Do Sewilli to był wlot i wylot, i szkoda ogromna. Nie spodziewałam się że to miasto tak mi się spodoba. Wniosek jest jeden – trzeba wrócić.. najlepiej na kurs flamenco ;)
Spędziłam tam jedną noc w świetnym hostelu w starym stylu (też jak poprzedni, z wewnętrznym dziedzińcem), ale tym razem spałam w wieloosobowej sali w piętrowymi łóżkami. Ma to swoje wady i zalety; ja mam wrażenie że wciąż się komuś przeszkadza (kiedy wróciłam z miasta o 22 moje współlokatorki już spały, więc czułam się niezręcznie tłukąc się pod prysznic i z powrotem, i szeleszcząc bagażem).
Z racji braku czasu następnego dnia zrobiłam sobie zwiedzanie przy pomocy turystycznego busa. Że była to pomyłka przekonałam się później. Bus ma sens w zatłoczonej Barcelonie, natomiast w Sevilli większość atrakcyjnych miejsc leży na odległość spaceru. Mi najbardziej podobała się dzielnica Triana z krętymi uliczkami i pięknymi ceramicznymi wykończeniami domów i klatek schodowych. Natknęłam się nawet na uliczkę szkół i pracowni ceramiki. Warto też wspomnieć o obleganej turystami La Giraldzie i całym placu, który robi niesamowite wrażenie.
W ramach pamiątki kupiłam w Sewilli piękny wachlarz, przyda się na alanijskie upały – i trzeba już było lecieć na autobus do Lagos (i naprawdę leciałam, uwierzcie mi!)
Jak głosi napis „Drzwi do nieba”, czyli Monastyr, ale wierzcie, że tak zdobione są również zwykłe klatki schodowe