Od lat opowiadam Wam o tym, jak mieszka się w Turcji i jak wygląda codzienność Polki w Alanyi. Moje życie – mimo palm na ulicach i wieżyczek meczetów widocznych z balkonu – wygląda dość normalnie. Jeśli pominąć drobiazgi, to nie jest ono zbyt odmienne od tego, które prowadziłabym w Europie. No dobrze – w południowej Europie. Ot, śródziemnomorski klimat, luz blues, slow life i tym podobne. Mam turecką rodzinę, owszem, ale otoczona jestem Polakami (turystami) i Polkami (które tutaj mieszkają). Mam też wielu znajomych expatów, którzy przybyli tutaj z niemal wszystkich stron świata (od Anglii po Tajlandię, od Iranu po Australię). Tymczasem ledwo paręset kilometrów dalej życie Polki w Turcji może wyglądać diametralnie inaczej… stąd moja nieustanna fascynacja historiami innych osób, które osiedliły się w Turcji. W serii „Tureckie rozmowy” od wielu już lat zapraszam na bloga ciekawych Polaków mieszkających w Turcji.
Dziś zapraszam na spotkanie z Wiolą, która mieszka w 40-tysięcznym mieście Beyşehir, 200 km na północ od Alanyi. Wiola jest autorką bloga Mieszkam w Turcji. Wiolę miałam okazję poznać nie tylko wirtualnie, ale także osobiście. Kiedyś leciałyśmy razem samolotem z Polski do Turcji. Już wtedy miałam pomysł, żeby przeprowadzić z nią rozmowę, jednak Wiola była wtedy w ciąży, a ja – cóż – dosłownie biegałam za moim synem. Za synem biegam nadal (ale wolniej), za to córka Wioli zadomowiła się już na świecie, i wreszcie udało nam się porozmawiać ;)
Witaj na blogu Wiola :) Co robisz w Turcji? Kiedy i jak tu dotarłaś, i dlaczego akurat mieszkasz w Beyşehir, w prowincji Konya, cieszącej się opinią najbardziej konserwatywnej w Turcji?
Cześć! To mój pierwszy taki wywiad. Trochę się stresuję :) Nazywam się Wioleta Turgut, chociaż w Turcji większość zna mnie jako Wiola, bo łatwiej im to wymówić. Jednak niezmiennie widzę przerażenie w oczach Turków, jak muszą gdzieś zapisać moje dane. Zazwyczaj literowanie nic nie daje. Proszą o jakiś dokument tożsamości lub po prostu oddają mi kartkę i długopis lub klawiaturę komputera, żebym sama zapisała.
Od prawie 3 lat mieszkam w Beyşehir (prowincja Konya) w środkowej części Turcji. Przeprowadziłam się tutaj ze względu na mojego ówczesnego narzeczonego, a obecnie męża. To jego miasto rodzinne. Zawodowo pracuję jako copywriter, a prywatnie oprócz bycia żoną, jestem też mamą i sługą dwóch kotów ;)
Rozkręćmy zatem rozmowę pytaniem o pogodę ;) W Alanyi jest teraz, pod koniec marca, prawie 20 stopni, słonecznie, ale powiewa chłodny wiaterek, więc dla Turków to nadal „zimno”. A jak u Ciebie?
Temat pogody jest dla mnie dość zabawny. Kiedy mówię ludziom, że mieszkam w Turcji, oni automatycznie nastawiają się na to, że skoro Turcja to musi być ciepło, słońce i palmy. Wtedy często rujnuję ich wizję świata i tłumaczę, że u mnie jest normalnie zima, śnieg i minusowe temperatury. Nie dalej jak 4 tygodnie temu temperatura w nocy spadała do -14 stopni, a w dzień przez bardzo zimny i mroźny wiatr temperatura odczuwalna sięgała -17. Śnieg pada wielokrotnie, w tym roku widziałam go częściej, niż moja rodzina w Polsce. W okolicznych wioskach bliżej gór zaspy są nawet na 1-1,5 metra wysokości. Ludzie są w szoku, jak im to mówię, część myśli, że sobie po prostu żartuję. Owszem, lato jest tutaj bardzo gorące, temperatury wynoszą nawet 40 stopni. A, no i nie ma tu palm ;)
No właśnie – to obaliłyśmy już pierwszy stereotyp. Pozostaje mi tylko zachęcić Cię, żebyś przyjechała kiedyś do nas do Alanyi trochę się wygrzać ;)
Ale wracając do Twojego życia w Turcji i decyzji o zamieszkaniu tutaj.
