Stambuł to moja wielka miłość. Wszyscy o tym wiemy. Nie mogłabym tam mieszkać na stałe (za dużo wrażeń!), ale odwiedzać co jakiś czas po prostu muszę, jest to mi chyba potrzebne do zachowania jako takiej tureckiej psychicznej równowagi.
Jakby tak dobrze policzyć, to w Stambule ostatnio byłam prawie 4 miesiące temu, a jak dotąd nie dodałam wpisu podsumowującego mój ówczesny pobyt, poza jednym tekstem, który po prostu zainspirowało samo Miasto Miast (mam na myśli ten tekst).
Pisałam wtedy o, tak:
Czy kojarzysz takie uczucie błogości, kiedy wiesz, że jesteś w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie? Ogarnia Cię spokój, kojąca pewność, że nigdzie indziej – w tym właśnie momencie – nie byłoby Ci lepiej. Czujesz się kompletnie – Ty jako Ty. Niczego nie brakuje. Obok płynie świat sprzymierzony z Tobą. Wyjątkowo jakoś ten świat nie przeszkadza, nie denerwuje, nie mierzi. Współistniejecie razem, puszczacie sobie życzliwe oczka.
Całość tego tekstu uwielbiam (zobacz). Pamiętam ten moment, kiedy pisałam go siedząc na łóżku w pokoju, syta i zadowolona po hotelowym śniadaniu (stambulski simit!) i kawie. Czułam wtedy że nie ma innego miejsca, gdzie chciałabym w tym momencie być. Takie silne poczucie szczęścia i bycia „tu i teraz” towarzyszy mi niemal zawsze gdy jestem w Stambule. A potem, po trzech intensywnych dniach spędzonych w Mieście, wyjeżdżałam na lotnisko rano, żegnając dzielnicę Kadıköy, w której tym razem mieszkałam, żegnając zamgloną przystań promową, hałaśliwe mewy, kopcące promy i sprzedawców simitów dosłownie ze łzami w oczach.
No dobra… to pewnie były hormony. W końcu byłam wtedy w szóstym miesiącu ciąży :)
Stambulskie plany versus życie
Planowałam fotograficzne tułanie się po uliczkach, snucie się tu i tam, a potem świetną relację na bloga. Życie zweryfikowało moje plany. Chociaż teraz, będąc już jedną nogą na porodówce, wydaje mi się to śmieszne – wtedy mój brzuch zaczynał mi ciążyć. A kiedy dodatkowo na szyję zawiesiłam wielki aparat z nie mniejszym obiektywem, wiedziałam już, że trzeba trochę spasować. W ogóle nic mi „nie szło”. Ani zdjęcia, ani kręcenie ewentualnego filmiku. Jakoś mi się nie chciało, nie wychodziło. Chwilę trwało, zanim pogodziłam się z faktem, że dawna Agata musi się nieco zmienić – że tym razem bieganie jak motorek od świtu do zmierzchu bez wypoczynku, z szaleństwem oczach i aparatem w ręce siłą rzeczy musi być nieco bardziej ograniczone.
Oczywiście i tak nie zwolniłam za nadto, nie byłabym sobą ;) Ale wypracowałam jakiś tam kompromis. Na przykład filmiki kręciłam na Instastories, bo łatwiej było mi operować telefonem niż wielkim aparatem.
Zmiksowałam je w postaci takiej oto superprodukcji:
Oglądam ten nieporadny filmik teraz i jakoś ciepło mi się robi na sercu. Fajny to był pobyt. Wiedziałam, że to moja ostatnia samotna wizyta w Stambule bez „ogona” w postaci przyszłego potomstwa ;) Że mogę być tam sama i decydować o tym co robię sama. Smakowałam tą samotność w każdej sekundzie, delektowałam się nią. Pływałam promami w tę i z powrotem – specjalnie wychodziłam na rufę (czy prom ma rufę?!) tam, gdzie jest się już pod gołym niebem, i po prostu obserwowałam mewy. Podsłuchiwałam innych pasażerów. Piłam çay, jadłam simity i pieczone kasztany. Odwiedziłam Taksim i moją ulubioną knajpę z falafelem (Falafel House, polecam!).
Chodziłam po Kadıköy – poznając bliżej tą dzielnicę. Zwykle ze względów towarzyskich czy zawodowych wybierałam hotele w okolicach Sultanahmet albo na Beyoğlu, Azję traktując po macoszemu. Tym razem również towarzysko (z powodu „mojej” stambulskiej Agatki W.) wybrałam nocleg na Kadıköy i na nowo odkrywałam te rejony. Chodziłam po bazarkach, podglądałam kamieniczki, robiłam zdjęcia (i zgubiłam po drodze polską kartę bankomatową). Takie błądzenie to mój ulubiony sposób zwiedzania.
