Człowiek uciekał od aktywności i kilkunastu godzin na nogach a teraz na wakacjach w miejscu nie może usiedzieć i proszę bardzo: wystartowałam dziś w okolicach 11 a wróciłam do mojej „Residencii” grubo po 22, ledwo powłócząc nogami. A propos, nazwa mojego hotelu jest niebanalna, muszę się tutaj podzielić zatem anegdotą z życia. Rezerwując nocleg byłam święcie przekonana, że „Residencia d’Investigadors” to jakaś dumna i potężna placówka, jakaś rezydencja, jakieś „inwestycje”. Na wszelki wypadek nie sprawdzałam w słowniku. Po prostu bardziej mi się podobało niż jakiś banalny 'Hostal’.
Na miejscu okazało się, że wszystko jest OK – hotel czysty, w świetnej lokalizacji, ale coś dużo sal konferencyjnych, komputerowych a na śniadaniu – panów i pań w garniturach i z identyfikatorami. Sprawdziłam więc w tłumaczu, i okazało się, że jestem w „Rezydencji naukowców”. Cóż swój najwyraźniej ciągnie do swego, nawet odruchowo :)
Drugi dzień w Barcelonie zorganizowałam sobie porządnie. Wykupiłam mianowicie przez internet bilet na zwiedzanie miasta z pokładu turystycznego autobusu (promocyjne 21 zamiast 24€). Początkowo do samej idei nie byłam przekonana, ale po dzisiejszych wrażeniach zamierzam zbadać w jakich jeszcze innych miastach takie autobusy operują. Jest to dwupokładowy autobus typu hop-on hop-off, gdzie na podstawie jednego biletu wsiada się i wysiada na dowolnych przystankach, oraz można też zmieniać linie (dostępne są trzy). Sami decydujemy, czy gdzieś wysiadamy, i kiedy wracamy do autobusu. Na pokładzie są stewardzi-guidzi, oraz audio-guide w różnych językach. Wszystko odbywa się sprawnie i jestem już pewna, że normalną komunikacją i z mapą nie dostałabym się jednego dnia w tyle miejsc! Byłam między innymi w Sagrada Familia, czyli nieukończonej katedrze Gaudiego (Gaudi ponoć pytany o to kiedy może być zakończona, odpowiadał: „Mój zleceniodawca, czyli Bóg, nie oczekuje pośpiechu”). Tutaj uwaga, kolejki do kas oplatały w całości katedrę (jakkolwiek absurdalnie to brzmi). Zrezygnowałam więc z wejścia do środka, bo czekanie zajęłoby kilka godzin. Dla kontrastu w jednej kasie było całkowicie pusto – obsługiwała rezerwacje internetowe! Próbowałam więc połączyć się z internetem w pobliskim McDonaldsie, ale sieć była chyba zbyt przeciążona i kościół musi zostać na następny raz.
Byłam też w magicznym, bajkowym i niesamowici zatłoczonym parku Guell. Spontanicznie postanowiłam też odwiedzić Camp Nou czyli siedzibę FC Barcelona, któremu kibicuję od dziecka (jako mniej więcej 14-latka byłam maniakalnym kibicem futbolu). Całe muzeum-galeria to prawdziwa lekcja obowiązkowa dla specjalistów od marketingu i reklamy (bo że dla fanów to oczywiste). Jestem oszołomiona, wzruszona i powalona. Począwszy od sal, gdzie można było obejrzeć historię klubu, poprzez takie, gdzie zakładało się słuchawki (a tam słynne śpiewy kibiców), aż do hymnu śpiewanego przez fanów Barcy. Można też było zrobić sobie „sfingowane” zdjęcie z którymś z piłkarzy i obkupić się w oryginalnym supermarkecie. To chyba najbardziej piorunujące doświadczenie tego dnia; coś czego kompletnie się nie spodziewałam.
Byłam też w pałacu Montjuic oraz paru innych miejscach… dość powiedzieć, że dotarłam do siebie kompletnie wyczerpana. Na jutro zaplanowałam sobie Dzielnicę Gotycką i eksplorowanie okolic, widziałam już pobieżnie, że klimat mają wyjątkowy.
La Sagrada Familia czyli Kościół Świętej Rodziny. Proszę zwrócić uwagę na kolejkę.
Tacy mimowie to najwyraźniej moda w Barcelonie. Ale takiego to jeszcze nie widziałam :)
Rozmaite sposoby na przyciągnięcie turystów. Bańki mydlane, wycinanie profilu z papieru, a tutaj: „I ty możesz zostać samurajem” – w parku Guell
Park Guell – bajkowe widoki, szkoda tylko że tyle turystów :)
Znów się na fiestę załapałam – park Guell, zespół Manana, który „ma odlot każdego dnia”,
ale mimo to gra naprawdę dobrze.
Siedziska w parku wyłożone płytkami… cudo.
„Doświadczenie Camp Nou” czyli niesamowita piłkarska przygoda. Tu ekrany pokazujące kibiców śpiewających hymn, a na pierwszym planie ekraniki ze zdjęciami piłkarzy.
W sklepie Barcy ciuszki dla niemowlaków, oryginalne koszulki, szampan wraz z kieliszkami no i… chipsy! Te to nawet widziałam w markecie.
Widok z pałacu Montjuic w którym znajduje się Muzeum Katalonii
Że też ja mam szczęscie że trafiam na takie perełki :)
Pałac Montjuic – plac Hiszpański
Plac Hiszpański. „Arena” to centrum handlowe… Jeśli na zakupy to tylko do Barcelony (teraz już to wiem i przekazuję).
4 komentarze
Szkoda,ze do SF nie udało Ci się wejść,bo jest to najbardziej niezwykły kościół w jakim byłam.
Jeszcze wrócę na pewno do BCN, także wtedy przygotuję się zawczasu z biletem. W kolejce stać nie ma mowy :)
Moja droga… kolejnka długa – ale bardzo bardzo sprawnie obsługiwana. Ja czekałam niecałe 20 minut na wejście w maju :) Było cudownie .. .zwiedzałam SF dwa razy w środku i efekt prawie końcowy mnie powalił … dużo fot się nacykałam oj dużo :))) Ręce bolały … było pięknie i jest pięknie … zamierzam jechać w przyszłym roku, ale generalnie jakoś tęskno mi znów za południem czyt. TURCJĄ … byłam o krok bo na Rodos ale czasu nie starczyło na wypad do Tucji :(
Marzę o Barcelonie i Hiszpanii w ogóle.Zazdarszczam;)
Pani w czerwonym obuwiu rządzi po prostu;)
Comments are closed.