Na Twoim blogu pisałaś, że był to taki trudny kryzysowy moment, bo skończyły się studia, a jednocześnie Twój mąż mimo wcześniejszych wizyt w Polsce nie mógł przenieść się do Ciebie.
Wiele osób które są w takim międzynarodowym związku często stoi przed decyzją: Polska czy Turcja? Partner czy rozstanie? Robi się kalkulacje i intensywnie myśli, czy warto? Jak Ty do tego podeszłaś?
Czego się obawiałaś, a co Cię przekonało?
To jest bardzo złożony temat. Faktycznie nastąpił ten moment, że najpierw mój mąż skończył studia, później ja. Pewien etap w naszym życiu dobiegał końca, a w dodatku od ponad 3 lat byliśmy już w związku na odległość. Zaczynało nas to trochę męczyć. Ja swoje życie miałam w Polsce, mój mąż w Turcji. Ratowało nas to, że wtedy miałam taką pracę, że mogłam co jakiś czas lecieć do Turcji i pracować zdalnie.
Wtedy mój mąż mieszkał i pracował w Marmaris (popularny kurort w Turcji Egejskiej). Po cichu marzyłam sobie, że przeprowadzka do takiego miejsca to byłoby moje spełnienie marzeń. Morze, palmy, długi sezon letni. Ja jestem bardzo ciepłolubna. Niestety życie pisze różne scenariusze.
Okazało się, że moja teściowa ciężko zachorowała, teść już od ponad 10 lat jeździ na wózku. Zajmowała się nimi moja szwagierka, która sama miała już swoją rodzinę. Wtedy mój mąż postanowił, że wraca w rodzinne strony, pomóc siostrze jakoś to wszystko ogarnąć. Było pewne, że przez najbliższy czas Mustafa nie będzie mógł się przeprowadzić do Polski.
Były więc dwa wyjścia. Albo ja rzucam wszystko w Polsce i przenoszę się do Turcji, albo musimy się rozstać. Tyle, że druga opcja w ogóle nie wchodziła w grę, bo ja sobie życia bez tego człowieka nie wyobrażałam ;)
Ostateczną decyzję podjęliśmy dość szybko, a że byłam wtedy krótko po zmianie pracy i miałam 3-miesięczny okres próbny, to stwierdziliśmy, że to jest ten moment. Nie zdecyduję się na przedłużenie umowy i przylecę do Turcji. Oczywiście obawiałam się, jak sobie poradzimy, czy odnajdę się w nowej rzeczywistości, co zrobię ze swoim życiem, ale jestem osobą, która wychodzi z założenia, że lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż całe życie zastanawiać się, jakby to było.
Twój partner nie pochodził ze Stambułu czy Ankary, miast, do których zawsze łatwiej byłoby się Europejce przyzwyczaić, ale z Beyşehir – konserwatywnej części Turcji. Byłaś tam wcześniej przed przeprowadzką? Jakie miałaś wrażenia, a jakie obawy przed wyjazdem?
W Beyşehir byłam już wcześniej. Faktycznie to dość konserwatywne miasto, ale ma w sobie jakiś urok. Zanim się przeprowadziłam, poznałam całą najbliższą rodzinę mojego męża. Przed wyjazdem byłam jednocześnie smutna i podekscytowana. Smutna, bo jednak musiałam zostawić w Polsce najbliższych, a podekscytowana, bo byłam ciekawa, jak wygląda życie na emigracji.
