Tak, to prawda, a nie żart na Prima Aprilis. Na Prima Aprilis chciałam Wam napisać tekst o tym, z czego śmieją się Turcy. Chodzi mi po głowie od dłuższego czasu, ale jestem ostatnio tak nie na bieżąco z turecką kinematografią i ogólnie rzeczami które są modne, a które nie – i w Turcji, i w Polsce, że zaczynam wątpić, czy przypadkiem nie zaczynam się starzeć :)
Ale właśnie nie w sensie wieku, tylko takim mentalnym, gdzie starzenie rozumiemy jako stopniowe tracenie kontaktu z rzeczywistością.
Na szczęście to nie tak, przeciwnie, ja chyba jednak młodnieję, o czym będzie w dalszej części wpisu.
Od razu pociągnę wątek poczucia humoru bo jednak jest bardzo a propos. Tekst o tym, z czego śmieją się Turcy pojawi się na blogu na pewno, chociaż czasami mam wrażenie, że kompletnie nie ogarniam tutejszego poczucia humoru, a oni nie ogarniają mojego.
Weźmy Króla Pomarańczy. Ile razy pokazywałam mu jakiś fajny filmik, rysunek, tekst, po czym następowała z mojej strony akcja rzucania się ze śmiechu na podłogę, tarzania, parkania śliną i chrumkania (które charakteryzuje mój najwyższy stopień rozbawienia), podczas gdy K.P. z kamienną twarzą patrzył na mnie nie rozumiejąc, o co mi w ogóle chodzi.
A potem podsumowywał mnie tekstem z komiksu o Obeliksie (oczywiście nie mając świadomości, że do niego nawiązywał):
Tak, to jest ta różnica kulturowa, która przeszkadza mi najbardziej (bo nie dotyczy tylko K.P., ale ogólnie tureckiego społeczeństwa). Nieważna religia, nieważny sposób odżywiania albo wychowania dzieci, nieważne relacje rodzinne albo biznesowe. Do wszystkiego mogłam się w Turcji przyzwyczaić.
Poza tą jedną sprawą: tureckie poczucie humoru nie ma w sobie ani krzty abstrakcji, podczas gdy moje jest nią nasączone.
Przykład: Zawsze denerwowały mnie osoby, których nie śmieszył Monty Python albo polski „Rejs”. Ja się na tych klasykach wychowałam i płaczę ze śmiechu nawet wtedy, gdy oglądam je po raz setny. Zdaję sobie sprawę, że każdy ma prawo do własnego poczucia humoru, a jednak mnie to drażniło. Takie poczucie odmienności, poczucie braku porozumienia z kimś kogo lubisz, kochasz, ale śmieszą Was nieco inne rzeczy.
To własnie jest ta różnica.
Okay, to nie oznacza, że Turcy to smutasy. Zresztą wie to każdy, kto chociaż przez chwilę przebywał na terenie Turcji albo wśród Turków. Turcy to niesamowici dowcipnisie, żartownisie, uwielbiają sobie robić (zazwyczaj głupie) psikusy, kochają się bawić, tworzyć memy i wyśmiewać – także z samych siebie.
Ale… jest to mimo wszystko coś zupełnie innego.
W Polsce nazywamy takie żarty – tak, nie bójmy się tego słowa – sucharami :)
Przekonuję się o tym podczas pobytu w Polsce, kiedy – zapominając o kulturowej różnicy – opowiadam mojej rodzinie lub przyjaciołom (wszyscy obdarzeni abstrakcyjnym poczuciem humoru) jakieś tureckie żarty, jeszcze podkreślając, jak setnie mnie to ubawiło. I widzę na ich twarzach właśnie to, co w Turcji na twarzy Króla Pomarańczy:
I tym sposobem zupełnie niechcący zrobiłam częściowy wpis na temat tureckiego poczucia humoru. A raczej zagruntowałam temat i rozbudziłam Wasze apetyty, i teraz nie będę już miała odwrotu. Wstęp już mam odbębniony :) Obiecuję, że przygotuję w ramach rozwinięcia jakąś listę tureckich komediantów, programów, i innych rzeczy, z których Turcy się śmieją, i że nie będzie to na przyszłoroczny Prima Aprilis (którego zresztą nie obchodzą, a jeśli już, to jako zaciągniętą z Europy tradycję).
