Czyli śmieszne, ciekawe, dziwne lub zastanawiające rzeczy, które zaobserwowałam lub doświadczyłam w Australii. Jestem tu już prawie 2 miesiące, więc mam już mniej więcej wyrobione zdanie na temat: co to za naród, ci Australijczycy. Sprawę przesądził kilkudniowy pobyt u mojej kuzynki (z którą nie widziałyśmy się 20 lat!), która, wraz z mężem, zrobiła mi przyspieszony kurs języka i kultury 'aussie’.
Swoją drogą chętnie zrobię taki aktualny wpis o Turkach, ale to już po moim powrocie do tego kraju, kiedy będę zapewne potrafiła spojrzeć na nich świeżym okiem ;)
Oto lista. Kolejność przypadkowa. Wszelkie komentarze mile widziane.
1. Język, czyli what’s up mate?
Począwszy od tego, że nie wymawiają r, skracają wszystkie możliwe wyrazy („g’day zamiast good day”, „mozzie” zamiast „mosquito”) , aż do specyficznego slangu. Do wszystkich, nawet do kobiet, albo dzieci, mówi się „guys” (w sensie np. „How are you guys”). Faceci między sobą nazywają się „mate” (coś w stylu „ziomal”), jest to tak powszechne, że występuje nawet w telewizji. Odpowiednikiem „mate” jest „bloke”, co jest już w ogóle absurdalne (jak można się przyjaźnić z blokiem??). Na dziewczyny ponoć też można powiedzieć „bloke”, ale lepiej jest „sheila” albo „bird”. Mówiąc krótko w Australii słowniki slangu naprawdę się przydają.
2. Konsultacje społeczne
W Sydney, największym australijskim mieście (5 mln ludzi, 25% całej populacji) lotnisko jest zamknięte w nocy. Samoloty nie mogą startować i lądować wcześniej niż o 6 rano. Powód? Hałas przeszkadzał mieszkańcom.
W stanie Queensland w latach 80. planowano wprowadzić zmianę czasu na letni (o 1 godzinę). Zrobiono to w innych stanach, ale nie tam. Powód? Społeczeństwo uznało, że przez zmieniony system krowy będą dawać mniej mleka.
3. Stosunek do alkoholu
W największych australijskich sieciach supermarketów albo nie znajdziecie alkoholu wcale, albo sprzedawany jest w wyodrębnionej części. Piwa czy wina nie dostaniecie nawet w przysłowiowym „nocnym”, ponieważ w sprzedaży tylko i wyłącznie alkoholu specjalizują się tzw. bottle shopy. W wielu miejscach piknikowych, na plażach, panuje nieustanny zakaz spożywania alkoholu, w innych jest dozwolony w określonych dniach lub godzinach. Prohibicja panuje także na wielu imprezach masowych, np. miejskich sylwestrach. Z drugiej strony czymś normalnym jest kieliszek wina do obiadu czy kolacji, czy piwo albo cała jego zgrzewka po wyjściu z pracy wieczorem.

Instrukcja spożywania alkoholu w miejskim parku: tylko od 10.00 do 18.00, tylko wraz z posiłkiem, w odległości min 1 metra od brzegu rzeki.
4. System pracy
Australijczycy pracują w systemie godzinowym, wynagrodzenie jest tygodniowe. Wieczorem, nocy, w niedziele i święta płaconą mają podwyższoną stawkę. To sprawia, że: w weekendy będziecie mieli kłopoty ze znalezieniem sklepu czynnego dłużej niż do 18.00, maksymalnie 19.00. Kiedy zajedziecie do przydrożnego motelu wieczorem nie otworzy Wam recepcjonista – klucz raczej będzie czekał w skrytce a instrukcje jak ją otworzyć dostaniecie np. mailem; nie istnieje coś takiego jak recepcjonista nocny.
Oczywiście nie dotyczy to restauracji, które pracują do późna, bo tutejsi bardzo lubią jeść na mieście. Mówiąc krótko Australijczycy nie przepracowują się bez powodu ;)
5. Poszewki
W hotelach czy hostelach nie znajdziecie… poszewek na kołdry. Zamiast tego będzie kołdra owinięta z dwóch stron prześcieradłami, które podczas snu będą się Wam kłębić wokół kostek u nóg. Nie wiem czy to jakiś angielski system, czy wynalazek stricte australijski?
6. Jedzenie
Jak na mieszkańców kraju obfitego w bogactwa natury Australijczycy jedzą dość niezdrowo. Przede wszystkim tłusto i słodko. Śniadanie to płatki z mlekiem albo kawałek tosta ze słodkim dżemem. Chleb jest po prostu paskudny. Na obiad czy kolację, jeśli nie smakujemy akurat kuchni świata (np. na lunch bardzo tu lubiane sushi), australijska tradycja proponuje nam hamburgery albo słynne fish & chips (ryba obowiązkowo w tłustej panierce). Całe szczęście, że Aussies są narodem aktywnym fizycznie i uprawiają dużo sportu, choć i tak na ulicach widać wielu otyłych ludzi (szczególnie na przedmieściach). Po powrocie do domu będę musiała od nowa odstawiać cukier :-/
7. Drobiazgowe przepisy
W Australii na każdym kroku atakują nas znaki drogowe, znaki informacyjne, plakietki z ostrzeżeniami, szczegółowymi zaleceniami, i tak dalej. Niedawno oglądałam występ któregoś z australijskich komików, który wytłumaczył to prosto: system australijski dostosowany jest do najsłabszych, najgłupszych, najwolniej myślących. Tak na wszelki wypadek, żeby ludzie nie porobili sobie krzywdy. Najwyraźniej to się sprawdza, choć kolekcję tablic z napisami można tutaj zebrać imponującą. Moje dzisiejsze odkrycie sprzed strzeżonego basenu „Ratownik wodny to nie niańka. Zawsze AKTYWNIE pilnuj swojego dziecka w wodzie”.

