Wzięło mnie dzisiaj na autoanalizę.
Uświadomiłam sobie bowiem, że najdłuższy okres mojej zawodowej kariery spędziłam w branży turystycznej (12 lat; jakby ktoś pytał drugie miejsce zajmuje handel – branża prasowa, około 10 lat). Branży wybranej nie do końca świadomie, bądźmy szczerze – dzięki przypadkowi, odpowiedniemu zbiegowi okoliczności. Gdyby to zależało ode mnie nigdy w życiu świadomie nie siadłabym na fotelu pilota i nie wzięła mikrofonu do ręki. O tym świadczy sam fakt, że skończyłam kulturoznawstwo (a marzyłam jednocześnie, by być tłumaczką języka francuskiego, taaaak). Mój kierunek budził zawsze domysły i ironiczne docinki:
„kulturoznawstwo? To jest jakoś połączone z kulturystyką? Co ty dziecko po tym będziesz robić?”
Sama nie wiedziałam co. Ale wiedziałam, że może mnie to przybliżyć do tego, co kochałam od zawsze najbardziej, czyli pisania, podróżowania, i obserwacji ludzi. Że może… gdzieś mnie to doprowadzi.
Doprowadziło do tego, że od 12 lat pracuję w ciężkiej, brutalnej ale jednocześnie satysfakcjonującej branży turystycznej :) W kontakcie z ludźmi, od czego zawsze stroniłam jak mogę. Z pisania nadal nie potrafiłabym się utrzymać. To by było na tyle, jeśli chodzi o życiowe plany :)
Piszę o tym, ponieważ wiele z Was zgłasza się do mnie z pytaniami o „karierę w branży turystycznej” – jak zacząć, jak coś osiągnąć.
Zacznę od złej wiadomości. Jak widać nie jestem chyba dobrym doradcą w tej kwestii. U mnie to wszystko kwestia nagłej fascynacji, zakochania w zapachu lotnisk (tak, jest coś takiego, kocham ich atmosferę), uwielbienia podróży autokarem. To było pstryknięcie palcami, zmiana dekoracji, spontan.
Za to, czym mogę się podzielić i co czynię niniejszym chętnie, to lista rzeczy, których nauczyła mnie praca w turystyce. Nie będzie przesadą jeśli powiem, że turystyka to prawdziwa szkoła życia (szczególnie w Turcji, bo Maroko to był luz). Mnie postawiła na nogi, wyrobiła grubszą skórę, wzmocniła charakter. Mimo, że chciałabym już ten etap mojego życia zakończyć i otworzyć nowy etap zawodowego życia, to niczego nie żałuję, nawet tych złych doświadczeń (było ich trochę). Uważam, że 12 lat w tym świecie to piękny wynik, i gdyby nie to, byłabym zapewne kompletnie innym człowiekiem – słabszym, mniej zdyscyplinowanym, mniej asertywnym…
Ale po kolei.
Praca pilota wycieczek i rezydenta – czego się nauczyłam?
1. Pokonałam nieśmiałość
Musiałam oczywiście zacząć od tej kwestii, dla mnie najważniejszej. Kto zna mnie „sprzed Turcji”, ten wie o co chodzi. Kto nie, cóż, może trudno będzie Wam uwierzyć, ale należałam zawsze do skrajnie nieśmiałych osób. Nawiązywanie znajomości? Zgłoszenie się do tablicy w szkole? Zaczepienie kogoś na ulicy, aby wskazał drogę? Ba, poproszenie w sklepie o 30 dkg sera białego (tak, wychowywałam się w czasach bez supermarketów)? Zapomnijcie. Nieśmiałość paraliżowała mnie w tego typu sytuacjach. Musiałam wcześniej w głowie układać sobie zdania, które wypowiem, a i tak z emocji robiło mi się gorąco. Oczywiście „między swoimi” byłam zupełnie inną osobą. Gdy tylko czułam się pewnie w znanym mi otoczeniu o nieśmiałości nie było mowy.
I teraz taki nieśmiałek staje przed 40-osobową grupą turystów, z mikrofonem w ręce (albo i bez) i… mówi. Zaciekawia. Prowokuje wybuchy śmiechu i oklaski. Jak tego dokonałam? Paradoksalnie nigdy nie planowałam zwalczyć nieśmiałości. Było mi z nią dobrze, lubiłam wciśnięta w kąt obserwować świat dużo bardziej, niż w nim uczestniczyć.