Drugi temat dzisiejszego dnia to fakt, że założyłam podcast. Co to jest podcast?
To sposób w jaki nowoczesna blogerka może nawiązać kontakt z czytelnikiem nie przebierając się i nie robiąc uprzednio makijażu.
A tak serio: podcast to coś w rodzaju audycji radiowej, tylko że bez radia, bo w internecie. Gadane pliki dźwiękowe umieszcza się na jednym z serwisów i tam każdy może je odsłuchać. Można też pobrać audycje na telefon i słuchać podczas joggingu albo porannej podróży do pracy. Albo i pójść dalej: ściągnąć sobie na telefon aplikację (np. Podcast Addict), która automatycznie zaciągać będzie najnowsze odcinki audycji ulubionego podcastera.
Jak dla mnie bomba.
Marzyłam o własnej audycji właściwie od zawsze, do czego przyznawałam się abonentom mojego newslettera (chcesz być w tej ekskluzywnej grupie? KLIK), bo to oni towarzyszyli mi podczas pierwszych prób nagraniowych.
I w końcu postanowiłam spróbować, chociaż zdaję sobie sprawę, że ostatnio ilość rzeczy, w które zaczynam się angażować jest przygniatająca.
Bo tak:
- prowadzę bloga, Facebooka, Instagrama, i tak dalej
- kręcę filmiki na Youtube (widzieliście mój ostatni filmik?)
- fotografuję, i ostatnio zaczęłam się bawić w robienie sesji moim koleżankom (sprawdź to!)
- śpiewam w dwóch chórach w Alanyi
- od niedawna odświeżam znajomość francuskiego
- administruję kilku grupom Facebookowym
- ćwiczę jogę
- piekę własny chleb i inne cuda
… na to wygląda, że niedługo zobaczysz mnie po otwarciu swojej lodówki.
Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdybym miała normalną, ludzką, stałą pracę. Albo gdybym miała potomstwo. Jak na razie jednak jest jak jest, a zatem w zimowych miesiącach wprost zabijam kreatywnością. Może to właśnie syndrom bezrobotnego: mam mnóstwo zajęć, żeby nie dołować się, że nie pracuję?
Całkiem możliwe :)
No i teraz założyłam własny kanał podcastowy. Jak na razie to oczywiście tylko próby. Nie mam żadnego specjalnego mikrofonu ani sprzętu (ostrzeżenie dla audiofili). Próby mogą się Wam spodobać, możecie też stwierdzić, że to pomyłka. Rzecz gustu :)
Jednak musicie też być świadomi, że blogowanie (regularne!) od 12 lat ma swoje prawa. Jednym z nich jest prawo do ciągłego rozwoju. Być może to jest kluczowa przyczyna, dla której nie zakończyłam blogowania po 2-3 latach, jak wiele osób.
Owszem, tematy do pisania nigdy się nie kończą, jeśli naprawdę kocha się pisać. Jednak – i tu zataczam koło i wracam do początku wpisu, kiedy mówiłam o byciu starym vs. młodym – nie wiem jak macie Wy, ale ja wprost uwielbiam uczyć się nowych rzeczy.
Kiedyś blogowanie polegało na tym, że pod pseudonimem pisało się o wszystkim (niemal codziennie!), i nikomu się o blogu nie mówiło, bo i tak nikt by nie zrozumiał co to jest i po co się to robi. Był to wstydliwy sekret takiej rangi, jak czytanie czasopisma POPCORN w rockowym towarzystwie. W tamtym czasie (między 2001 a 2004 rokiem) tworzyłam moje dwa sekretne blogi.
