Nad ranem obudził mnie szum porządnego, intensywnego, tropikalnego deszczu. Wyglądało to jak sen na jawie. Deszcz?! W lipcu?! W Alanyi? Czy to w ogóle możliwe??
Wyszłam na balkon – i faktycznie nie dało się ukryć. Padało, jak to się mówi, rzęsiście. Wciąż zaspana wróciłam po telefon, by zrobić zdjęcie, wiedziałam, że to nie potrwa długo. Na samo brzmienie słowa „rzęsiście” przymykam teraz oczy, odpływam w rozkoszny stan…
Wróć.
Po kolei.
Im dłużej mieszkam w Turcji, tym bardziej kocham deszcz.
Będąc w Polsce deszczu się nie lubi, bo oznacza błoto, upaćkane buty kiedy akurat musisz wyglądać bez skazy, zimno, burość i szarość przez cały dzień, i skręcone od wilgoci włosy.
W najcieplejszym regionie Turcji, gdzie przyszło mi mieszkać, deszcz to bereket. Bereket, czyli urodzaj, płodność, dobrobyt – zwał jak zwał.
Na deszcz się czeka z utęsknieniem całymi miesiącami. Owszem, fajnie jest codziennie nie sprawdzać prognoz pogody, nie zastanawiać się, w co się ubrać, ale po paru miesiącach to robi się nudne, uwierzcie. Bywa przecież, że nie pada od początku maja, tak do września. Krajobraz się zmienia. W samej Alanyi czy okolicach jest pięknie, bo wszelkie tereny ogródki czy skwerki są na bieżąco podlewane, więc na brak kojącej oka zieleni nie można narzekać. Ale już nieco dalej widoki robią się takie… przykurzone. Człowiek się do tego przyzwyczaja, w końcu już na to nie reaguje, dopiero wysłane przez kogoś znajomego zdjęcie z takiej choćby Polski, to… szok. W Polsce, nie bójmy się tego słowa, buchająca zieleń. Soczysta, żywa, świeża. Zieleń, która uspokaja. Wycisza. Tego tutaj nie uświadczysz.
I potem nagle, bo przecież nie sprawdzamy prognozy pogody, więc nie wiemy co będzie jutro, ulewa. Szum ściany deszczu. Strumyczki na ulicach. Najlepiej tak nad ranem. Oj panicku, jak się wtedy pięknie śpi! Ani chybi, bereket!
Bo muszę Wam przyznać, że w Turcji zrobiłam się bardziej przesądna. Pewnie uległam wpływowi otoczenia, bo jakże by inaczej? Jest kısmet (los), jest kader (przeznaczenie), nie można za bardzo nachwalić, bo wtedy jest nazar (urok). Trzeba więc od razu powiedzieć maşallah, żeby się „odczarować”. I tak dalej.
A bereket? To esencja bazarowych zakupów. Kiedy sprzedawca daje ci do ręki wypchaną pachnącymi warzywami (pal sześć, że plastikową) reklamówkę, mówi: Allah bereket versın – niech Bóg da obfitość. Czy to nie piękne? I nie, nie trzeba do tego być przesadnie religijnym. Mimo, że między mną a religią (jakąkolwiek) rozciąga się wielka przepaść, jestem za każdym razem zachwycona, kiedy to słyszę. Chyba naprawdę oszalałam, i wierzę już tę symbolikę bereket.
Zresztą, nie trzeba daleko szukać. A polski wigilijny stół? Kapusta? Groch? A… mak?
Tak samo więc wierzę w ten deszcz. Bo deszczu w lipcu, to nie widziałam w Alanyi chyba nigdy. Nie w centrum miasta (bo w górach to wiadomo), nie tak intensywnie. Szczerze wierzę, że w tym ciężkim roku ten deszcz jest po coś. Nawet jeśli to sobie sami uroimy, to może i tak pomoże?
Podobnie jak te chlebki, które wypiekam ostatnio. Szykowałam się do upieczenia „Chleba, który zmienia życie”, hitu bezglutenowego, wegańskiego i zdrowo odżywiającego się internetu, od dawna. Może dwa, może trzy lata. Wciąż a to brakowało mi składnika, a to nie chciało mi się. Nie był mi mówiąc krótko do szczęścia potrzebny. A przecież taki chleb, bez grama mąki, wypakowany od góry do dołu ziarnami, orzechami i zdrowiem, to jakby nie patrzeć chodzący bereket. Poza tym – przepyszny. Nawet K.P. mi go wyjada, a to już o czymś świadczy :) No i na koniec: a) jest banalnie prosty, b) tylko jedna miska do zmywania. Same zalety :) Piekę więc go teraz, w tym trudnym dla Turcji i dla nas czasie, wkładam w niego całe serce, bo a nuż to coś da?