Twój partner ma na miejscu rodzinę. Jeśli mogę zapytam zatem, czy jesteś na co dzień otoczona przez konserwatywnych Turków, czy raczej prowadzicie nowoczesne życie, macie nowoczesnych znajomych. Przy czym w Turcji „tradycyjny” a „nowoczesny” to trochę zwodniczy podział – zdaję sobie sprawę.
Większość rodziny mojego męża mieszka w Beyşehir i w okolicznych wioskach. Chociaż sporo z nich przeprowadziło się też za granicę, przyjeżdżają latem. Zdecydowana większość kobiet nosi chusty. Część rodziny jest bardziej konserwatywna, druga mniej. Zależy. Są wujkowie, którzy nigdy nie podają kobietom nawet dłoni na powitanie czy pożegnanie. Witają się tylko z innymi mężczyznami. Nie piją alkoholu i modlą się 5 razy dziennie. Nasi znajomi są podobni do nas, chociaż damska cześć w większości nosi chusty. Lubimy podobne rzeczy, często spędzamy wspólnie czas.
Jak wygląda wspólne spędzanie czasu dla młodych ludzi jak Wy w Beyşehir? Domyślam się, że nie jest to wypad do baru czy klubu ;) A zatem jak wyglądają Wasze dni wolne, co robicie, gdzie można pójść?
Hahaha… Cóż u nas nie ma ani barów, ani klubów. Ja akurat z tego powodu nie rozpaczam, okres imprezowy już dawno za mną, nie ciągnie mnie do takich miejsc. Tutaj w wolnych chwilach wychodzi się do kawiarni, restauracji albo po prostu usiąść gdzieś na ławce w parku nad jeziorem lub nad kanałem. Mamy w mieście kino, co prawda dopiero od kilku miesięcy i jest malutkie, ale jest! Jeszcze nie miałam okazji się tam wybrać.
My z mężem oprócz typowego wyjścia gdzieś na miasto zjeść lubimy też wziąć ze sobą kawę czy herbatę w termos, wyjść do parku, usiąść na trawie i cieszyć się chwilą. Często spotykamy się ze znajomymi. Wspólnie przygotowujemy obiad, gramy w gry. Jak pogoda dopisuje wychodzimy na śniadanie na świeżym powietrzu lub na grilla gdzieś za miastem z dala od tłumów.
Są w Beyşehir jakieś ciekawe miejsca, atrakcje turystyczne?
W samym mieście park nad jeziorem jest najpopularniejszy. Tam można i statkiem się przepłynąć, i rower wodny wypożyczyć, jest sporo miejsca na rozpalenie grilla, są place zabaw dla dzieci, korty tenisowe, miejsca do gry w piłkę, badmintona, latem jest basen dla najmłodszych. Jeżeli ma się samochód warto wyjechać za miasto, gdzieś wokół jeziora na piknik, piękne widoki gwarantowane lub do Eflatun Pınarı, kamiennego sanktuarium z czasów hetyckich, którego powstanie datuje się na II połowę XIII w p.n.e. Jeżeli ktoś lubi zwiedzać meczety, to na uwagę na pewno zasługuje Meczet Eşrefoğlu z XIII w który aktualnie oczekuje na wpisanie na Światową Listę Dziedzictwa UNESCO. Wyróżnia się on wyjątkową drewnianą konstrukcją dachu.
A no i najważniejsze. Jeżeli wybieracie się do tureckiego McDonalda to najpewniej zjecie frytki, które robią niedaleko Beyşehir i o których jakość dba mój dobry znajomy. Jak się ma takie znajomości to dodatkową atrakcją może być wycieczka do fabryki frytek w sobotę w nocy. Swoją drogą ciekawe miejsce ;)
Ważnym argumentem ułatwiającym Tobie przeprowadzkę była Twoja praca. Jesteś copywriterem. Pracujesz online na rynku polskim, po polsku. Czy przeprowadzka do Turcji jakoś na to wpłynęła? Czy praca online w Turcji jest łatwa do zrealizowania?
