Nie należę do jakichś wielkich fanek samochodów, jak wiecie na co dzień zdecydowanie preferuję poruszanie się rowerem lub komunikacją miejską, przez co wśród mojego najbliższego otoczenia w Turcji uchodzę za sympatyczną i nieszkodliwą, ale jednak dziwaczkę, która lubi utrudniać sobie życie ;) Cztery kółka doceniam jednak w dwóch przypadkach: 1) kiedy jestem na wakacjach, i 2) kiedy mam się przeprowadzić lub robię duże zakupy. Nic nie stoi wtedy na przeszkodzie, aby pożyczyć auto – od tych, którzy je posiadają (a z nimi w Turcji problemu nie ma i zawsze chętnie pomogą).
Do czego zmierzam – jak dotąd mieszkając w Turcji nie przejmowałam się za bardzo tym, że nie posiadam międzynarodowego prawa jazdy. Od jakichś 3 lat prowadzę auto na tyle rzadko, że nie czułam, aby było mi potrzebne. Ba, wiem że nie powinnam się tym chwalić ale był taki moment, że moje prawko straciło ważność (powinnam zrobić badania z powodu wady wzroku), a ja kompletnie o tym zapomniałam!
Według przepisów polskim prawem jazdy można się w Turcji normalnie posługiwać, jeśli jest się turystą. Przy dłuższych pobytach, np. w celu pracy czy studiów – powinno się teoretycznie posiadać prawo jazdy międzynarodowe, z notarialnie lub przez ambasadę poświadczonym tłumaczeniem na język turecki, a kiedy zamierzamy stale w Turcji przebywać – najlepiej wyrobić sobie po prostu tureckie prawo jazdy bez dodatkowych egzaminów. Informacje jak to zrobić są podane na stronie Ambasady RP (klik).
Tyle teoria. Jak jest w praktyce?
Prawo jazdy mam od roku 2010 (tak, wiem! dopiero!) i jak dotąd nie wyrabiałam sobie międzynarodowego, mimo że posiadałam służbowe auto, którym sporo jeździłam po rejonie Antalyi. Ba, nie mieli go także żadni z moich koleżanek czy kolegów z pracy. Wszyscy korzystaliśmy ze swoich krajowych prawek, chociaż czas naszego pobytu w Turcji często mocno przekraczał 6 miesięcy (=180 dni; jest to formalna granica kiedy przestajemy być turystami, a zostajemy tzw. rezydentami danego kraju; obowiązuje ona również w Polsce). Podczas kontroli przez policję nigdy nie zdarzyło mi się mieć problemów z polskim prawem jazdy. Kiedyś dostałam mandat* (nie zgadniecie za co – o tym na końcu wpisu :-)), i wtedy także nie miałam żadnych kłopotów związanych z dokumentem.
Kiedy kilka miesięcy temu zaczęłam przygotowywać się do podróży do Australii, wiele dokumentów, w tym prawko, poddałam dokładnej kontroli. Australijczycy są, jak mi mówiono, bardzo „strict” jeśli chodzi o przepisy, więc woląc nie utrudniać sobie niepotrzebnie życia, postanowiłam wyrobić w Polsce międzynarodowe prawo jazdy. Tym bardziej że – co odkryłam w swojej naiwności dopiero dzięki porównaniu mojego dokumentu z należącym do Króla Pomarańczy – nasze polskie prawko nie zawiera ANI JEDNEGO SŁOWA w języku angielskim!
Trudno się więc dziwić, że wymagane jest jego tłumaczenie na międzynarodowe trasy…
Złożyłam wniosek w poznańskim Wydziale ds. Komunikacji Urzędu Miasta, uiściłam opłatę 35 złotych, załączyłam aktualne zdjęcie – i czekałam może z tydzień. A potem odebrałam to:
Przyznam że moje zdumienie było na tyle wielkie, że odebrawszy dokument czem prędzej sfotografowałam go i wrzuciłam na Instagram, aby dać pośmiać się też innym. Po zajrzeniu do środka „książeczki” było jeszcze weselej – mimo starań nie znalazłam ani jednego słowa po angielsku, francusku czy niemiecku, oznaczającego dokładnie: „prawo jazdy”. Ba, wnętrze jest całkowicie nieintuicyjne i nie przystoi państwu będącemu członkiem Unii Europejskiej.