A nawet jeśli nie, to przynajmniej śniadania mamy królewskie :)
„Chleb, który zmienia życie” – w wersji Skylar „Chlebek urodzaju”
Oryginalny przepis pochodzi stąd. Poniższy jest zainspirowany przepisami z polskich blogów: Jadłonomia i Madame Edith
Na zdjęciu chlebek w towarzystwie żytniego braciszka na zakwasie.
Składniki na średnią foremkę:
- 1 szklanka ziaren słonecznika
- 1/2 szklanki ziaren siemienia lnianego, albo ile się sypnie
- 3/4 szklanki migdałów, orzechów włoskich, laskowych, jakie lubicie – może być wszystkiego po trochu
- 1,5 szklanki płatków owsianych (można użyć bezglutenowych, albo klasycznych)
- garść ziaren dyni
- garść żurawiny (to moja inwencja twórcza)
- 4 płaskie łyżki zmielonej babki płesznik (lub zmielonych nasion chia, albo ok. 6 łyżek zmielonego siemienia lnianego)*
- 1-2 łyżeczki soli
- 1 łyżka syropu klonowego lub miodu
- 3 łyżki roztopionego klarowanego masła, oleju kokosowego lub dobrej nierafinowanej oliwy
- 350 ml wody
Wykonanie:
- Do dużej miski wrzucamy wszystkie składniki suche, następnie dokładamy mokre, na końcu dodajemy wodę, tak aby uzyskać luźną ale nie wodnistą konsystencję. I to tyle! :)
- Przekładamy masę do wyłożonej papierem lub posmarowanej masłem foremki typu keksówka, i wkładamy całość do lodówki na min. 2 godziny. Tego etapu nie pomijamy, bo pozwala on nasionom i wodzie „zlepić” całość.
- Następnie rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni i pieczemy chlebek 60 minut. Warto jednak po 20 minutach wyjąć chlebek z formy i pozostały czas piec go już tylko na kratce.
Uwagi:
- Po upieczeniu trzeba się powstrzymać z rzucaniem się na chleb, mimo że będzie pachniał niebiańsko… musimy zostawić go najlepiej na kilka godzin w spokoju, żeby całkowicie ostygł i był idealnie miękki. Inaczej przy krojeniu będzie się kruszył. Dlatego ja zazwyczaj przygotowuję go i piekę wieczorem po pracy – a rano jest idealny na śniadanie :)
- Chleb tak naprawdę nie jest wymagający i nie wymaga wielkiej precyzji. Jeśli gdzieś sypnie się Wam więcej ziaren, albo chcecie dodać inne orzechy czy rodzynki – nie ma problemu.
- *Kluczowy składnik to babka płesznik/chia/mielone siemię lniane – bez tego chleb się nie „sklei”. W Turcji nie ma babki płasznik (w Polsce mają ją w zielarskich, aptekach, i nawet ostatnio marketach), ale za to od niedawna można kupić chia (w Migrosach), a w ostateczności zostaje siemię.
- Chlebek jest pyszny i szybko znika, ale nawet jeśli jecie jak wróbelki, chleb można spokojnie trzymać kilka dni, pewnie i do tygodnia w lodówce – nie traci smaku, nie twardnieje.
Smacznego i… urodzaju Wam życzę ;)
PS. Jeśli by ktoś pytał, w związku z wprowadzonym dzisiaj 3-miesięcznym stanem wyjątkowym w Turcji: Nie, nic się nie zmieniło w naszym codziennym życiu. Wszystko u nas po staremu.
