Rozpoczął się sezon. Nie, nie tylko dla mnie – także dla innych. Wreszcie „się ruszyło”, na ulicach, w hotelach, zaczęło robić się tłoczniej, na co wszyscy pracownicy branży turystycznej odetchnęli z ulgą. Co prawda i tak sezon do dobrych należał nie będzie, kryzys jednak swoje zrobił (głównie całe to mówienie o kryzysie), ale przynajmniej nie jest już tak pusto. Będzie można mieć nadzieję, że uda się odłożyć pieniądze na życie w zimie (tak tu się przecież funkcjonuje: pracowite lato na pełnych obrotach, i leniwa zima, na którą w lecie się zarabia).
Alanya zrobiła się zatłoczona, kolorowa i radosna także z powodu Festiwalu Kultury i Turystyki, który odbywa się zawsze na przełomie maja i czerwca – w tym roku po raz 9.
Co roku rozmach w organizacji imprezy jest coraz większy i większy; aby to potwierdzić już wkrótce postaram się zamieścić fotorelację z tego, co dzieje się obecnie. Póki co korzystam z wolnego weekendu i chodzę na bezpłatne koncerty pod gołym niebem, jak i rok temu…
„Wolny weekend”? A tak, jeszcze mam luksus wolnych weekendów. Obawiam się, że to już wkrótce się skończy, i zostanie zastąpione codzienną harówką od rana do nocy, ale nie uprzedzajmy faktów – i cieszmy się tym, co mamy.
Zawsze na początku sezonu przeżywam pełno duchowych rozterek na temat branży, w której znalazłam się kiedyś kompletnym przypadkiem, i w której zasiedziałam się już tyle czasu. Turystyka wciąga człowieka kompletnie: nie daje za dużo miejsca na inne życie, na wyjazdy i wakacje – wszystko odkłada się na „po sezonie”. Pracujemy bez przerwy, a uniformy czyli np. firmowe koszulki stają się najczęściej używaną odzieżą. Nikt tu nie liczy 8-godzinnego dnia pracy – tyle godzin to raczej luksus i odpoczynek. Dzwoniący nieustannie telefon staje się czymś normalnym; niezależnie od tego, czy dzwoni o czwartej rano czy w środku dnia. Przemęczenie i spuchnięte nogi to codzienność; odsypianie w wolny dzień wszystkich zarwanych nocek, nieregularne posiłki albo brak posiłków, usypana w pokoju góra ubrań, których nie ma kiedy wyprać. Nasi przyjaciele, znajomi, partnerzy – to osoby wykonujące podobną pracę. Mają podobny tryb życia i rozumieją, że czasem jedyna możliwość spotkania się to poniedziałek o 1 w nocy.
Ale mimo wszystko ma to w sobie coś przyciągającego; każdy, kto nigdy nie potrafił się dobrze poczuć w pracy za biurkiem, doskonale zrozumie o czym mówię. Praca w turystyce to coś, co przyciąga specyficzny typ ludzi; wielu z nich rezygnuje po pierwszym sezonie, ale wielu zostaje długo – nawet bardzo długo. Łatwo się uzależnić od takiego życia na pełnych obrotach. Rutyna oczywiście też nam grozi – ale lekarstwem na nią jest zmiana firmy albo rodzaju pracy – co przecież bardzo często się zdarza, i nie jest niczym negatywnym. Zresztą: choćby wycieczka, którą się prowadzi, była taka sama co tydzień, to przecież zmieniają się grupy – i za każdym razem jest inaczej. Jeśli lubi się ludzi (co nie jest łatwe przy ilości problemów, które sprawiają turyści :)) – to da się w tym odnaleźć prawdziwą frajdę.
No i jeszcze ten turystyczny światek – widać to jak na dłoni na przykładzie Alanyi, która tak naprawdę jest jedną wielką wioską. Wszyscy się znają; a jeśli nie, to zaraz się poznają. Ciągła zmiana firm powoduje nieustanne krążenie doświadczonych pracowników branży z biura do biura. Raz tu, raz tam, ale nadal w Alanyi i okolicach. Wystarczy pójść raz w tygodniu do jednego z najpopularniejszych klubów w porcie, by zobaczyć (jak ostatnio naśmiewaliśmy się ze znajomymi) całą „sosyete”, całe lokalne towarzystwo: pracowników biur, rezydentów, właścicieli hoteli, sprzedawców skór i złota, kierowców na wycieczkach jeep safari, barmanów, recepcjonistów hotelowych, i tak dalej. Czasami mam wrażenie że główny cel pojawiania się na takich imprezach to pokazywanie się, ciągłe witanie, klepanie po plecach, pytanie co słychać i komentowanie strojów rosyjskich turystek.
Pustka? Oczywiście :)
Ale daje jakieś dziwne poczucie bycia u siebie. Wystarczy przejść przez główną ulicę, po ponownym przyjeździe do miasta; wpaść na kilku-kilkunastu znajomych (czego nigdy nie da się uniknąć, dlatego właśnie w Alanyi plotki rozchodzą się w tempie błyskawicy). Dać się zaprosić na rytualną herbatkę. Pogadać, wymienić informacje kto w tym roku gdzie i z kim pracuje, oraz gdzie mieszka (im bliżej centrum i w niezależnym mieszkaniu, tym więcej zarabiasz punktów w towarzyskim rankingu). No i jeszcze: z kim się spotyka, a może już zerwał?