Pospacerowałam też dość intensywnie po uliczkach w rejonie Egipskiego Bazaru (Mısır Çarşışı), a nawet znalazłam tam stoisko z pączkami (tak!). Chciałam dotrzeć na słynne „dachy bazaru”, gdzie kręcono Jamesa Bonda i skąd rozpościera się ponoć cudowny widok, ale bałam się że spadnę z jakiegoś schodka i skręcę sobie nogę w kostce (potem i tak skręciłam, ale niegroźnie i przy innej okazji :))
Fener i Balat – trochę inny Stambuł
Podczas tego pobytu odwiedziłam po raz pierwszy dzielnice Fener i Balat położone nad zatoką Złoty Róg (Haliç). W tym rejonie Stambułu byłam już kiedyś, ale zawsze spiesząc w innym kierunku. To trochę zapomniane okolice. Turyści zazwyczaj oblegają przecież historyczny półwysep Sultanahmet, atakują plac Taksim z przyległościami… te rejony znam już jak własną kieszeń, postanowiłam więc odkryć nowe miejsce i czułam się trochę jak hipsterka. Bo jak się okazuje dzielnice te robią się modne, powstają tam kawiarenki, galerie, knajpki, dociera coraz więcej turystów, kręcone są seriale.
Od lat żyją w tym regionie zarówno Grecy jak i społeczność żydowska, mają swoje synagogi czy kościoły prawosławne, a żeby było ciekawiej, ledwo 5-10 minut spacerem dalej znajduje się bardzo konserwatywna muzułmańska dzielnica z wielkim meczetem Fatih Sultan Mehmet, który także zwiedziłam. W całej okolicy byłam chyba jedyną osobą bez chustki na głowie i zgrzebnego płaszcza, mijałam sklepy z konserwatywną muzułmańską odzieżą i akcesoriami niezbędnymi do podróży do Mekki.
Swoją siedzibę ma też tutaj Patriarchat Konstantynopola. Jakoś to się nie gryzie i nikomu nie przeszkadza. Tak było przecież już w czasach osmańskich; mniejszości mogły kultywować swoje zwyczaje i religię bez żadnej presji i ograniczeń.
Widać tutaj typową stambulską kulturę ulicy, znane z Instagrama kolorowe domki, mniej i bardziej zaniedbane kamienice, skośne uliczki po których się wspinałam ocierając pot z czoła, dzieciaki o różnych rysach grające w piłkę czy przekrzykujące się z matkami wiszącymi w oknach. Nieład, nieporządek, suszące się na tradycyjnych sznurach pranie, a gdzieś pomiędzy tym – wylansowane designerskie knajpki i galerie z antykami.
Poniżej troszkę zdjęć (kliknij na wybrane zdjęcie aby otworzyć podgląd w dużym rozmiarze)
Kobieta sama w Stambule
Wiele z Was pisze do mnie pytając o to czy „kobieta sama w Stambule”, na dodatek turystka, cudzoziemka, to pomysł bardzo szalony, czy tylko trochę. Przy okazji tego wpisu powiem na ten temat dwa słowa, chociaż mam wrażenie, że ktokolwiek uważnie czyta mojego bloga, wie już co napiszę. Temat samotnych podróży po Turcji przewija się na blogu w naturalny sposób od lat. Uwielbiam podróżować sama, i od zawsze to robię, nie tylko w Turcji. Dlatego nie mam większego dylematu, nie zastanawiam się, czy warto w ogóle podejmować samotną podróż. Jak dla mnie – zawsze warto. I nigdy nie myślę o sobie jak o samotnej kobiecie – podróżniczce, a o wyjeździe – jak o wyzwaniu. Po prostu jadę, nie dodaję do tego żadnej filozofii.
Dotyczy to także Stambułu. Owszem, to wielomilionowa metropolia, azjatyckie miasto, wielkie szaleństwo, korki, tłumy ludzi na każdym kroku, ludzi zarówno normalnych i przyzwoitych, jak i potencjalnie niebezpiecznych wariatów. Bezdomni, żebracy, uchodźcy, a obok mocno wyczesana młodzież, biznesmeni i zwykli tureccy emeryci. No i – jakby tego było mało – turyści z każdego niemal zakątka świata (w 2017 roku odwiedziło Miasto Miast ponad 10 mln turystów!). Owszem, trzeba się nauczyć w tym lawirować, ale to kwestia podróżniczej wprawy i pewności siebie, którą nabywa się z czasem.
Niekiedy żeby przestać się bać odwiedzić nowe miejsce samotnie wystarczy pomyśleć tylko, że w tym konkretnym miejscu funkcjonują tysiące ludzi. Ludzi, którzy codziennie wsiadają w autobus, taksówkę czy prom. Ludzi którzy znają to miasto od lat, ale także – na przykład – przyjechali tu na studia lub do pracy dopiero wczoraj, sami jak palec. Nie każdy jest od zawsze „alfą i omegą”, każdy może się zgubić, zwątpić albo zestresować.
Taka świadomość pomaga mi zawsze oswoić „nieznane”. Skoro oni mogą… to dlaczego nie ja?