Problem ten pokonałam mimochodem; w sposób, który zaskoczył mnie samą: pokochałam turystykę i pracę z mikrofonem, adrenalinę, którą mi to dawało. To było ważniejsze od stresu. Kiedy turyści w skupieniu słuchali tego co mówię, albo bili mi brawo po skończonej wycieczce – dostawałam skrzydeł. Kiedy nie było braw – długo analizowałam dlaczego, zastanawiałam się, co mogłabym poprawić. Chciałam być lepsza i lepsza, jak ci najlepsi piloci, którzy mówią płynnie i ciekawie. I gdzieś tam po drodze… pokonałam nieśmiałość :)
2. Rozwinęłam talent organizacyjny
Od zawsze lubiłam organizować rozmaite wydarzenia. Sprawiało mi to przyjemność. Jestem takim domorosłym animatorem czasu wolnego. Praca w turystyce rozszerzyła moje kompetencje w tej kwestii. Nauczyłam się planować trasy podróży, określać realnie czas przejazdu, wyszukiwać połączenia, hotele, atrakcje do zobaczenia. Nawet podczas prywatnego zwiedzania ze znajomymi albo nawet w duecie z Królem Pomarańczy to ja jestem „pilotem wycieczek” (i tak, zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi takiego towarzysza podróży, a najgorzej jak jest ich dwóch na jednym wyjeździe ;)), ogarniam towarzystwo, pilnuję, żeby nie zamknęli nam obiektu, wiem, gdzie najlepiej zjeść, co powinniśmy zobaczyć i o której jest ostatni pociąg.
Takie planowanie i dopinanie detali to moja wielka pasja i bardzo pomógł mi fakt, że jako początkujący pilot jeździłam z tymi doświadczonymi, robiłam notatki, obserwowałam co się sprawdza, a co nie. Widziałam, kiedy źle wypowiedziany przez pilota komunikat potrafi rozwalić organizacyjnie cały dzień, bo uczestnicy wyjazdu rozłazili się po okolicy, spóźniali, prosili bez końca o przystanki na toaletę… Wszystko ma znaczenie.
3. Nauczyłam się mówić głośno
Niestety umiejętność głośnego i wyraźnego mówienia (nie krzyczenia!) wciąż jest bardzo niedoceniana wśród osób pracujących głosem. Miałam okazję obserwować wielu pilotów i rezydentów przy pracy i dostrzegam w tym dość duży problem. Emisja głosu to coś o czym się nie mówi i nie czyta. Wydaje się, że w pracy z mikrofonem najważniejsze jest to, co powiedzieć, ile faktów przekazać, podczas gdy to – JAK MÓWIĆ – jest moim zdaniem nawet jeszcze istotniejsze.
Chcesz sprawdzić, czy umiesz poprawnie mówić? Pogadaj sobie z kimś głośno podczas szybkiego spaceru, o ile oczywiście nie złapie Cię zadyszka. Nie złapała? Brawo, to już połowa sukcesu :) Pełen sukces będzie, jeśli nie będziesz mieć chrypki i kaszlu po takiej przebieżce.
Wydobywania dźwięku z przepony uczyłam się jeszcze w dzieciństwie. Pochodzę z muzycznej rodziny o chóralnych tradycjach. Śpiewałam w chórach i w domu, z bliskimi. Obserwowałam jak ćwiczą. Mimo, że nie jestem obdarzona mocnym głosem – na piosenkarkę się nie nadaję; to umiem wydobywać z siebie dźwięk. Świadomość tego jak wydobywać głos rozwinęła się w pracy pilota i rezydenta i dobrze, bo nikt tego niestety by mnie nie nauczył.
Wszyscy szkoleniowcy skupiają się na sprzedaży (no tak!) i wiedzy (fakty, daty, detale), podczas gdy o głosie – pewnym, nie drżącym, silnym, którzy wytrzyma okoliczny gwar miasta, dogadujących turystów, muzykę w tle, zmęczenie, zepsuty mikrofon – mało kto pamięta.
Używając podstaw mojej wiedzy i doświadczanie w pracy wiele razy chrypy i zapalenia gardła (mówienie w klimatyzacji, w upałach, często bez mikrofonu, picie zimnych napojów) dało mi ostrą szkołę tego, jak dbać o gardło. To się przydaje w życiu; nawet w tym, żeby podczas kłótni postawić na swoim ;)
4. Zaradność i elastyczność czyli 'zarządzanie kryzysowe’
Wiąże się to trochę z umiejętność organizowania czasu, ale nie do końca. Praca pilota i rezydenta uczy bowiem, że każdy plan może się w każdej chwili rozsypać w drobny mak. Najpierw ta nieprzewidywalność denerwuje i wkurza. Nie do tego się przyzwyczailiśmy. Szczerze współczujemy turystom, bo zmieniono im hotel, lot, warunki; jednocześnie przeklinamy własne biuro. Mamy ochotę spakować walizki i uciec gdzie pieprz rośnie. Panikujemy, zamiast skupiać się na sposobach rozwiązania problemu.
Po latach zrozumiałam, że najlepszym sposobem na naukę jak wyjść z kryzysowej sytuacji jest… jak największa ilość takich sytuacji :) Żadna teoria i żaden podręcznik nie przygotował mnie na to, co wydarzało mi się naprawdę.