To właśnie przeprowadzka do Turcji spowodowała, że zaczęłam działać online. Obcokrajowcowi w Turcji ciężko znaleźć pracę, szczególnie w takich małych nieturystycznych miastach, a ja chciałam coś robić. Doświadczenie już miałam, bo w Polsce pracowałam jako copywriter w agencji, więc postanowiłam to pociągnąć dalej, ale już na swój rachunek i tak jak mówisz, pracuję na rynku polskim, po polsku.
Pewnego dnia usiadłam, zrobiłam swoją stronę (www.wioletaturgut.com ), przygotowałam ofertę i zaczęłam się rozglądać za zleceniami. Do pracy potrzebuję tylko laptopa i internetu. Internet mamy tu całkiem niezły, więc nie ma problemu.
Wiele osób pisze do mnie czy możliwa jest praca zdalna w Turcji dla Polaków? Czy to realne?
Praca jako copywriter, jak każda zresztą, ma swoje plusy i minusy. Jeżeli ktoś dopiero zaczyna, to trzeba liczyć się z tym, że początki nie są łatwe, ale nie można się zniechęcać. Trzeba próbować do skutku. Czasami wysyła się dziesiątki ofert, a odpowiedź dostaje się tylko na nieliczne i to często negatywną, ale trzeba działać. Prędzej czy później się uda.
Czy prowadzisz działalność w Polsce czy Turcji, czy może jakoś inaczej to rozwiązujesz?
Na chwilę obecną nie mam swojej działalności, cały czas myślę, czy otworzyć. Jednak mimo tego, że nie mam firmy, to wystawiam faktury. Wszystko dzięki stronie useme. To portal, który daje taką możliwość w pełni legalnie.
Jesteś od (stosunkowo) niedawna mamą. Podziel się swoimi wrażeniami z okresu ciąży, porodu, macierzyństwa. Jak oceniasz opiekę medyczną w Twoim mieście?
Ciążę zdecydowałam się prowadzić w szpitalu prywatnym w Konyi i w tym samym szpitalu też rodziłam. Chciałam rodzić w szpitalu prywatnym ze względu na komfort jakim były jednoosobowe sale i obecność osoby towarzyszącej przez cały czas pobytu. Szpital wybrałam ze względu na lekarza. Chociaż był pewien czas, że korzystałam także z pomocy naszego szpitala miejskiego w Beyşehir.
Od samego początku bardzo źle znosiłam ciążę, ale dzięki mojemu lekarzowi, który o mnie dbał, byłam spokojna i wiedziałam, że z dzieckiem wszystko jest w porządku, pomimo mojego złego stanu. To bardzo ważne, aby znaleźć lekarza, któremu się całkowicie ufa, którego się lubi. Ja do mojego mogłam pisać i dzwonić kiedy tylko chciałam z każdą rzeczą. Zawsze odpowiadał na wszystkie moje pytania. Ustaliliśmy, że jak zacznę rodzić, a on tego dnia nie będzie miał dyżuru to i tak przyjedzie.
Lubię turecką służbę zdrowia. W 36 tygodniu ciąży trafiłam pierwszy raz na porodówkę. To był fałszywy alarm. Jednak od tego czasu miałam nieustępujące skurcze. Musiałam mieć badanie KTG co dwa dni. Do Konyi mam 100 km. Jeżdżenie co drugi dzień byłoby uciążliwe, dlatego na badania chodziłam do szpitala w Beyşehir. Nie było z tym żadnego problemu. Szłam po południu lub pod wieczór na pogotowie, wpuszczali mnie na oddział, robili badanie, a ja wyniki konsultowałam już z moim lekarzem.
