Tak chciałoby się ruszyć w jakąś dłuższą podróż! Domyślam się, że wielu Czytelników bloga codziennie sprawdza wiadomości: czy granice zostały już otwarte? Czy można wrócić na trasę? A u niektórych pewnie walizki już stoją gotowe przy drzwiach…
Cóż – kiedyś się pewnie doczekamy. A na razie pozostaje nam posłuchać opowieści i wspomnień z podróży. Dlatego dziś na blogu goszczę Nikol, która ubiegłego lata podróżowała po Turcji… z turecką rodziną. Jak wyglądają realia takiego podróżowania? Co udało jej się zobaczyć? Zapraszam do lektury.
Witaj na blogu Nikol. Opowiesz nam dzisiaj o swojej podróży przez Turcję. Ale najpierw – poznajmy się. Kim jesteś i czym się zajmujesz?
Mam na imię Nikol i w tym, kolejnym skądinąd, izolacyjnym miesiącu skończę 25 lat. Na co dzień zajmuję się doradztwem edukacyjnym, głównie tym związanym ze studiami za granicą. Studiowałam Russian Studies w Londynie na UCL, a teraz mieszkam w Warszawie z dwoma adoptowanymi kotkami i mężem – kolejność nieprzypadkowa. Od dwóch lat prowadzę swojego bloga podróżniczo-czytelniczego Dzienniki zakrapiane ayranem i od niedawna podcast o tej samej tematyce Uwielbiam czytać, zwłaszcza reportaże i biorę udział w wyzwaniu 52 książki w 52 tygodnie.
Przed podróżą, o której będziemy dzisiaj rozmawiać byłam w Turcji dwa razy. Pierwszy raz w Izmirze i okolicach, a drugi raz w Alanyi, Antalyi i Stambule.
Opowiesz nam dzisiaj zatem o tej ostatniej, największej podróży.
Tak. Trzecia i największa podróż obejmowała miasta, w których nigdy wcześniej nie byłam, a o odwiedzeniu których marzyłam. Na liście znalazły się miejsca bardziej turystyczne i odwiedzane przez tłumy jak Kapadocja i Pamukkale, ale też Adana, Gaziantep, Diyarbakır, Konya czy Ankara. I tym razem nie obyło się bez Izmiru.
Podróż zaplanowana była na ponad dwa tygodnie – do Turcji dojechaliśmy 6 lipca, a do Polski wróciliśmy 23 lipca. Była to wycieczka w 100% rodzinna: w samochodzie siedziałam ja, mąż, teść, teściowa i szwagierka. 5 osób, środek lata, ponad 4000 km, wielogodzinne podróże samochodem… Odpowiedź na pytanie „jak było” nasuwa się sama. Było gorąco, zarówno jeśli chodzi o temperaturę jak i atmosferę.
Brzmi ciekawie… ;) A jaki miałaś w ogóle wcześniej kontakt z Turcją? Miałaś jakieś wyobrażenie o tym kraju?
Przed poznaniem męża który ze strony mamy jest Turkiem, a ze strony taty Kurdem, mój kontakt z Turcją był bardziej kulturowo-literacki. Czytałam kilka książek na temat tego kraju, nie obyło się również bez kultowych seriali tureckich takich jak „Fatmagül’ün Suçu Ne”, który mimo przeciętnej realizacji, zainteresował mnie swoją tematyką. Tak zaczęły się moje poszukiwania na temat Turcji.
Turcja to był pierwszy kraj, który wspólnie z mężem odwiedziliśmy. Wcześniej odwiedzał mnie jedynie, gdy mieszkałam i studiowałam w Londynie, bo on został w Warszawie. Polecieliśmy do Izmiru dzięki biletom czarterowym i spędziliśmy tam tydzień, głównie zapoznając się z miastem rodzinnym męża (lub jednym z wielu rodzinnych miast, czasem mówi, że jego rodzinne miasto to Izmir, czasem mówi, że urodził się w Çorum, a czasem mówi, że jego tata jest z Diyarbakır – mam wrażenie, że to ciągły konflikt tożsamości i ostrożność).