W moim pierwszym dniu pracy rezydenta turyści napadli na mnie z kamerą, strasząc, że pokażą nagranie telewizji z powodu nie działającej w hotelu klimatyzacji. Nie wiedziałam w ogóle o co chodzi :)
W moim pierwszym miesiącu pracy nie umiałam kierowcy, który nie znał angielskiego, wytłumaczyć jak mamy pełnym turystów autokarem dojechać do celu naszej wycieczki (dokąd wysłano mnie po raz pierwszy), więc kręciliśmy się po okolicy kilkadziesiąt minut i w końcu spóźniliśmy na przedstawienie.
W pierwszym i drugim roku pracy regularnie przyjmowałam na lotnisku turystów, którym trzeba było zmienić zakwaterowanie na inny hotel z powodu overbookingu, no i… jakoś o tym poinformować. Pamiętam, kiedy jeden pan wystartował do mnie z pięściami.
W kolejnych latach im wyższe stanowisko, tym bardziej wysublimowane problemy. Było ich tyle, że wyliczając je aż nie wiedziałabym od czego zacząć. Zawsze budziły stres i bunt: „Ale jak to?!” – i głowienie się, jak temu zaradzić.
Nadal, dzisiaj również, nie jestem mistrzynią w takich sytuacjach. Daję się regularnie podjadać stresowi i panice, coś mi się zresztą wydaje, że ja po prostu lubię doświadczać trochę ekstremalnych emocji ;) Ale kiedy naprawdę potrzeba… zakładam na twarz maskę pewności siebie, chłodu i opanowania. Działam jak robot, odhaczając po kolei zadania do zrobienia. Ustalając wcześniej ich hierarchię. Przystosowując je do okoliczności, naginając do sytuacji. Trzeba to zrobić i jest zrobione.
Nie umiałabym tego, gdybym nie została postawiona przez takimi sytuacjami w mojej pracy.
5. Wytrzymałość na stres, pracę w zmęczeniu i pod presją czasu
Znów: troszkę wiąże się to z poprzednim punktem. Trudne. Szczególnie gdy chodzi o choroby, zagrożenie zdrowia, albo i życia. Przy takich tematach fakt, że jakiemuś turyście nie spodobał się widok z hotelowego okna – to drobnostka. Takich negocjacji odbyłam setki i nie budzą już obaw. Gorzej, kiedy ze zmęczenia trzęsą nam się nogi, ledwo stoimy, jesteśmy głodni, odwodnieni, telefon wciąż dzwoni, mundur rezydenta ciśnie, nogi spuchnięte, a do tego zaczął nam się okres. I właśnie wtedy – jakby nigdy nic, okazuje się, że trzeba jechać do szpitala bo turysta miał wypadek. Na dodatek był pijany. Z jego winy. I spędzimy w tym szpitalu kolejnych wiele godzin.
Albo że ktoś pobił się z ochroniarzami i został wyrzucony z hotelu. Albo… ktoś się zgubił w mieście. Tak po prostu. Wyliczać można długo.
Idziemy wtedy do łazienki, ochlapujemy twarz wodą, przeczesujemy włosy, szukamy gdzieś wodopoju, i jakiegoś energetycznego batonika. I nie płaczemy, tylko z kamienną twarzą jedziemy dalej z tym koksem.
W każdym sezonie był dzień, kiedy moje ciało wyczerpywało energetyczny limit. Zawsze następowało to gdzieś w sierpniu. To taki okres przesilenia. Już się ma dość, a wiesz, że do października jeszcze cała wieczność. I do tego upały, które dodatkowo dają do wiwatu.
Sygnałem wyczerpania energetycznego limitu było zasypianie na pierwszym lepszym krześle lub taborecie, byle gdzie, byle jak, nawet w tej wpinającej się w ciało rezydenckiej spódnicy i butach na obcasie. W soczewkach i makijażu. Z torbą przerzuconą na ramię…. :)
Liczyła się natychmiastowa regeneracja, nieważne gdzie i jak. Na lotnisku, w autobusie (sen trwający 5 minut pomiędzy kolejnymi hotelami). Tak właśnie – także we własnym mieszkaniu. Bywało, że nie miałam siły dojść do łóżka.
Podejrzewam, że dlatego teraz rzadko czuję się naprawdę skrajnie zmęczona ;)
6. Gadanie na okrągło
i… pisanie na okrągło. Umiejętność cud. Szkoda, że nie nauczyłam się tych cech zanim poszłam na studia kulturoznawcze. Byłabym najlepsza na roku :)
A tak poważnie, w pracy pilota jeździ się na wielogodzinne wycieczki. Wiadomo. Jakoś tych biednych turystów trzeba zainteresować, szczególnie że nie zawsze widoki za oknem nadają się do komentowania, bo pokonujemy po prostu trasę z punktu A do B. Jako dodatkowe utrudnienie mamy fakt, że mało który turysta słucha pilota przez cały czas. To normalne, że często się wyłączają, o czymś innym myślą, podsypiają i potem się budzą z pytaniem „To niech pani jeszcze opowie o…” (czymś co mówiłam, kiedy spali).