Tu w ogóle badanie KTG miałam robione od 32 tygodnia. W Polsce, o ile dobrze wiem, robi się je pierwszy raz krótko przed porodem (o ile nie ma żadnych komplikacji). Za badania prenatalne w pierwszym trymestrze też zapłaciłam mniej niż ceny w Polsce. Wydaje mi się, że prowadzenie ciąży prywatnie też kosztuje mniej niż w Polsce, chociaż zdaje sobie sprawę, że to akurat zależy od miasta i szpitala. U mnie w szpitalu był taki system, że płaciło się za wizytę, a jeżeli kolejna kontrola była w przeciągu 10 dni, to nie płaciło się dodatkowo. To super rozwiązanie szczególnie pod koniec, kiedy kontrole miałam co tydzień.
Miałam podobnie w Alanyi. Muszę się podpisać praktycznie pod wszystkim co mówisz. Też bardzo dobrze wspominam opiekę mojej lekarki w Alanyi. System opłat za wizyty też u nas jest taki sam. Mam same dobre wspomnienia związane z ciążą i porodem w Turcji.
Miałam konsultacje z doradcą laktacyjnym, a po porodzie też z dietetykiem. Opiekę oceniam na bardzo wysokim poziomie. Inna rzecz, która mi się spodobała w moim prywatnym szpitalu to to, że po porodzie miałam darmowe wizyty u pediatry przez pierwszy miesiąc.
O, to świetne rozwiązanie!
W Turcji dość popularne są porody przez cesarskie cięcie. Słyszałam, że w niektórych szpitalach prywatnych ceny za porody siłami natury są znacznie wyższe niż cc.
Tak, ja płaciłam więcej niż koleżanki które miały cesarki!
U mnie tak nie było. Cena była stała. Poza tym nikt mnie nie namawiał na cc. Od samego początku ustaliłam, że chcę rodzić naturalnie i nikt nie miał z tym problemu. Jednak znowu życie zweryfikowało moje plany. W 39 tygodniu zaczęłam tracić wody płodowe, było ich zbyt mało, trzeba było działać. Podjęliśmy decyzję, że skoro nie chcę cc, to będziemy próbować wywoływać akcję porodową. Walczyłam 8 godzin niestety bezskutecznie. Skończyłam na stole operacyjnym. Dzięki mojemu lekarzowi, który trochę „pozmieniał fakty”, mój mąż mógł być tam ze mną, bo normalnie nie było to możliwe :)
Porody rodzinne to w Turcji wciąż coś nietypowego, choć powoli to się zmienia :) Jak Ci się żyje jako mamie w Turcji?
W Turcji żyje mi się dobrze jako matce. Nikt mi się nie wtrąca w to, jak wychowuję dziecko. Wszyscy szanują tu moje zdanie. Nie spotkałam jeszcze na swojej drodze cioć „dobrych rad” ;)
Od samego początku czy to w szpitalu, czy to w przychodni zachęcano mnie do karmienia piersią. Przynajmniej 6 miesięcy, a najlepiej do 2 lat. Z drugiej strony, nikt nie ocenia, jak karmisz mlekiem modyfikowanym. Ja akurat uwielbiam karmić, więc zobaczymy, jak długo się uda :)
Życzę powodzenia na dalszej „mlecznej drodze”, mówię to jako matka 2-letniego dziecka, także karmiąca. Wiele osób w Turcji się dziwi, ale raczej to takie pozytywne zdziwienie. Dodają zawsze, że my „Europejki i Rosjanki” długo karmimy :)
Zaskoczyło mnie jednak to co powiedziałaś, że nikt nie miesza się w wychowanie Waszego dziecka. Serio, żadnych uwag o czapeczkach, karmieniu, albo komentarzy, że dziecko ma „za zimno”? Szczęściaro! ;)
Gdzieś, ktoś może kiedyś wspomniał, ale jeżeli tak było, to musiałam to najprawdopodobniej wpuścić jednym uchem, a wypuścić drugim, bo nawet ciężko mi sobie przypomnieć jakąś konkretną sytuację.