Potem świat zaczął się zmieniać i teraz na blogu musi być nasze zdjęcie, musimy go firmować swoim imieniem i nazwiskiem, ksywki odeszły do przeszłości, bo mają zły wpływ na „kreowanie marki osobistej”. Tworzone są vlogi, live’y, sprzedawane webinary. Blog nie przypomina już pamiętnika, ale wylansowany produkt.
Poddaję się tym wpływom z dwóch powodów. Raz, że kręcą mnie nowe rzeczy, nie chcę być blogowym dinozaurem, który stoi w miejscu. Dwa, ja też uległam popularnemu wśród blogerów i szkodliwemu przekonaniu, że mogę na blogu zarobić. Tymczasem coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że ten luksus zarezerwowany jest dla nielicznych, i to raczej tych, którzy recenzują kosmetyki, konta bankowe lub gotują, a niniejszy blog – chcesz lub nie – jest zdecydowanie niszowy. Turcja i życie w tym kraju to raczej nie temat dla setek tysięcy czytelników, a tylko taka ich ilość może blogerowi pozwolić zarobić sensowne pieniądze.
Zmieniłam więc punkt widzenia i postanowiłam… po prostu dobrze się bawić :) Skoro na chleb muszę zarabiać w inny sposób (bo los nie obdarzył mnie bogatym mężem, albo nie zasłużyłam sobie na niego – pewnie to drugie), to chociaż niech blog będzie moim hobby.
A wiecie jak jest w hobby. Siadasz nad czymś „na pięć minut” i orientujesz się że minęło 8 godzin, zesztywniał Ci kark, w brzuchu burczy, a zrobiona gdzieś w międzyczasie kawa stała się kawą mrożoną.
I nieważne, czy to jest kolekcjonowanie znaczków, tworzenie szydełkowych lalek czy pisanie bloga.
Dlatego ja kierując się tą zasadą będę na pewno jeszcze długo próbowała nowych rzeczy. Sprawia mi to nieopisaną radochę i daje poczucie, że każdy dzień ma sens. Już nie mówiąc o frajdzie jaką mam dzięki świadomości, że WAS TEŻ to interesuje, bawi i wciąga.
Więc jedziemy z tym całym majdanem dalej! Miłego słuchania :)
Mój kanał na Soundcloud
Odcinek 1: Słoneczna nostalgia, czyli dlaczego założyłam Podcast (11 minut)
Odcinek 2: Moja historia nauki języka tureckiego i sporo zawijasów (32 minuty)
Czekam na opinie i wszelkie komentarze :)
13 komentarzy
super, super i jeszcze raz super!
Cieszę się, jeśli się spodobało :)
Ileż ja bym dał żeby zacząć używać 3 izafetu bez zastanawiania się :). Super ten Podcast ;)
Dzięki Tobie właśnie się dowiedziałam co to jest izafet :D
I dlatego to ty mówisz biegle a ja mam wrażenie , że wciąż mój turecki to Tarzan Turkcesi :)
Odsłuchałam początek. Resztę później, bo mam kulawy zasięg. Bardzo mi się spodobało. Do usłyszenia.
Odsłuchałam początek. Resztę później, bo mam kulawy zasięg. Bardzo mi się spodobało. Do usłyszenia.
do usłyszenia ;)
Ja już podcast wcześniej wysłuchałam, ale wpis i tak przeczytałam, bardzo mi się podobał :)
dzięki :) miło słyszeć!
Głos idealny do podcastów – przyjemnie się słucha :))
dziękuję!!!
nie śpiewam w chórze tureckim :) jestem w dwóch chórach obcokrajowców, także repertuar jest głównie anglojęzyczny, muzyka współczesna i to ze słuchu, bo nut , nad czym ubolewam, nie zna się tutaj za bardzo (w Polsce też śpiewałam ale klasykę).
Comments are closed.