Co roku w Turcji w połowie lipca zaczyna się robić delikatnie rzecz ujmując gorąco (40-50 stopni). Trwa to parę tygodni, do połowy-końca sierpnia. Co roku w Turcji każdy napotkany Turek będzie narzekał na pogodę, jednocześnie wysuwając ryzykowną tezę, że dane lato jest najgorętsze od kilkudziesięciu lat. Było tak rok temu, jest teraz.
Osobiście różnicy nie zauważam. Bardzo-bardzo gorąco od bardzo-bardzo-bardzo gorąco dzieli tylko jedno słówko, więc co za różnica. Czy w jednej, czy w drugiej wersji temperatura nie pozwala spokojnie funkcjonować. A funkcjonować trzeba.
Wilgotność powietrza jest bardzo wysoka, co powoduje dodatkowe atrakcje w postaci potu spływającego wszelkimi możliwymi drogami. Jest to szczególnie ciekawe, kiedy pracuje się z ludźmi, mówi się do nich (będąc na przykład, dajmy na to, rezydentem), a podczas takiego perorowania pot kapie z ust i czoła na białą bluzeczkę.
Niektórzy ludzie lubią takie rzeczy, nazywamy ich wtedy miłośnikami ekstremów; są to osoby dobrowolnie przyjeżdżające do Turcji na azjatyckie saksy turystyczne; prawdziwi wariaci, chorzy na umyśle, pomyleńcy, idealiści. Nie wiadomo co tu robią i dlaczego, ale temperatury są dla nich tylko małym utrudnieniem w tym zalewie szczęścia, jakie spotyka ich podczas pobytu i pracy w Turcji.
A teraz parę praktycznych uwag.
Podczas upałów tracimy bardzo dużo wody z organizmu. Wszystkie mądre dzieci powinny pić dużo (czyli kilka litrów dziennie) butelkowanej wody. Niestety, pracując jako, na przykład, rezydent, przemierzając kilka razy tygodniowo miasto częściowo na piechotę, częściowo dolmuszem, taszczy się/nosi się ciężką torbę z ekwipunkiem i na wodę nie ma już miejsca.
Ekwipunek, to jest:
dokumenty (cała teczka), programy wycieczek, katalog ze zdjęciami wycieczek, czasami laptop, kalkulator do przeliczania walut, trzy telefony komórkowe (jeden polski, dwa tureckie) kasa firmowa, i inne drobiazgi niezbędne każdemu rezydentowi, jak szminka, błyszczyk, grzebień, 3 gumki do włosów, 2 spinki, krem nivea, tabletki na gardło, perfumy, 5 długopisów, z czego piszących 2.
Niektórzy rezydenci, jak na przykład autorka (przyznaję się i ze skruchą wbijam wzrok w ziemię), posiadają wrodzoną niechęć do prowadzenia auta i nie posiadają prawda jazdy ani żadnego pędu do wyrobienia tegoż. Wystepuje co prawda u rzadkich przypadków wielka miłość do motocykli i skuterów, niestety, w Turcji bez prawa jazdy na nich jeździć się nie da. A szkoda, bo gwarantowałoby to wspomnianej rezydentce naturalną wentylację podczas przemierzania drogi z hotelu A do hotelu B.
Zatem pozostaje nam poruszanie się piechotą i autobusami, co gwarantuje:
1. Spocenie i utratę ogromnych ilości wody z organizmu
2. Wyrobienie mięśni od dźwigania rzeczonej torby z ekwipunkiem
3. Skrzywiony wyraz twarzy z ogólnego wysiłku
W zaistniałej sytuacji noszenie ze sobą butelki wody zakrawa na masochizm. Mamy więc do wyboru wodę podawaną w hotelach.
Tu brutalna prawda. Woda podawana w hotelach:
a) śmierdzi
b) pochodzi z niewiadomego źródła
c) ale jest nalewana do baniaków w których wygląda ładnie-i-zdrowo
(Wiem, że mój blog psuje wszystkim wyobrażenie Turcji, no ale, co ja na to poradzę? Zależy mi na dziennikarskiej rzetelności, hehe)
Dlatego – wracając do tematu – lepiej nie pić nic niż byle co.
Podczas upałów zalecana jest także zdrowa i zbilansowana dieta. Żadnych tłustych cięzkich potraw, dużo soli (żeby zatrzymać wodę w organiźmie; dlatego Turcy solą bez opamiętania). Lekko ale pożywnie.
A zatem taki na przykład rezydent je:
Na śniadanie: 3 morelki, 2 ciasteczka Biskrem, kawałek kabanosa i sera żółtego z Polski + kawa
Na lunch (tu nie ma obiadów, tu są lunche): Zupkę z proszku lub zupkę z Polski firmy Vifon nie zjedzoną przez koleżankę + herbata
Na kolację: dwa jabłka i małe chipsy, sezamki z Polski, mrożona kawa z bitą śmietaną w kawiarni, w której rezydentka zaczerpnęła świeżego internetu.
W wizytowanych przez siebie hotelach rezydent ma do wyboru:
– napoje alkoholowe (wiadomo, zabronione podczas pracy)
– napoje bezalkoholowe: woda (patrz wyżej), soki (z proszku), cola turka, kawa, herbata.
Co można wybrać?
– Kawę (z mlekiem, żeby nie zabiła na miejscu)
– colę turkę (wmawiając sobie, że pomoże na żołądek, bo wykurzy wszystkie bakterie)
Smacznego.
Nic dziwnego, że rezydent pracując trzyma się za brzuch, czuje że zaraz zemdleje, ma dość życia itp.
Oczywiście będąc rezydentem można jeść posiłki w wizytowanych hotelach, ale jakoś tak się przypadkiem składa, podczas wizytowania brak na to czasu. A jeśli nawet rezydent przysiądzie na pięć minut przy obiedzie, to co minutę podchodzi jakiś turysta, któremu przypomniało się coś niezwykle ważnego do powiedzenia, mimo, ze dyżur rezydenta zaczyna się za 10 minut. Rezydent zatem nie dość że je szybko, to jeszcze nerwowo, co gwarantuje wrzody żołądka w przyszłości.
I tak upływa słodko życie. Nie, żebym się użalała.Wcale a wcale. Ot, miałam sobie ochotę popisać właśnie.
A że przedwczoraj cały dzień byłam w pracy (lotnisko, czyli od 10 do 03 nad ranem w biegu, z małą sjestą o 17), a wczoraj dla odmiany byłam w pracy (spotkania w hotelach, od 10 do 16 od punktu do punktu, potem biuro), i dzisiaj tak samo, to jakoś czasu nie miałam na jedzenie i chodziłam jako to zombie.
Ale już więcej nie piszę, bo mama zacznie się martwić i inni może też. Martwiącym się przypominam, że cały ten blog to fikcja, i z prawdą nie ma nic wspólnego. Każde napisane zdanie jest tylko zbiorem liter i nijak ma się do rzeczywistości. (Prawdziwy ze mnie kulturoznawca; tak, nie odcinam się od wykształcenia, które zdobyłam ;))
1 comment
:)instruuj turystów jak zadbać o rezydentów:)może jakiś procent nauczy się:)
pozdrowienia Marlena
Comments are closed.