Odwiedziliśmy też wtedy Efez, ale pamiętam, że byłam bardzo zawiedziona pierwszym wyjazdem do Turcji. Efez był interesujący i piękny, ale zupełnie nie przekonał mnie Izmir. Szukałam czegoś orientalnego, czegoś bardziej interesującego i historycznego, a dostałam miasto bardziej europejskie niż Europa, które od Warszawy różniło się dla mnie jedynie temperaturą i niekończącym się hałasem na ulicach.
Dopiero za drugim razem w pełni doceniłam Turcję. Tym razem chcieliśmy, a raczej ja chciałam, polecieć do Stambułu, ale ze względu na to, że bilety bezpośrednie z Warszawy do Stambułu były nie na naszą kieszeń, wykupiliśmy najtańszą wycieczkę do Alanyi i zaplanowaliśmy intensywną podróż pomiędzy Alanyą, Antalyą, Stambułem i Side. Kosztowało to odrobinę więcej, ale zobaczyliśmy wiele miejsc w ciągu zaledwie 8 dni. Wtedy też absolutnie zakochałam się Stambule, ale też w Riwierze Tureckiej. Mimo, że podróż odbyła się w środku zimy (dokładnie od 23 do 31 grudnia) ani na chwilę nie opuszczało nas słońce.
Trzecia podróż odbyła się w zeszłym roku.
Tak, lipiec 2019 r. Ta podróż była trochę bardziej skomplikowana, bo lecieliśmy z Warszawy do Londynu na moje rozdanie dyplomów, z Londynu do Stambułu, ze Stambułu do Izmiru i wreszcie z Izmiru do Warszawy. Po powrocie z Turcji byliśmy też bezdomni przez jeden dzień, bo wcześniej wymówiliśmy umowę w naszym starym mieszkaniu, a ja na miesiąc zrezygnowałam z pracy. Nie ukrywam, że po głowie chodziły mi różne myśli i prawie zostałam w Izmirze.
Wielu czytelników bloga marzy o podróży po Turcji samochodem, często dostaję maile o takiej treści. Czy jesteś w stanie podpowiedzieć, co należy załatwić?
Niestety, albo też stety, nie potrzebne nam były żadne papiery, bo jedyną osobą, która prowadziła samochód był mój teść. Nie żeby nikt inny nie chciał – wszyscy w rodzinie mają prawo jazdy – ale nie pozwala nikomu siadać za kierownicę.
Ach, rozumiem ;) Czyli przylecieliście do Turcji samolotem,
Tak, do Turcji jak wspominałam przylecieliśmy samolotem, a po Turcji podróżowaliśmy samochodem, ale też busami. Niekiedy odrywaliśmy się od rodziny i sami pojechaliśmy np. do Pamukkale.
Na miejscu korzystaliście z wynajętego samochodu? Jak zorganizowaliście sobie samochód na miejscu?
Podróżowaliśmy samochodem teścia, więc obyło się bez organizacji związanej z tym środkiem transportu. Na pewno polecam busy, jeśli ktoś nie czułby się komfortowo z podróżowaniem po Turcji samochodem. Przyznam szczerze, że jestem zakochana w podróżowaniu po Turcji autobusem lub busem.
O, ja też. Uwielbiam! Co Ci się najbardziej w tej formie podróżowania podoba?
Można dojechać praktycznie wszędzie w krótkim czasie, trasy są rozbudowane, jest wiele firm i przez to większa konkurencja, która wpływa na bardzo przystępne w porównaniu z innymi krajami ceny. Do tego komfort, serwis napojów i przekąsek, dostęp do Wi-fi, tablety z filmami, a czasem nawet podjazd pod hotel. To akurat zdarzyło nam się podczas drugiej podróży na trasie Antalya-Alanya.
Mam podobne wspomnienia ;) Jak wyglądała zatem ostatecznie cała podróż: trasa i realia takiego “rodzinnego” podróżowania. Co Wam się najbardziej i najmniej podobało?