Powiem tylko, że w 2007 roku odwiedziłam Stambuł po raz pierwszy w życiu – sama – i spędziłam tam wtedy 5 niesamowitych dni. Tułałam się, zwiedzałam, jadłam na mieście, podróżowałam promami. Tylko kilka razy, na trochę, towarzyszyły mi inne osoby. Po turecku mówiłam wtedy bardzo słabo, zresztą szybko przekonałam się, że Stambulczycy nie rozumieją co do nich wtedy mówię ;) Używałam angielskiego, tureckich pojedynczych haseł i dużo dobrej woli. A najczęściej po prostu milczałam, upajając się widokami i dźwiękami.
Pokochałam wtedy to miasto miłością wielką może właśnie dlatego, że byłam w nim sama i wszystkie zmysły miałam wyczulone na maksa.
Dlatego jeśli zapytacie mnie, czy będąc kobietą do Stambułu samotnie przyjeżdżać, czy to bezpieczne – odpowiem, że ja przyjeżdżałam, przyjeżdżam i włos mi z głowy nie spadł. I wcale nie jestem tu jakimś wyjątkiem.
Owszem, kiedyś w bocznej uliczce jakiś nastolatek połowę niższy ode mnie składał mi niewybredne propozycje. Innym razem sama się zestresowałam, kiedy rozładował mi się telefon i nie mogłam znaleźć uliczki, gdzie znajduje się moja kwatera. Jeszcze innym razem czułam się nieznośnie przytłoczona tłumami ludzi w okolicach Egipskiego Bazaru i po prostu miałam dość, aż rozbolała mnie głowa. Pamiętam też jakieś wołania czy zaczepki łamanym angielskim, zazwyczaj ze strony szemranej młodzieży.
Mimo to jednak uważam, że to miasto JEST bezpieczne, jak i generalnie bezpieczna jest Turcja.
Warto jednak pamiętać o paru sprawach:
- Zasada ograniczonego zaufania – nie ufać każdej nowo poznanej osobie, nie zostawiać własnego bagażu (jak i piwa czy drinka!) bez opieki, nie spoufalać się zanadto i nie opowiadać o sobie za dużo
- Nie odwiedzać szemranych dzielnic po ciemku. Jeśli zapytasz teraz jaka dzielnica Stambułu jest szemrana, to podpowiem, że jak ją zobaczysz, to od razu zrozumiesz ;)
- Pilnować swoich rzeczy, nie nosić kosztowności i dużej ilości gotówki ani paszportu ze sobą, jeśli możemy zostawmy je w hotelu/hostelu
- Mieć zawsze zanotowane namiary na nasz nocleg – nie tylko w telefonie, ale i na kartce (telefon może się rozładować!)
- Unikać ewentualnych zgromadzeń, politycznych wieców, protestów i demonstracji – dla świętego spokoju
- W konserwatywnych dzielnicach zwracać uwagę na strój – ale to już nawet nie chodzi o bezpieczeństwo tylko kulturę osobistą i szacunek do innych obyczajów
- Kiedy ktoś zaczepia – nie reagować, udawać, że się nie rozumie, i szybko iść dalej (w kierunku gwarnej, dużej ulicy)
- Używać – akurat w tych okolicznościach – własnego rozumu bardziej niż serca.
Właściwie te zasady dotyczą każdej innej metropolii na świecie i każdej konfiguracji podróżniczej, nie tylko kobiety samej w Stambule. A zatem – do boju! Zachęcam do podróżowania i zakochiwania się w tym niezwykłym mieście. Pamiętajcie, że o Stambule i bardziej praktycznych aspektach pisałam już tutaj: Stambuł. Dodający odwagi poradnik podróżniczy.
A obiecany dawno temu wpis o polecanych stambulskich hotelach i noclegach pojawi się na blogu za kilka dni.
Czołem!
7 komentarzy
Super wpis i tyle swietnych zdjec- to „COS” dla mnie, zwlaszcza w dzisiejszym dniu:):)
Wszystkiego najpiękniejszego <3
lubię obcować z ludźmi, poznawać nowe miejsca ale aż tak duże miasta mnie przerażają;-p dlatego podziwiam bo ja bez „mojego” tureckiego przewodnika z lotniska bym się nie ruszyła;)
Świetny artykuł i super zdjęcia.Wszędobylskie koty, nieodłączny element stambulskiego krajobrazu;psy z wielkimi czipami w uchu(może wiesz czy kolor czipa jest przyporządkowany dzielnicy bo widziałam w różnych miejscach różne ich kolory?) i te wąskie strome uliczki z kolorowymi kamieniczkami sąsiadującymi z ruderami.Co za kontrasty!Most Galata pełen wędkarzy w dzień i w nocy,i wiele,wiele innych elementów, widoków,ulicznych straganów sprawia że Stambuł urzeka i przyciąga do siebie!(przynajmniej mnie).W następnej podróży na pewno odwiedzę dzielnice nad Złotym Rogiem!Pozdrawiam i życzę wszystkiego co najlepsze!!!
Dziękuję ;)
[…] Stambuł – jak zwiedzać, poruszać się po mieście – poradnik dla początkujących Stambuł – czy samotne podróżowanie to dobry pomysł? […]
oglądam serial „meandry uczuć ” aktorzy pierwszoplanowi są piękni czy to też tacy piękni ludzie prywatnie
Comments are closed.