Ale skoro tak, zapytam w jakich momentach w takim codziennym życiu jednak czujesz, że mieszkasz w tradycyjnej Turcji. Są rzeczy, które trudno Ci zaakceptować? Czego najbardziej Ci brakuje? Czy są w Beysehir inni obcokrajowcy?
W Beyşehir są obcokrajowcy. Pochodzą z krajów arabskich. Jestem tu jedyną osobą z Zachodu.
Przede wszystkim ludzie są tu zamknięci na nowości. Każda kolejna nowa restauracja ma niemalże identyczne menu – tradycyjną kuchnię turecką. Nie eksperymentuje się tu z niczym, bo ludzie tego nie kupią. Kiedy nasi sąsiedzi otworzyli restaurację, zapytałam się ich, czy będą mieli jakieś ciekawe dodatki do pizzy. Może jakieś sosy, które nie są ketchupem i majonezem. Sosy były, kilka rodzajów, nikt ich nie chciał. Poza tym da się tu odczuć podział na kobiety i mężczyzn. Spotkania rodzinne najczęściej tak wyglądają. Kobiety w jednym pokoju, mężczyźni w drugim. Jest mnóstwo kawiarni tylko dla mężczyzn. Mamy w mieście jeden hamman. Tam też jest zawsze wyznaczony dzień, kiedy mogą z niego korzystać kobiety. Na plaży nad jeziorem za miastem raczej kobiety się nie kąpią. Większość tutaj nosi chusty, więc jeżeli faktycznie któraś chce popływać, to w specjalnym stroju kąpielowym, który zakrywa całe ciało. Niedługo podobno mają otworzyć w mieście basen. Jestem ciekawa, jak tam to będzie wyglądać.
W mieście najbardziej mi brakuje miejsca z dobrą kawą inną niż turecka. Ta po turecku jest tu pyszna. Poza tym mogę zrobić listę kawiarni z najgorszą kawą na świecie. Na pierwszym miejscu caffe latte z kwaśnym mlekiem! Oni tutaj nawet nie robią espresso. Kawa rozpuszczalna króluje wszędzie! Ale znowu wynika to z tego, że tutaj nie lubią nowości. Kawa po turecku, herbata po turecku. Zawsze i wszędzie.
Nie wiem czy to urok tradycyjnej Turcji, czy tego, że jest u nas sporo firm produkujących broń, ale raz była sytuacja, że na głównej ulicy, niedaleko mojego bloku, w słoneczną sobotę, teść postanowił zastrzelić zięcia. Na szczęście pomimo oddania dwóch strzałów zięć przeżył. Innym razem strzelanina była w nocy, tym razem młodzi chcieli załatwić jakieś sprawy. Czy coś jeszcze? A może krótka historia o policjancie, który chciał złapać dilera narkotyków, a ostatecznie się okazało, że sam był dilerem, ale takie historie to są raczej w wielu miejscach :)
O rany ;)
Zapytam jeszcze o język. Mówiłaś, że kontaktowałaś się ze swoim lekarzem o każdej porze, że fajnie się dogadywaliście. Po turecku, czy może po angielsku? Czy jest możliwe mieszkać w takim mieście jak Beysehir i nie znać tureckiego?
W Beyşehir nic nie załatwisz, jak nie znasz tureckiego. Nikt w szpitalu, ani w urzędzie nie mówi po angielsku. Mój dentysta jedynie rozumie po angielsku, ale ma opory żeby się nim posługiwać :)
A co do ginekologa to byłam pozytywnie zaskoczona. Zna perfekcyjnie angielski i w własnie w tym języku zawsze rozmawiamy, bo jest nam tak wygodniej i tak się przyzwyczailiśmy. Z resztą nie on jeden zna angielski. W szpitalu w Konyi, w którym rodziłam, miałam okazję spotkać się jeszcze z dwoma innymi ginekologami i każdy z nich swobodnie się nim posługiwał. Tyle, że to już inne miasto :)