Trasa ostateczna wyglądała tak: Izmir – Adana – Gaziantep – Diyarbakir / Ergani – Elazığ – Ankara – Kapadocja – Konya – Pamukkale – Izmir. Trasa początkowa była inna od tej ostatecznej – zdecydował o tym teść. Typowa głowa rodziny, która niekoniecznie pyta o zdanie.
Pierwszym przystankiem była Adana, jechaliśmy prawie 10 godzin z Izmiru do Adany, a po przyjeździe wszyscy się okropnie pokłóciliśmy. Nie pamiętam już nawet o co, nagle wszyscy zaczęli na siebie krzyczeć, mąż wyszedł z samochodu i trzasnął drzwiami, ja siedziałam zapłakana z teściową, która po 5 minutach poprosiła mnie o „selfie” jak gdyby nigdy nic, ja czerwona na twarzy, zdenerwowana, a tu proszę, selfie.. takich kłótni i absurdalnych sytuacji było znacznie więcej.
Ale cała podróż to było niesamowite doświadczenie dla nas wszystkich. Pierwszy raz spędziliśmy ze sobą tyle dni, będąc tak blisko, spaliśmy nawet czasem w jednym pokoju. Tak było np. w Kapadocji, gdzie wynajęliśmy hotel w skale. Teść domagał się czegoś nowoczesnego i denerwowało go słowo „cave” (skała). Chodził i mówił „dżawe, dżawe, wszędzie dżawe. Co to w ogóle znaczy?!”
Wiadomo, że byłam w tych miejscach pierwszy raz, ale co mnie zdziwiło, np. w Kapadocji nigdy nie byli również moi teściowie, szwagierka, która ma dokładnie tyle samo lat, co ja i mój mąż. Wiele rzeczy przeżywaliśmy wspólnie i pierwszy raz.
Najkrócej byliśmy w Gaziantep – był to zaledwie jeden dzień bez noclegu, najdłużej, bo 5 nocy, byliśmy w Diyarbakır i to właśnie tam podobało mi się najbardziej. Najmniejsze wrażenie zrobiła na mnie Konya, zupełnie nie spodobało mi się to miasto.
Gdzie nocowaliście?
Często rezerwowaliśmy hotele przez zablokowany Booking (to sprawka męża). W Turcji można rezerwować przez Booking noclegi w innych krajach, ale nie w Turcji.
Chyba że ma się “wtyczkę” VPN i omija się blokadę… ;)
Właśnie ;) Rezerwowaliśmy możliwie najtańsze hotele, bo często było tak, że my płaciliśmy za hotele, a teściowie za paliwo czy posiłki. Ale nawet najtańsze hotele były na bardzo wysokim poziomie, często z prostym śniadaniem.
Tak, w Turcji standard hoteli zazwyczaj potrafi zaskoczyć ;) A jak żywiliście się po drodze?
Po drodze jedliśmy najczęściej…arbuza i ser, no i oczywiście wszelkiego rodzaju orzeszki, paluszki, börek… Na jednym postoju teściowa po prostu rozkroiła całego arbuza na torebce foliowej na samochodzie, otworzyła opakowanie sera i wręczyła nam po widelcu – to był nasz obiad. Po przyjeździe do Adany, Gaziantep czy Kapadocji wybieraliśmy się do lokalnych restauracji, ale w takich miejscowościach jak Kapadocja czy Pamukkale jedzenie w restauracjach było tragicznie drogie i niesmaczne. Natomiast, gdy wybraliśmy się do restauracji w Diyarbakır za 100 lir zjedliśmy pyszny obiad dla 6 osób (+ wujek nr 1 z Diyarbakir). W Ankarze najadłam się tantumi z food tracków, a Turcji nie mogłam opuścić bez ostatniego balık ekmek na Kemeralti w Izmirze. O jedzeniu mogłabym mówić w nieskończoność!