Aby już całkowicie dopełnić ten krytyczny opis dodam, że prawko jest rozmiarów na tyle pokaźnych, że nie da się go włożyć do portfela, a wykonane jest z lichej tekturki, więc łatwo je zniszczyć czy np. zalać. Ten oto uroczy dokument jest ważny 3 lata, ale tylko razem z „normalnym” prawem jazdy, rozumiemy się? ;)
I teraz mam taką refleksję: z jednej strony polskie prawko bez angielskich napisów, które dla takiego Turka czy Francuza jest całkowicie niezrozumiałe (chyba że oczywiście wykaże się dobrą wolą, ale nie możemy tego a priori zakładać), do tego międzynarodowa jego wersja, która także nie jest do końca sensowna, a z drugiej strony… prawko tureckie. Niewiele różni się od naszego krajowego, są to ledwo drobiazgi: posiada angielskie tłumaczenia wszystkich kolumn (które jakimś cudem udało się zmieścić na dokumencie wielkości karty kredytowej!), oraz kolumnę gdzie podana jest grupa krwi kierowcy (to też taki zupełnie „nieprzydatny” w ruchu drogowym drobiazg, prawda?)
W związku z tym Król Pomarańczy swobodnie wynajmował na ten dokument auto za granicą, np. w Niemczech, jeździliśmy nim także w Polsce, i nigdy nie było żadnych problemów. I dlatego też może bez problemu wynająć samochód w dalekiej Australii. Jakby tego było mało, na początku tego roku w Turcji ogłoszono, iż wkrótce będzie możliwość wymiany tureckich praw jazdy na międzynarodowe, z chipem, ważne 10 lat. Wtedy będą w pełni obowiązywać w 88 krajach świata i Turcji, bez żadnych dodatkowych papierów wielkości dzienniczka szkolnego. Dotychczas Turcy na dłuższy pobyt także mieli obowiązek wyrobić dodatkowe prawko międzynarodowe jak my.
I tu pojawia się nieśmiałe pytanie retoryczne: czy to Polska jest od dobrych paru lat w Unii, a Turcja jest tym „zacofanym” krajem azjatyckim? Czy coś mi się pomieszało?
Na koniec jeszcze odpowiem na kilka często zadawanych mi pytań dotyczących praw jazdy w Turcji:
1. Jeśli posiadacie w Turcji prawo pobytu (czyli ikamet) i dużo jeździcie, można wyrobić sobie turecki odpowiednik prawka polskiego. Informacjami służy Ambasada w Ankarze lub Stambule (link podałam powyżej). Może to jest sensowniejsza opcja niż wyrabianie dokumentu w Polsce, jego tłumaczenie na turecki i noszenie wszystkich papierów ze sobą…
2. W Turcji egzamin na prawo jazdy może zdawać tylko obywatel turecki. Wbrew obiegowym opiniom i filmikom, które krążą po internecie, nie jest on wcale bardzo prosty. Owszem kiedyś może i tak było, ale na szczęście i to się zmieniło. Mam koleżankę Turczynkę, która dopiero za trzecim razem zdała egzamin praktyczny, przeżywszy za każdym razem sporo stresu na placyku (nie ma egzaminów na mieście).
3. Nie zmienia to faktu, że w Turcji wciąż wiele osób jeździ bez prawa jazdy, albo bez uprawnień na konkretną kategorię. Turcy są pod tym względem dość niefrasobliwi, ale ilość kontroli – szczególnie w miastach – wzrasta, i ze strachu przed mandatem (750 lir!!) przykłada się do tego większą wagę niż kilka lat wcześniej.
4. Miłośnicy skuterów i motorów powinni pamiętać, że w Turcji nie można prowadzić motorów lub skuterów „na dowód tożsamości”, a nawet z prawem jazdy kategorii B! Sami Turcy powinni więc posiadać dodatkowe uprawnienia: A1 dla tzw. motorowerów, A2 dla motocykli. Z kolei jeśli obcokrajowcy chcą w Turcji wypożyczyć nawet mały skuterek, powinni pamiętać, aby zabrać z Polski prawo jazdy z uprawnieniami A1, czyli na motor! /No chyba że chcecie ryzykować powyższą karę/.
*mandat dostałam za brak zapiętych pasów! Tak, w Turcji!
4 komentarze
Francuskie prawo jazdy tez jest tych samych rozmiarow. Rozowa, zalaminowana ksiazeczka :) zdawalaoby sie, ze jedne z najbardziej rozwinietych krajow na swiecie :D
Ja musze niedlugo wymienic swoje brytyjskie prawo jazdy na tureckie, bo konczy mi sie jego waznosc, mam nadzieje, ze pojdzie jak po masle :)
A co do mandatu to wciaz niedowierzam :0 Kraj w ktorym jezdzi sie pod prad i po kraweznikach (przeciez jak nie sa zbyt wyokie to chyba znaczy, ze mozna), foteliki i kaski dla dzieci tylko w tv ( znam ludzi, ktorzy rozkaladaja siedzenia, zeby dzieci mogly sie polozyc i tak jada w podroz zagraniczna ), ilosc miejsc w autach i na motocyklach jest nieograniczona, a policja wlepia mandat za pasy, really wtf
No dokładnie, szkoda gadać ;)
Na tureckie?? Powodzenia!
Comments are closed.