Nauczyłam się więc gadać na okrągło. Często powtarzać te same zdania, ubierać je w inne słowa. Mówić płynnie, unikać „yyy”, tak, żeby nie było to denerwujące, miało sens, żeby słuchający coś z tego dla siebie wyciągnął. Dodawać jakieś tam anegdotki i… robić przerwy. Nie, nie jestem mistrzem pilockiej narracji, wciąż mam sporo sobie do zarzucenia. Ale i tak zrobiłam niesamowity progres.
W ogóle nauczyłam się też prowadzić tzw. niezobowiązujące konwersacje na postoju na toalety. Życie pokazało, że to bardzo przyjemna umiejętność. Czasem trzeba po prostu… uniknąć krępującej ciszy, zagaić. Dzięki pracy pilota nie mam z tym już najmniejszego problemu. Ba, czasem wychodzę na gadułę :)
7. Cierpliwość do ludzi i umiejętność negocjacji
W pracy pilota i rezydenta można się nauczyć… że ludzie są naprawdę różni. Tak różni, że w najśmielszych snach na to nie wpadła. Przylatują tym samym samolotem, śpią w tym samym hotelu, jedzą to samo… Tylko że jedni są zadowoleni, a drudzy pomstują i piszą reklamacje. Acha, są jeszcze trzeci, którym wszystko jedno i chętnie podczepią się pod jedną lub drugą grupę – zależnie od tego, która jest towarzysko atrakcyjniejsza ;)
Obcując co tydzień z minimum kilkudziesięcioma różnymi przypadkami człowiek uczy się cierpliwości i staje trochę takim domorosłym psychologiem (w sumie tego też mogliby uczyć na szkoleniach rezydentów). Często po jakimś czasie potrafi już wyczuć kto w grupie będzie problemowy, a kto nie. Chociaż wiele razy takie moje gdybanie skończyło się wielkim rozczarowaniem, gdy przesympatyczna i ciepła pani Zdzisia po kolacji zamieniała się w zimną jak stal panią Zdzisławę z zaciśniętymi zębami, przez które cedziła swoje zarzuty. Z tym też trzeba było się jakoś uporać.
Będąc raczej samotniczką, introwertyczką, nauczyłam się przez te lata jak można do ludzi podejść, by ich zarzuty, reklamacje czy problemy uspokoić i wyciszyć. Bo często potrzeba zrobienia awantury to… raczej przykrywka dla jakichś innych problemów, albo sposób wyrzucenia z siebie nagromadzonego przez miesiące stresu. Wolałam być w takich sytuacjach nadskakująco grzeczna niż pyskata, to faktycznie się opłacało i mogłam spać spokojnie, choć i tak wiele razy dostało mi się od turystów najgorszymi epitetami. Bywa i tak.
8. Asertywność
Modne słowo, i bardzo przydatna w życiu zawodowym cecha. W pracy pilota i rezydenta oznacza że… nie dajemy po prostu wejść sobie na głowę. Brak asertywności widać u początkujących w branży. Staramy się wypaść jak najlepiej, więc biegamy z każdą najmniejszą sprawą turysty do recepcji załatwiając za nich wyimaginowane problemy, które rozwiązaliby sami – nawet na migi – gdyby tylko chcieli. Albo z drugiej strony: realizujemy prośby naszej agencji, kontrahenta czy hotelu, naprawiając chociażby ich błędy i niedopatrzenia kosztem innych obowiązków. Urobiona po łokcie kolejny raz wracałam do mieszkania długo po zakończeniu godzin pracy, obiecując sobie, że kiedyś muszę się nauczyć mówić dość, zamiast starać się zostać Rezydentem Roku (i tak przecież nikt by tego nie docenił).
W końcu nauczyłam się lawirować w tym labiryncie zależności i zrozumiałam która prośba naprawdę ma znaczenie, a która jest tylko fanaberią albo maskowaniem cudzego wygodnictwa/głupoty/niewiedzy. Taka umiejętność z kolei także przydała mi się w codziennym życiu.
9. Umiejętność jasnego wyrażania myśli
Całkiem przydatna w życiu rzecz i widzę, że wcale nie tak popularna. Wystarczy to sprawdzić prosząc kogoś, żeby wskazał nam drogę :) Często odpowiadając pytani gubią się, nie wiedzą co wskazać, jak poprowadzić, podają za dużo informacji.