A propos jedzenia, chyba jesteś fanką ayranu? Wnioskuję po nazwie Twojego bloga…
Moja przygoda z ayranem zaczęła się od tego, że go nie cierpiałam. Zastanawiałam się, dlaczego ludzie chcą pić jogurt rozcieńczony z wodą?! Pierwsze próby smakowe zakończyły się rewolucją żołądkową, a ayran pokochałam dopiero, gdy miałam okazję skosztować ostrych wegańskich kotlecików teścia, çiğ köfte i wtedy ayran był dla mnie ratunkiem.
Jakoś fascynuje mnie ten napój, jest tak prosty w wykonaniu, a tak smaczny. Mój mąż twierdzi, że jest dobry na wszystko. Boli głowa? Wypij ayran. Nie możesz spać? Wypij ayran. Nawdychałaś się chemii podczas sprzątania? No, sami wiecie jaka jest odpowiedź.
Powiedz, co Cię w tej podróży zaskoczyło? Czego Ci brakowało, co było problemem, a co ułatwieniem?
W podróżowaniu samochodem po Turcji zaskoczyło mnie to, jak dobre są drogi! Jechało się naprawdę bardzo szybko, również za sprawą niebezpiecznego z mojego punktu widzenia stylu jazdy Turków. W większości sytuacji byłam przerażona siedząc w samochodzie i nieustannie ściskało mnie w żołądku od ciągłego przyspieszania i gwałtownego hamowania.
Przyznam też, że stacje paliw są zaopatrzone w czyściutkie w większości toalety, które mają nawet system zmieniania folii na muszli toaletowej, a to było dla mnie bardzo ważne podróżując praktycznie każdego dnia. Średnio raz na dwie godziny zatrzymywaliśmy się na siusiu i çay, co niekiedy doprowadzało mnie do białej gorączki. Mogliśmy dojechać w wiele miejsc szybciej, ale çay wygrywał w tym pojedynku.
Nie obyło się też bez zakupu dość drogiego pakietu internetu, bez którego nigdzie byśmy nie dojechali – kierowaliśmy się głównie GPS-em w telefonie. Za każdym razem, gdy jedziemy do Turcji wykupujemy internet, bardzo lubię Turków i często byli pomocni, gdy szukaliśmy różnych miejsc, ale czasem nawet gdy nie wiedzieli gdzie coś jest i tak dawali nam wskazówki, przez co krążyliśmy ogłupieni. Bardzo spodobała mi się postawa jednego starszego pana w Alanyi, gdy szukaliśmy księgarni anglojęzycznej, a mapa nas zawodziła. Nie wiedział gdzie jest, ale zadzwonił do swojego kolegi, który też nie wiedział, ale zapytał kogoś pod ręką i tak trafiliśmy do wspomnianej wcześniej księgarni. Życzliwość to coś, co kocham w Turcji.
Gaziantep, Diyarbakır, Konya – to miasta bardziej tradycyjne, Diyarbakır kojarzy się w Turcji jako niebezpieczne miasto. Jak się tam czułaś?
Rzeczywiście, można powiedzieć, że im dalej na wschód, tym dłuższe robią się spodnie u mężczyzn. To było dla mnie bardzo zabawne, zarówno mój teść jak i mąż, którzy noszą letnie, krótsze spodnie w Izmirze, od Adany na wschód nosili tylko długie spodnie. Nie powiedzieli tego wprost, ale zrozumiałam, że krótkie spodnie uchodzą w tym rejonie za niemęskie. Jeśli chodzi o mój ubiór, nigdy nie ubieram się wyzywająco, nie odkrywam też swojego ciała niezależnie od tego, gdzie się znajduję, ale moja szwagierka nie ma problemu z krótkimi spodenkami czy bluzkami z dekoltem i nosiła je również na Wschodzie. Te miasta, które wymieniłaś są zdecydowanie bardziej tradycyjne i na ulicach spotykałam więcej kobiet w hidżabach, natomiast nie sprawiało to, że czułam się niekomfortowo. Nie czułam się też zagrożona ani w Diyarbakır ani w Elazığ, wręcz przeciwnie, byłam zaskoczona pozytywną energią na ulicach Diyarbakır, otwartością ludności miejscowej, która często słysząc, że mówię po angielsku pytała skąd jestem i jak mi się podoba, doradzała gdzie jeszcze mogę pójść i czego spróbować.