15 komentarzy
Pani Agato, jestem akurat bezglutenowcem, no i w czasie dość czestych pobytów w Turcji niestety jem te ich pyszne pide , i wyjeżdżam z wielkim pszenicznym brzuchem. Mimo wielu starań nie znalazłam nigdzie innego chleba, tzn ani gluten free, ani chociaż zytniego, bo ten właściwie mi nie szkodzi .Czy zna Pani w Alanii miejsce, gdzie można taki żytni chleb kupic? Czy pani sama go piekła? Tego z ziaren ja specjalnie nie lubie, chociaż w Polsce piekę co jakiś czas z gotowych mieszanek, ale w Turcji z oczywistych względów to niemożliwe. A głupio przyjeżdżać do wspaniale gościnnego kraju bereket z własnym chlebkiem. To znaczy wcześniej nie przyszło mi to do głowy.
Oczywiście wszystkie chleby piekę sama. Ale on jest żytni – glutenowy. Gdzieś, kiedyś, słyszałam że można tutaj nabyć bezglutenowe chlebki, ale trzeba je zamawiać z wyprzedzeniem, i nie pamiętam w której piekarni to było (proszę zapytać w tej przy Akbanku na wysokości pomnika Ataturka). Są też w Turcji gotowe mieszanki bezglutenowe w sklepach, ale ja ich nie kupuję. Piekę własne chleby bezglutenowe, np. na mące gryczanej + inne mieszanki. Są pyszne :)
Akurat przywożenie chleba do Turcji to chyba nie problem, skoro gluten Pani szkodzi. Cała moja rodzina i znajomi odwiedzając nas wiozą nam polskie pieczywo, jeśli chleb będzie przechowywany w zamrażalniku i jedzony codziennie po parę kromek, to naprawdę jest wygodne :)
A tak żartem dodam – zdarzało mi się już piec chlebki na zamówienie, więc jak coś jestem do usług ;)
Szkoda, że zartem…. bo chętnie bym skorzystała. W sumie nie wiem, dlaczego nie przyszło mi do głowy zabierać chleba ze sobą. Myślę, ze to dlatego, ze głównie jemy na miescie, a w lokantach do wszystkiego dodaja pide, a ja je uwielbiam….
Skoro uwielbiasz to inny temat ;)
A co do żartu, jeśli będę mieć czas i wiedzieć z wyprzedzeniem – czemu nie. :)
Tak, nic sie nie zmienilo, aresztowano tysiace prawnikow , dziennikarzy, nauczycieli, beda budowane nowe wiezienia, tlum domaga sie kary smierci a Turcja ma zawiesic europejska konwencje praw czlowieka. Przedstawicieli ONZ nie dopuszczono do wiezniow. Zeby bylo weselej na listach aresztowanych sa tez osoby …zmarle;-). Po prostu listy zostaly zrobione na dlugo przed puczem i niektorzy odeszli. Najwyzszy czas na nowa wycieczke fakultatywna: sladami sultana Erdogana;-)). Cenzura oczywiscie szaleje, a ze ten post dla wyznawcow Erdogana jest niewygodny, to zapewne szybko zniknie…
Wie Pan, dzisiejszy wpis Pani Agaty jest tak miłą odmianą po wszystkim, co ostatnio można na temat Turcji przeczytać, ża aż żal znów ” zanieczyszczać” temat wpisami politycznymi. Mogę jednak Pana zapewnić, ze życie w Turcji toczy się zwyczajnie, ponieważ 99 % Turków ten problem nie dotyczy. Cieszą się, ze mają pokój i uratowali swój kraj przed zamieszkami i destabilizacją. A listy – są zapewne od wielu lat, ponieważ są na nich zwolennicy Gulena, który to ruch od kilku już uznawany jest w Turcji za ugrupowanie terrorystyczne lub popierające terroryzm. Więc mogli się tego spodziewać. Nie oceniajmy z naszego punktu widzenia wydarzeń, których do końca nie rozumiemy i nie psujmy przynajmniej prób powrotu do normalności.