W pracy pilota i rezydenta nauczyłam się jak podawać ważny komunikat tak, aby zrozumiał go każdy. Zarówno wytrawny podróżnik, jak i osoba kompletnie zielona, nieobeznana z nowym miejscem, nieznająca języka, zestresowana tym faktem. Wielu pilotów robi taki błąd, że chce wyraźnie pokazać, jak świetnie znają dany teren (np. podają nazwy w lokalnym języku nie myśląc, że turysta słyszy je po raz pierwszy w życiu i nic mu one nie mówią) – efekt osiągnięty, niestety odbiorca nadal nie wie co i jak.
Poza komunikatem werbalnym używam rąk – pokazując skręt w lewo, ręką także wyraźnie skręcam w lewo :) Istotne jest podawanie punktów charakterystycznych („naprzeciwko poczty, za dużym sklepem spożywczym”). Podobnie z innymi informacjami – staram się, żeby były krótkie, jasne, łatwe do powtórzenia, zapamiętania.
To naprawdę pomaga, także w codziennym życiu.
Po napisaniu tej listy z przerażeniem uświadamiam sobie że… zatęskniło mi się za pracą w autokarze i za zapachem lotniska. Czyżby to było nieuleczalne? Czy może to po prostu sentyment do czasów, kiedy w tak krótkim okresie działo się tak dużo i tak intensywnie? Może po trochu jedno – i drugie.
Jeśli wśród czytających te słowa są amatorzy pracy w turystyce – nie lękajcie się. Nie jest aż tak źle :) Muszę przyznać że moja droga w tej branży była wyjątkowo wyboista i pełna zakrętów, więc nie jestem reprezentatywnym przykładem. W ostatnich latach sporo się zmieniło – i w systemie pracy i w… kulturze klientów czyli turystów. Zresztą – firmy, w których na początku pracowałam – upadły.
Nie zmienia to jednak faktu, że turystyka na maksa to zabawa raczej dla twardzieli. Optymistyczne jest to, że takim twardzielem może się stać również mięczak, jeśli bardzo tego chce. Choćby taki jak ja ;)
37 komentarzy
Bardzo ciekawe podsumowanie, wiele rzeczy niby oczywistych a jednak zupełnie by się o nich nie pomyślało. Naprawdę pracując w branży turystycznej trzeba mieć nerwy ze stali i dużą asertywność, bo o ile kontakt z kilkoma klientami jednocześnie jeszcze wydaje mi się do opanowania, o tyle trzymanie pod kontrolą np. całego autokaru pełnego buraczanych turystów doprowadziłoby mnie chyba do furii/zawału serca. Szacun!
No właśnie, ta „niby oczywistość” mnie zastanowiła i stąd pomysł na wpis :) A co do buraków pod kontrolą… cóż… czasem się dawało radę, czasem nie :)
Popieram ten komentarz w 100% i obawiam się jednocześnie, że ten autokar pełen buraczanych turysów trafi się mnie, a ja jadę na żywioł! :O :D jak to mówią: „Boże, daj mi cierpliwość bo jak dasz mi siłę to ich wszystkich pozabijam” ^^
nauczysz się, zobaczysz ;)
Witam:)
Ci do pkt1 bingo jakbyś pisała o mnie o tej nieśmiałości ;) ;)kupno śmietany 12% u pani M.;) ;) jakby słowo w słowo mowa o mnie z dziecinnych lat ;) a w swoim towarzystwie jak ryba w wodzie wygadana a przy obcych szara myszka ;)
Jeśli mowa o podróżach i rezydentach to po moich ostatnich doświadczeniach na Cyprze myślałam ze szybko nie wybiorę się na kolejny urlop organizowany przez jakiekolwiek biuro.
Po 1 już na lotnisku pomylono listę obecności i wysłano nas do innego hotelu. Wiedzieliśmy ze ma być ruletka i nie wiemy do którego z 4hoteli trafimy. Jednak To była juz noc rezydentka i kierowca autokaru stwierdzili ze już za późno na jechanie na drugi koniec Cypru zamówiła Taxi i ponad godzinę jechałam z koleżanka wzdłuż wybrzeża widoki piękne wprawdzie ale lek gdzie taksówkarz który zagadywał podrywał w stylu hej łaski itd nas zawiezie i Same w obcym kraju język ang niezbyt idealny żeby można byli sue porządnie dogadać nas przerażało to. Dojechslysmy nad ranem o 5. Zmęczone głodne . Bez rezydenta. W recepcji problem kontakt na migi ;) już nie poszłyśmy spać;) o 6 na śniadanie i na basen ;)
Byłyśmy w raju każdy zazdrościł dostałyśmy najlepszy hotel !!!!