W całej Turcji tak jest, nie inaczej jest w tej wschodniej części, którą odwiedziłam. Spora część rodziny mojego męża od strony jego taty, Kurda, tam mieszka, wszyscy jego wujkowie (aż czterech) zostało na Wschodzie, a tylko teść osiadł na stałe w Izmirze. Absolutnie pokochałam tę rodzinę, przyjęli mnie bardzo ciepło, mimo, że nie byliśmy w stanie zbyt dużo porozmawiać.
Jednak nie obyło się bez zaskoczeń. Pierwszym z nich było uzbrojone w karabiny wojsko, które stacjonowało na wielu ulicach i często zatrzymywało samochody i sprawdzało dokumenty. To wywołało we mnie pewien niepokój, ale nie doświadczyliśmy niczego przykrego – rutynowe pytania i sprawdzenie dokumentów. Inną rzeczą, która była zaskoczeniem i rozczarowaniem jednocześnie była nieobecność kobiet na ulicach. Byłam zaskoczona jak wielu mężczyzn siedzi w kawiarniach w środku dnia pracy, a jak niewiele kobiet spotyka się po drodze. Stąd czułam na sobie wiele czujnych par oczu, gdy wraz z mężem poszliśmy na bazar w Ergani. Teść na początku w ogóle protestował i powiedział, że bazar to nie jest miejsce dla kobiet, choć jest ultra-liberałem i nigdy nie powiedziałby czegoś takiego w Izmirze. Ostatecznie postawiłam na swoim i swobodnie spacerowałam po mieście. Nie udało się jednak namówić go na to, by w piątek zawiózł mnie na namaz do meczetu w Elazığ – kobiety „nie chodzą” do meczetu i już.
Czy ubieraliście się w jakiś szczególny sposób na wschodzie? Co byś doradziła osobom, które planują wybrać się w tamte rejony?
Myślę, że można unikać kusych strojów, by ograniczyć stopień wpatrywania się innych miejscowych osób, ale szwagierce nigdy nikt nie zwrócił uwagi, choć nosiła krótkie spodenki. Patrzą wszyscy, bo jestem obcokrajowcem i wyglądam inaczej niż oni, ale nie przejmowałabym się zbytnio kwestią ubioru.
Wspomniałaś o tym, że twój teść ma kurdyjskie pochodzenie. Jak odbierasz Kurdów? Jakie widzisz różnice między tureckimi Kurdami a Turkami?
Paradoksalnie, ci Kurdowie pochodzący z Turcji niczym się nie wyróżniali, można powiedzieć, że często są zasymilowani (co nie jest pozytywnym zjawiskiem z punktu widzenia integracji społecznych) i nie znają dobrze języka kurdyjskiego. Kurdyjskie obyczaje są obecne na przykład przy śpiewaniu tradycyjnych pieśni (nie zapomnę nocnego śpiewania z jednym z wujków męża w Elazığ). Kurdowie i ich historia bardzo mnie poruszają. Nie ukrywam, że jestem zaangażowana w ten temat emocjonalnie, ale staram się zachować akademicki obiektywizm. Historie turecko-kurdyjskie nie są czarno-białe i bardzo chcę o tym mówić głośno, choć nie jest to łatwe i często nie spotykam pozytywnego odbioru.
Czy macie już pomysł na kolejny pobyt w Turcji?
Mamy dwa pomysły na podróż, również samochodem. Pierwsza z nich obejmowałaby region Morza Czarnego i Wschód, by zrozumieć ten region i dalej zbierać materiały, na mam nadzieję, własny reportaż. Marzy mi się odwiedzenie Kars, zwłaszcza odkąd przetrzymałam „Śnieg” Orhana Pamuka.
A zatem życzę powodzenia!