No i mamy koniec sezonu! Deszcze coraz częstsze, powietrze przejrzyste jak brzytwa, słońce opala na czerwono, kiedy wiaterek lekko powiewa a człowiek wyleguje się pierwszy raz od miesięcy na plaży zapominając, że to MORZE ŚRÓDZIEMNE przecież!
Turystów mniej, choć nadal są, Polacy stanowią już teraz mniejszość – nadszedł czas Skandynawów, Anglików, Holendrów, którzy patrolują Alanyę i okolicę w krótkich gatkach, kiedy my już pomału wyciągamy jesienne ciuchy.
W piwnych knajpkach nadal gwarno i wesoło – i dobrze, bo wreszcie jest czas, żeby posiedzieć sobie ze znajomymi, gawędząc o tym jak minął sezon (oczywiście z tymi znajomymi, którzy nadal się do nas – pracowników „biura ulicznego” – bezinteresownie odzywają). Gawędząc bez patrzenia na telefon, na zegarek, na notatki. Na luzie i bez pośpiechu.
Wszyscy pytają mnie jak minął pierwszy sezon na swoim i czy jestem zadowolona ze zmiany pracy. Odpowiadam na pierwsze pytanie: „znakomicie” i na drugie: „bardzo”! Wbrew pozorom przejście z teoretycznie ciepłej posadki rezydenta na niepewną pracę w niełatwej branży wyszło mi na dobre. Prowadząc własne biuro więcej się ryzykuje – to pewne – ale też i więcej można zyskać (i wcale nie chodzi tylko o finanse). Najważniejsze, że wszystko jest w moich i Króla Pomarańczy rękach. Miło jest obserwować, jak wysiłek włożony w tworzenie czegoś przynosi konkretne efekty. Fajnie było też spotykać się z osobami, które przyznawały się, że czytają bloga, albo że generalnie interesują się Turcją. Odbyłam z rozmaitymi turystami mnóstwo ciekawych rozmów o tym kraju, na spokojnie, bez pośpiechu i podejrzeń, że robię to tylko po to, żeby sprzedać wycieczkę ;)
Oczywiście nie obyło się bez minusów: pracowaliśmy niemalże codziennie po kilkanaście godzin na dobę. Telefony miałam ułożone przy poduszce nawet w nocy. Nie miałam ani jednego dnia wolnego tak zupełnie, w całości. Zdarzały się problemy: najczęściej spóźnienia, rzadziej drobne niejasności na wycieczkach, kłopotliwi turyści :) Tymi drobiazgami moja praca nie różniła się bardzo od rezydentury, tylko teraz nie trzeba było zajmować się całym wakacyjnym zyciem turysty włącznie z chorobami i opóźnionymi samolotami, a tylko i wyłącznie ich wycieczkowymi planami. Ooooch, jaka miła odmiana! :)
Podsumowując, wciąż planujemy podążać wyznaczoną ścieżką, nie zbaczać z ustalonego kursu. Warto.
Przy okazji korzystając z i tak już nudziarskiej atmosfery którą udało mi się tutaj stworzyć, chciałam podziękować wszystkim Czytelnikom, którzy byli także naszymi gośćmi w biurze, fanom, którzy nas wszem i wobec reklamowali i wspierali, wszystkich, którzy ostatecznie zostali naszymi przyjaciółmi… no i także tym, którzy zakupili książkę i im się spodobała :)
(a propos: osobom, które skrytykowały książkę za „dublowanie” treści z bloga pragnę przypomnieć, że książka nie została opublikowana tylko dla wiernych fanów znających wszystkie notki za pamięć – ale także, a raczej przede wszystkim dla osób, które nigdy tego bloga nie czytały – może ciężko uwierzyć, ale ich jest zdecydowanie więcej :)…)
A teraz pora na… sezon zimowy czyli zupełnie nową jakość.
Na początek, jak już sygnalizowałam wyżej, poszłam dwa razy na plażę odkrywając, jak cudownie czyste i ciepłe jest teraz morze, i jak bardzo można się spiec mimo tego, że jest połowa października.
Poniżej parę zdjęć z wczoraj (na zdjęcia Skylar w kostiumie kąpielowym nie liczcie):
I na koniec już z dzisiaj – Śniadanie Mistrzów a la Król Pomarańczy. Preludium do tego, co w zimie będzie. W rolach głównych (poza herbatą, która w trakcie robienia zdjęcia się parzyła):
– miód
– czarne oliwki typu „super jumbo” kupowane w jednym jedynym sklepie w Alanyi, które są moim kompletnym ideałem, doprawione oliwą oraz papryczką i tzw. kekikiem (oregano)
– w środku salça – pasta z papryki zrobiona przez mamę K.P. posypana kuminem i polana oliwą – moje ostatnie odkrycie
– warzywka: ogórki i pomidory przykryte świeżymi liśćmi rukoli
– kozie sery i orzechy włoskie
– no i chlebek – pide.
Jako że jedliśmy śniadanie w biurze – jak przez cały sezon, w tle widać gazetę, najlepszą formę obrusa. Aby nie było tak turecko, gazeta jest – a jakże – polska! Ta „plaża za szafą” bardzo mi się podoba, pasuje do okazji :)
A wkrótce pora na ciąg dalszy „kończenia sezonu”… za kilka dni Skylar wreszcie znów, stęskniona, podekscytowana, przebierająca nóżkami – W MIEŚCIE MIAST – STAMBULE!!! A potem w Polsce! Zostańcie z nami!
9 komentarzy
Zazdroszczę Stambułu. Spędziłam tam tegoroczny urlop i wciąż tęsknię… od ponad miesiąca.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ci co narzekaja na skiazke to zazdrosnicy, wiec olewaj ich szeroko :P
Ja w PL bede w lutym i nie moge sie doczekac na Twoja ksiazke, ktora juz czeka na mnie na moim biurku! :)
Sniadanko wyglada i na pewno smakuje apetycznie; oj chetnie by sie takie zjadlo.ma.
Wraz z rodziną mieliśmy w tym roku to szczęście spotkać Panią osobiście. Dziękujemy za niezapomniane wrażenia, które mogliśmy przeżyć na oferowanych wycieczkach. Cudowne widoki w Kanionie Sapadere, Jaskinia Dim, adrenalina na jeep safari czy na raftingu, powiew historii w starożytnych ruinach Side. Chyba tylko w Turcji jest taki wachlarz różnorodności. Te wakacje naprawdę obfitowały w cudowne przygody, widoki i smaki, mimo złamanej ręki młodszego syna :) I już wiemy, że w przyszłym roku wracamy do Turcji. A do tego czasu obiecujemy zaglądać na bloga. Pozdrawiamy Ola, Bogdan, Michał i Kuba.
Miasto Miast czeka! (specjalnie na tę okoliczność zaświeciło wreszcie słońce;)
A spotkanie z Paniami w Warszawie o ktorej godzinie?
Nie mozemy sie doczekac:))
o 18.00
Skylar nie chcę popędzać, ale przydałaby się kolejna notka! ;)
Comments are closed.