Po czym nasza radość po dwóch dniach zniknęła szybko .ktos zadzwonił kazał nam się spakować i wyjechać do innego hotelu nikt nas o tym wcześniej nie poinformował. Byłyśmy wściekłe pow ze się stad nie ruszamy. Oni ze jest konkres i potrzebują miejsc. I ze od samego początku było ustalone ze jesteśmy tu tylko dwa dni helol tylko halo ktoś zapomniał nas o tym poinformować????? Gadali po ang wkurzukysjy się pow ze nie rozumiemy i ze chcemy polskiego rezydenta ze się stad nie ruszymy ;) byłyśmy zjarane zmęczone słońcem głodne już chciałyśmy iść cos zjeść po całym dniu na basenie na zmianę z plaża spocone i tluste od oliwki s oni mamy 5min na opuszczenie pokoju i hotelu . Dzwoniłyśmy do biura naszego do kokogoleifk kto by nam pomógł ale nic z tego tylko nasz rachunek telefoniczny i portfel ucierpiał .
Wysłano nas do stolicy cypru do Nikozji 60km od płazy od hotelów nad morzem. Codzienne autokarem jeździliśmy na zaprzyjaźnione inne hotele przy płazy gdzie mogliśmy z nich korzystać .zaplscilidmy za hotel 5* s potem nas przeniesiony do hotelu biznesowego w środku miasta a nad morzem korzystdlyshy z 3* i AI to nie było . Mieliśmy się odwoływać ptivesowac oszukano tak 3 grupy z Warszawy Katowic i Wrocławia nic nie dostaliśmy zero kasy i odszkodowania .jsk można zamienić hotel 5* z super restauracja jsk wielka hala z prywatna plaża i wszystkimi wygodami na hotel biznesowy w środku miasta dojeżdżając ci dziennie 40 min do paxy wracając do hotelu ohodzinue 18w mieście bez morza płazy i korzystając 3 czy4* hotel przy płazy jedząc jeden posiłek wydawany jako stół Szwecki przy płazy???? Nie tego oczekiwałyśmy. W ramach przeprosin wycieczka fskultetywna gdzie każdy z niej zrezygnował na rzecz odszkodowania którego do dziś nie dostałyśmy . Biuro nazywało się Citron travel gdzie pewnie nazwę zmienimy już dawno i dalej istnieje . Dostaliśmy jakiś czas później propozycje rekompensaty w kwocie 200zl która nigdy nie otrzymałam.
Ale cóż piękne widoki piękne zdjęcia zamiast jednego ;) 4hotele zwiedzone ;)))a….. wspomnienia bezcenne :)))))
Coś o tym biurze słyszałam… ale nie mam pojęcia czy jeszcze istnieje. Współczuję tych wakacyjnych „atrakcji” – ale tak jak piszesz najważniejsze że i tak wrażenia były pozytywne ;)
Jak tam Cię czytałam, to miałam wrażenie jakbym w pewnym stopniu czytała o sobie. Ja od zawsze chyba chciałam być chemikiem, a w drugiej kolejności tłumaczem niemieckiego. Też zawsze cicha,spokojna, gdzieś z boku, nie rozpychająca się łokciami. Cieszę się, że właśnie w tej kolejności zaczęłam swoją edukację, bo dzięki doświadczeniu w pracy technologa chemicznego czuję się o wiele mądrzejsza, ale chodzi mi tu tylko o mądrość życiową, a nie związaną z branżą. Jeszcze na studiach prace wakacyjne na produkcji (branża farmaceutyczna) dały mi wiele. Pracowałam na wszystkich możliwych stanowiskach i tych najniższych i tych średnich. Dowiedziałam się, że nie chodzi o to co jest napisane w instrukcji, tylko o to by pracę wykonać szybko i po jak najmniejszej linii oporu by mieć potem więcej wolnego. Cała z siebie zadowolona po studiach dostałam pracę już jako technolog w innej firmie (branża gumowa). Starałam się brać pod uwagę to, żeby tak opracować przebieg procesu, by nadal był pod kontrolą, a i by pracownik nie musiał już sobie na własną rękę upraszczać. Tylko teoria teorią a w praktyce i tak wychodziło inaczej. Ile ludzi na produkcji, tak zawsze komuś coś nie pasowało. Każdy by to zrobił inaczej, po swojemu. Oczywiście wyzwiska były na porządku dziennym, no bo co my tam możemy wiedzieć, to oni napracują się na produkcji, a my tylko wymyślamy! Udało mi się jakoś oswoić to całe towarzystwo, na każdego mam inny sposób. No i już nie jestem aż tak skrupulatna i wiem, że instrukcja nie jest jedna tylko zależy od pracownika. Staram się żyć w zgodzie z ludźmi, nie czepiając się zbytnio gdy robią po swojemu.Umowa jest tylko taka, że mówią mi uczciwie co zrobili i gdy coś nie wyszło tak jak miało, wiem dlaczego i nie robię