przyjechałam już po jego wyjeździe. Muszę powiedzieć, że różnorodność religijna jest tutaj bardzo duża, i ludzie się pod tym względem bardzo tolerują. Rodzina mojego chłopaka, czy moi znajomi, potrafią pójść ze mną do kościoła!
Naprawdę? Tak z ciekawości?
Tak! Chodzimy na msze, na śluby, dla nich to jest coś interesującego, ciekawego. Obchodzimy też razem święta: zarówno te katolickie, jak i muzułmańskie. To sprawia, że czuję się tutaj bardzo swobodnie. Nikt nie dziwi się kiedy słyszy, że jestem katoliczką, wiedzą jakie są poszczególne odłamy chrześcijaństwa i mniej więcej czym się różnią. Zresztą mam wrażenie, że alewici są dosyć blisko chrześcijaństwa: święta, obrzędy są często podobne do naszych.
Zapytam na koniec: wyobrażasz sobie w takim razie zostać tam na stałe?
Wszystko zależy od pracy… jeśli z tym nie byłoby problemu, to dlaczego nie? Wiem, że praca nauczyciela to nie jest mój pomysł na moją zawodową przyszłość, wiele jeszcze bym chciała w życiu spróbować i wiele miejsc zobaczyć ;) Osobnym problemem jest też brak bliższych znajomych – ciężko ich tutaj znaleźć, chodzi głównie o koleżanki, czasem się boją bariery językowej.
W takim razie życzę ci powodzenia i spełnienia marzeń i planów!
O tym na czym polega projekt Tur-Tur przeczytacie TUTAJ. A lista poprzednich rozmów z tego cyklu znajduje się TU. Miłej lektury :)
7 komentarzy
Ciekawy wywiad, nie moge doczekac sie nastepnych :)
Mam nadzieję, że to już wkrótce.
Bardzo ciekawy wywiad. Dzięki!
Cieszę się, że się podobał :)
Ciekawa rozmowa i budząca sympatię rozmówczyni :). Przeczytałam z przyjemnością. Dziękuję też za odczarowywanie wschodu Turcji… Chociaż z mojej perspektywy İskenderun to daleki zachód ;) Pozdrawiam :)
No wlasnie! Szukam tez osoby z duzo dalszego wschodu. Chcesz wziac udzial? :) Mowie powaznie!
Wysłałam Ci maila :)
Comments are closed.