Zycie w Turcji toczy sie tak zwyczajnie, zwolnionych z pracy lub aresztowanych juz ponad 20 tysiecy, teraz sultan postanowil zamknac 53 redakcje gazet, 16 rozglosni radiowych i niektore stacje TV, oczywisci w ramach szacunku dla wolnosci slowa po turecku. Zamykane sa tez szkoly. Przecietny Turek tego nie odczuje szczegolnie na prowincji, bo interesuje go status materialny a nie wolnosc i demokracja, ma swiete prawo sprzyjac dyktaturze, a ze bedzie czytal i ogladal tylko rezimowe media, to jego uwielbienie dla sultana tylko wzrosnie. Amnesty International donosi o biciu, torturach i gwaltach aresztowanych w wiezieniach. Co to obchodzi przecietnego Turka? Nic, w koncu to nie jego zone gwalca i nie jego matke bija. Turcja miala ambicje wstapic do Unii, po tym co wyrabia sultan idzie szybko i prosta droga w objecia innego sultana-Putina. Dla przecietnego Turka to tez dobrze, przyjada ruscy na wakacje. A ze wiezieniach zgnije elita, prawnicy, nauczyciele, naukowcy, dziennikarze itd, co tam. Innymi slowy raduj sie Turcjo, buduj wiezienia, wieszaj na ulicach, sluchaj sultanskiej propagandy. Jak bedziecie ulegli, posluszni, potakiwac i udawac ze nic sie nie dzieje, to sultan was nie ukarze. Raj na Ziemi;-)
Ten wpis i ten blog nie jest o polityce tylko o życiu. W moim życiu nic się nie zmieniło. Tym się dzielę na blogu. To tyle w temacie. Pozdrawiam i więcej komentarzy politycznych nie będę akceptować do publikacji zgodnie z moim wcześniejszym wpisem.
a jak sie mieszka w Holandii to sie nienawidzi deszczu, bo deszcz pada przez wiekszosc dni w roku. Prawdziwych letnich, goracych dni jest w Holandii zaledwie kilka w roku i wtedy pisza o tym w gazetach, bo jest to wielkie wydarzenie ;)
Chleb wylgada przepysznie! Musze koniecznie wyprobowac przepis.
Chleb jest pyszny! Smacznego :)
Nie potrafię sobie wyobrazić jakby tak żyć w Holandii w takiej pogodzie. Chyba bym miała ciągłą depresję… :) Szacun!
Fakt, taka zimna, deszczowa pogoda potrafi byc naprawde przygnebiajaca i czasem zastanawiam sie jak udalo mi sie przetrwac w takim niesprzyjajacym klimacie az 5 lat.
Kiedy inni smazac sie w goracym sloncu modla sie o kilka kropli deszczu, ja przez cale holenderskie lato wypatruje chociaz kilku cieplych, slonecznych, bezdeszczowych dni ;)
PS trafilam na Pani bloga stosunkowo niedawno, ale od razu dodalam do listy ulubionych. Kocham Turcje, a dzieki ciekawym, wartosciowym akrykulom na tym blogu moge jeszcze bardziej poszerzyc wiedze o kraju, ktory mnie urzekl swoim pieknem, wyjatkowoscia, kultura, bogata historia i najlepsza herbata na swiecie :)
Pozdrawiam!
Bardzo dziękuję za ten miły komentarz! Tylko proszę, nie pisz mi na „pani” :) Mam nadzieję że znajdziesz tutaj dużo ciekawych dla siebie wpisów, rozgość się ;)
Pozdrawiam i wysyłam dużo ciepła do Holandii w zamian za przelotny deszczyk :)
Upiekłam chlebek wg przepisu, wyjęłam z foremki po 20 min pieczenia i piekłam dalej na kratce- i tu wystąpił problem. chlebek pękł na kilka części, a ponadto nie mogę powiedzieć, żeby był chrupki ( chociaż w smaku bardzo dobry). Konsystencja jest raczej wilgotna, jak pumpernikiel. Co mogło pójść nie tak? Pozdrawiam
Hej przede wszystkim ten chlebek nie ma byc chrupki! W uwagach do przepisu zaznaczylam ze jest miekki i tak jest dobrze. Podobnie jak to ze w smaku przypomina napakowany ziarnami pumpernikiel – mi tez sie tak skojarzylo. Takze w tym punkcie wszystko ok.
Jesli chodzi o to ze pekl po wyjeciu z formy – prawdopodobnie wyjelas go zbyt gwaltownie – tak strzelam. Ja pieke go b.czesto i ani razu mi sie nie rozpadl. Albo w formie silikonowej z ktorej idealnie „wypada” albo wykladam blaszana forme papierem i wtedy pociagajac za papier wyjmuje chlebek i dopiekam go na tym papierze.
Ewentualnie sprobuj go piec po prostu bez wyjmowania z formy – tak tez wyjdzie! Tylko pamietaj o odczekaniu dobrych paru godzin zanim sie do niego dobierzesz :)
Ok. Tak zrobię! Mam nadzieję, że następny będzie jeszcze lepszy.
Comments are closed.