z tego afery i pomagam naprawić błąd. Wkurzona tylko jestem wtedy, gdy kolejny raz mimo tego, że wiedzą, że tym sposobem nie da się osiągnąć założonych parametrów, dalej robią tak samo. No ale już na tyle mnie znają, że wpadam tylko i z uśmiechem mówię, np. hmm jakie piękne pęcherze wyszły na tym wyrobie, ja bym tak nie umiała! Nic już nie komentują, tylko sami się biorą i naprawiają, wiedzą dobrze jak, no i w swoim czasie „wolnym”, tzn. tym co chcieli zaoszczędzić. Praca z ludźmi na produkcji to prawdziwa szkoła życia, tym bardziej w zakładzie gdzie są warunki szkodliwe, przekroczone wszelkie normy dźwigania, zapylenia itd. Ale nie mogę narzekać, bo tylko dzięki pracy tych ludzi zakład jeszcze funkcjonuje i wbrew pozorom im najbardziej zależy,a się denerwują bo czują niemoc. No i aż miło się wraca po wolnym, nie tyle do pracy co do tych ludzi. Bo bez tego marudzenia tak jakoś smutno. Jak to mówią facet bez kobiety to jak pies bez pcheł, a kobieta bez faceta, to jak pchła bez psa, i żyć ciężko i gryźć nie ma kogo :)
Ha, ha! Super komentarz! Dziękuję Ci za niego! Bardzo ciekawie czytać o realiach pracy tak odległej od mojej turystyki…. szkoła życia, a i ostatnie zdanie… dokładnie masz rację ;)
Czesto spotykam ludzi w zyciu niezadowolonych ze swojej pracy, bo gdzies tam nie spelniaja swoich marzen, nie robia rzeczy z pasja. Poniekad ich rozumiem, ale z drugiej strony i z wlasnego doswiadczenia pracy w wielu miejscach czesto tez w tych mniej pozadanych, kazda praca wnosi cos w nasze zycie, uczy nas wielu rzeczy i to dopiero czesto zdajemy sobie z tego sprawe patrzac na cos z perspektywy czasu. Ja cenie swoje prace w coffee shops tak samo jak te w kancelariach prawnych – dwa zupelnie inne swiaty, ale dwa swiaty, gdzie widac podejscie do klienta, umiejetnosc traktowania go z szacunkiem, umiejetne sluchanie. Bycie czlowiekiem. Mama zawsze mi powtarzala, ze praca uczy pokory – i majac teraz to doswiadczenie pracy dla innych w wielu miejscach tak i pracy dla siebie w kilku biznesach kazda praca wnosi w zycie wiele wartosci. Pieknych wartosci Twoja praca Cie nauczyla i teraz wiele z tych wartosci sie od Ciebie czuje, takich rzeczy nie da sie ukryc. Sciskam, Daria xxx
Mam tak samo, zgadzam się. Każda praca uczy nas czegoś nowego. Teraz szukam nowego celu :) Uściski.
Super post! Jestem w stanie uwierzyć w Twoje „magiczne” przełamanie nieśmiałości, gdyż sama to przeszłam, choć akurat wskutek innych okoliczności. W ogóle uważam, że człowiek to niesamowita istota- wydaje nam się, że czegoś tam na pewno nie potrafimy, nie umiemy, że nie jesteśmy do tego stworzeni, a w którymś momencie życie śmieje nam się w twarz I pokazuje, jak bardzo się mylilismy :) mamy w sobie takie pokłady siły I różnych umiejętności, że czasem aż trudno w to uwierzyć!
O tak, to jest niesamowite. Ciekawe ile jeszcze przełamanych „blokad”nas w życiu czeka prawda? ;)
Ale życie!!! Ja nie wiem czy bym dała radę.
Ale swoją drogą.. Ja chcę jechać z Tobą na wakacje :) Ja nie lubię szukać, organizować ani przygotowywać :)
No to jesteśmy umówione ;) Ja uwielbiam ;)
„„kulturoznawstwo? To jest jakoś połączone z kulturystyką? Co ty dziecko po tym będziesz robić?”” :)))
Bardzo wielu copywriterów skończyło te studia ;) Tak że ten…
No ja właśnie szukam nowego celu zawodowego w życiu i od dawna interesuje mnie praca copywritera, tylko że ostatnio bardziej popularny jest ten… khem… seo copywriter, a za to dziękuję ;)
Doskonale cię rozumiem ;) [z tym seo copy]
Masakra jak można wyskakiwać z pięściami do bogu ducha winnej kobiety? O_O Nieźle! Ja skończyłam europeistykę pierwszego stopa i wszyscy mi dokuczali, że po tych studiach będę mogła zostać Europejką. Ciekawe, że jak skończyłam magisterkę z ekonomii to już nikt nie żartował, że jestem ekonomiczna #suchar
Praca z ludźmi jest lepszym nauczycielem życia niż niejeden profesor!
Ja z kolei skończyłam europeistykę na drugim stopniu :) i słyszałam te same docinki.
Witaj w klubie ;)
Oj zdecydowanie tak!