Uwaga: Pelikany mogą gryźć i powodować urazy. Jeśli pelikan się zbliży, spakuj jedzenie, odpędź pelikana (machając ramionami, parasolem, kurtką), opuść park jeśli sytuacja tego wymaga.
8. Napiwki
W Australii nie istnieje zwyczaj dawania napiwków – poza restauracjami. Przekonaliśmy się o tym w hotelu, kiedy sprzątaczka uparcie nie chciała przyjąć napiwku. Byliśmy przekonani, że po prostu się obraziła, bo daliśmy za mało ;) Tymczasem dużo później dowiedziałam się, że za przyjęcie napiwku można nawet zostać zwolnionym z pracy.
9. Dywany
Jak na stosunkowo ciepły kraj, ilość dywanów i wykładzin w domach australijskich powala. Są niemalże wszędzie. Nie odkryłam jeszcze, dlaczego. Prawdopodobnie to naleciałość brytyjska, podobnie jak osobne kurki na ciepłą i zimną wodę w niektórych miejscach.
10. Humor i dystans
Australijczycy mają do siebie niesamowity dystans, a ich poczucie humoru należy do bardzo specyficznych. Śmieją się sami z siebie i śmieją się z tego, co wydaje się, nie powinno być obśmiane. Nie uznają tabu i granic. Widać to w reklamach, filmach, występach artystów stand-up i codziennym życiu. O reklamach zrobiłabym Wam chętnie osobny wpis, ale wiem że nie będziecie chcieli ;) Przykładem dobitnym jest choćby serial z 2011 r. o prywatnym życiu ówczesnej premier Julii Gilliard, w którym pojawia się scena miłosna w służbowym gabinecie, przedstawiająca Gillard i jej partnera owiniętych w australijską flagę… Tak na marginesie, serial wyprodukowała telewizja publiczna.

Piwo, które samo piwo by wypiło. [Jakkolwiek to brzmi] ;)
11. Mężczyzna i Barbie
Prawdziwy Australijczyk je na śniadanie, obiad i kolację hamburgera z bekonem i frytki z kurczaka. Codziennie po pracy obala z kumplami karton cienkiego piwa (3.5%), nosi kapelusz z szerokim rondem i jeździ autem z napędem na cztery koła. Nie pomaga żonie w kuchni, poza rytualnym barbeque (= barbie) w każdy weekend – które jest jego specjalnością – co oznacza wyłożenie mięsa na grilla i posypanie go przyprawami. Prawdziwym facetem nie będzie rzecz jasna weganin jeżdżący na rowerze bez hamulców, noszący okulary korekcyjne, gęstą brodę i wąskie spodnie i mieszkający w Melbourne.
Ale z tego co słyszałam, to podobno jak w Polsce ;)
10 komentarzy
Nie byłam jeszcze w Australii ale bardzo chciałabym pojechać. Nieźle się uśmiałam. Jeżeli chodzi o te przeklęte prześcieradło i kołdry, z tym samym spotkałam się w USA i w Hiszpanii. O co w tym chodzi, ani to wygodne, ani praktyczne… Dywany w Wielkiej Brytanii mnie tak denerwowały, szczególnie te w łazience. Oczyma wyobraźni widziałam pleśń pod nim… Tak to jest jak ma się zbyt bujną wyobraźnię ;-)
Ha! No właśnie! Ja nie dość że też mam bujną wyobraźnię, to do tego mam jeszcze alergię na kurz. Pobyt w tego typu miejscach od razu mi pobudza hormony stresu, bo zazwyczaj takie np. hotelowe dywany nie są solidnie doczyszczone ;)
Wygląda na to, że w Australii jest ciekawie i wesoło :) Muszę tam pojechać, chociażby na ogromną chęć przytulenia misia koali. Chętnie zobaczę notkę o reklamach, bo polskie i tureckie mnie dobijają…
Hmmm to australijskie dobiją Cię kompletnie ;) notatki na wpis przygotowane mam, może się odważę opublikować. Zazwyczaj reklamy mało kogo interesują przynajmniej te tureckie, jak tu na blogu zauważyłam ;)
Potwierdzam wszystko :)
Cieszę się że moje obserwacje mają potwierdzenie u osób mieszkających tu na stałe :)
W Hiszpanii tak samo nie ma poszewek na koldry. Moj maz jest Brazylijczykiem i tez tego nie ogarnia. Naszczescie w domu w Sydney mamy „polski” system :)
Ha ha :)
A mnie ten system prześcieradeł bardzo pasuje ;) bo raz mi gorąco raz chłodno w nocy, ale prawdą jest że też miałam zagwozdkę. Zostaję u Ciebie na dłuższe czytanie i czekam na wpis o reklamach.
Dziękuję! :)
Comments are closed.