Wystarczy tego wszystkiego doznać, by przełamać pojawiający się regularnie kulturowy szok. Znów jestem tutaj: w Alanyi, w sezonie, w pracy. Coś w rodzaju: moje miejsce na ziemi, wersja 2.0*
(*oczywiście po sezonie, wypluci, wymęczeni, wkurzeni, znudzeni, zblazowani – będziemy mówić i myśleć zupełnie inaczej).
11 komentarzy
eee do tłoku jeszcze trochę brakuje- i dobrze;)
Też za tydzień przyjeżdżam do tej wioski,już nie mogę się doczekać.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
a ja wróciłam z Kemeru, podobno Rosjanie nazywają do Kemergradem (Leningrad Turecki sic! :)). Ja ich tam tak nie odczuwałam. Faktycznie jeszcze nie było takich tłumów choć na lotnisku w Antalyi były dantejskie sceny przy powrocie i tłum wczasowiczów z Polski jak leciałam do Turcji… Kemer jest inny od Alanyii, a nie aż tak bardzo. Co najśmieszniejsze, rozsławione przez Polaków w Internecie, tureckie biuro wycieczkowe GINZA z Kemeru, nie ma polskojęzycznych pilotów. Do wyboru masz każdy inny język, ale polskiego nie, bo jest bardzo trudno znaleźć taką osobę, a ponadto do Kemuru cały czas przyjeżdża jeszcze mało Polaków. Kemer jest mniejszy od Alanyii, bardziej kameralny, otoczony pięknymi górami i w sąsiedztwie Antalyi (jakieś 40 do 60 km). Dlatego płynąc na Kekovę powiedziałam do mojej do rodzicielki, że mogłabym zapytać się właściciela Ginzy czy nie mogłabym pracować jako pilot polskojęzyczny dla jego klientów, przecież jest pilotem zawodowym :):):):) Mama podchwyciła pomysł, ale zaraz z niego zrezygnowałam bo a) nie znam tureckiego, b) mam kredyt mieszkaniowy i pracę stałą, c) rozpoczęte studia… Fajnie było sobie tak pomarzyć :))))))Zatem obyś moja droga jeszcze zdołała napawać się cudownymi wolnymi weekendami, bo kryzys Polaków tak bardzo nie dotknął. Ja już zbieram moje przyjaciółki, na drugą turę w Turcja w październiku :):):):) i raczej zapowiada się, że przyjedziemy :P Sama, dziś poleciłam koleżance Turcję, Alanyię albo Side i chce przyjechać na tydzień w sierpniu, zatem nakręcam biznes turystyczny w Polsce :) Miłego „jeszcze odpoczynku”.
fajna praca.. ja własnie jestem z tych siedzących za biurkiem.. nie wiem ile jeszcze wytrzymam :P bo czytajac Twoje notki już wychodzę z siebie :P ale fajnei ze chociaz mozna sobie pomarzyc… i w sterscie papierów przeniesc się w trochę inny świat..:) a do Alanyi jadę we wrześniu :) :P Skylar wtym roku też w Ecco pracujesz?
pozdrawiam,
Agata
dziele się szansą choć ty masz tę przewagę, że jesteś na miejscu. konkurs
http://www.turcja.wp.pl/konkurs/sukces/
hej :)
bardzo mnie interesuje jak wyglądała Twoja trasa do Turcji przez Berlin. Jakimi liniami leciałaś i czy polecasz taką podróż? z góry dziękuje za odpowiedź :)
pozdrawiam
Jestem każdego dnia dzięki Tobie w Turcji i szczerze Ci zazdroszczę. Osobiście siedze za biurkiem i nie wydaje mi się żeby to mogło się zmienić. Dzieli nas prawie pokolenie, więc na tym etapie życia takich decyzji łatwo sie nie podejmuje… Bylam z Turcją bardzo blisko, choć krótko, ale dzięi temu poznałam nowy smak życia… Za tę „bliskość” zapłaciłam taką cenę, że najprawdopodobniej nigdy więcej tam już nie pojadę, choć chciałabym. Powrót do rzeczywistosci jest trudny. Czytam książki – tez ostatnio Orhana PAmuka (trudny!), slucham muzyki będąc za granica w tureckich knajpkach i te poleconą przez Ciebie.Podróżuje dużo, wszędzie gdzie mogę „łapię” dzwięki, muzykę, mowę, zapachy, smaki tureckie i zawsze kawałek mnie będzie tam. Chcialabym byc z Tobą w bliższym kontakcie, pisalam juz kika razy w komentarzach i mailu, ale nie chcę się narzucać i nie wiem, jak to zrobić. Pchodzę z tego samego miasta w Polsce, co Ty…
>Za tę „bliskość” zapłaciłam taką
>cenę, że najprawdopodobniej nigdy
>więcej tam już nie pojadę
a dlaczego?
Za tę „bliskość” zapłaciłam taką
>cenę, że najprawdopodobniej nigdy
>więcej tam już nie pojadę
Odpowiadam „Reni”
to osobista, bardzo banalna, (melo)dramatyczna historia, samo życie. Do Turcji nie pojade, bo to bylaby pokusa żeby szukać, znów spotkać tego człowieka, w którym kiedyś się zakochałam, stając się fanem wszystkiego, co jego na co dzień otacza. Moje życie jest tu.
hehe nasi panowie wychodza z siebie, jak czytają takie posty;)))
Comments are closed.