A co do pięści do kobiety – no jak to, przecież to JA jestem wszystkiemu winna, i nieważne że kobieta :D
„Bo to zła kobieta była” ;)
Dla mnie to zawsze było nie do ogarnięcia, że są ludzie, którzy tak od siebie potrafią opowiedzieć tyle rzeczy na temat jakiegoś miejsca, ale teraz wiem, że jeśli żyje się pasją, to wiedza przychodzi z lekkością. A gadanie na okrągło naprawdę daje nam „flow”. Mój zawód jest mniej porywający, niż pilot wycieczek, ale też się muszę nagadać przy ludziach i powiem ci, że też udało mi się pokonać nieco ten swój strach przed ludźmi i nieśmiałość.
Dokładnie – jeśli trzeba i idzie dodatkowo za tym pasja, to człowiek się motywuje i potrafi pokonać niejedną barierę :)
Pomimo tych wszystkich trudności, to musi być naprawdę pasjonujący zawód. Dam głowę, że o niebo ciekawszy niż bycie tłumaczem francuskiego :D.
Zastanawiam się, czy sama wyrobiłabym z tym wszystkim. Z zapamiętaniem tylu faktów, odpornością na ludzi i koniecznością ciągłego ich angażowania w to co się mówi. Naprawdę, zawsze podziwiałam przewodników i pilotów.
Pasjonujący to na pewno :)
Ale czasem tęsknię za tym moim francuskim :)
Twoje życie to fantastyczna przygoda :) Czy możesz mi polecić jakieś przystosowane hotele w Turcji i to co mogłabym zwiedzić poruszając się na elektrycznym wózku inwalidzkim (bez opcji wniesie się) ;)
Witaj, takich hoteli jest sporo! Wiele tutaj jest przystosowanych plus posiada specjalne pokoje większe i wygodniejsze dla osób na wózkach. Zazwyczaj takie hotele są nowe (min. kilkuletnie), na obrzeżach miasta. W centrum są mniejsze przestrzenie i więcej schodów. Ale nie przesadzę jeśli powiem: najpierw znajdź hotel który Ci się podoba, a potem sprawdź czy jest dostosowany – jeśli to większy hotel na obrzeżach Alanyi, Side czy Antalyi to przystosowany będzie na pewno!
Turcjo przybywam! A tak poważnie, wiem, że turyści mogą być upierdliwi, wręcz przygotowałam się na to psychicznie, nawet na gorsze scenariusze. Mimo to czytając twój wpis zastanawiam się czy dajesz jakieś kursy surwiwalowe dla przyszłych pilotów/rezydentów? Bo zaczynam się obawiać czy podołam :D Turcja już wyrobiła we mnie charakterek (może nie widać, ale i ja byłam takim nieśmiałkiem jak ty), ale też i próg tolerancji dla głupoty i poczucia „lepszości”, której przecież nie brakuje wokoło, ten próg niestety do wysokich nie należy i obawiam się że turyści mnie nie polubią :P
Może powinnam zacząć dawać kursy surwiwalowe, może to jakaś nisza na rynku :D A tak poważnie to po napisaniu tego wpisu przyszło mi do głowy jeszcze kilka innych tekstów powiązanych z tematem… myślę że do sezonu jeszcze coś spłodzę ;)
o tak, aż się łezka w oku kręci :D
czytając owe skojarzenia poczułem się jak w swoim żywiole życiowym aczkolwiek pracowałem w branży nazywanej teraz logistyczną a obecnie spocząłem na zusowskich laurach…
można te same doświadczenia życiowe przyłożyć do wielu branż ale zawsze będą musiały być po prostu ludzkimi…
pozdrawiam serdecznie – obserwując i czytając zarazem z daleka :-)
masz rację :) dzięki za ten komentarz! pozdrawiam również :)
Bardzo inspirujący wpis :)
Pracuję jako grafik komputerowy i duszę się, po prostu się dusze.
Chce wszystko rzucić i zostać pilotem. Lubię ludzi a ludzie lubią mnie, całe życie uszczęśliwiało mnie organizowanie innym czasu i podróże. Myślę że to odpowiedni czas zacząć robić to co mnie uszczęśliwia.
Podjąłem tą decyzję po tegorocznym wyjeździe do Grecji.
Pozdrawiam serdecznie!
Super pomysł! Co prawda praca pilota to ciężki kawałek chleba (także w kwestii zarobków) ale grafik komputerowy to chyba taki zawód który można połączyć z sezonowością pracy pilota :) Układ idealny. Powodzenia!!!
mogła byś nakreślić jakie są to zarobki pilota od wyjazdu (10-12 dni) ?
Praca na zasadzie umowa zlecenie?
Trudno mi powiedzieć, wypadłam już z obiegu polskiego ale zorientuj się na grupach dla pilotów na FB, jest tego sporo. Dobra jest grupa Piotra Kruczka. Umowa zlecenie, albo dzieło.
Comments are closed.