/Zdjęcie okładki ze strony Wydawnictwa Literackiego www.wydawnictwoliterackie.pl/
„Zawsze żyłam na walizkach – przekonana, że mogę zostać w każdym miejscu tak długo, jak długo nie będę musiała zapuścić korzeni”
Dzisiaj na niedzielny wieczór mała i szybka recenzja… tak, znowu książki :) To silniejsze ode mnie. Ostatnio powróciłam bowiem, po fazie lekkiego zmęczenia, do czytania książek mniej lub bardziej związanych z Turcją. I czasami natykam się na prawdziwe skarby! Szykuje się więc za jakiś czas pewnie jakieś książkowe zestawienie „turkomaniackie”, tym bardziej, że często pytacie mnie o listę najciekawszych lektur. Troszkę się tego pojawiło ostatnimi czasy, i już nie można powiedzieć, że nie da się dobrze po polsku poczytać książek tureckich autorów. Nobel dla Orhana Pamuka na pewno jest jedną z przyczyn, ale i sama Turcja robi się bardziej Polakom „bliska”.
To, z czym jeszcze mamy wielki problem to… okładki. A w przypadku artykułów w gazetach – zdjęcia. To jedne z największych katastrof i absurdów, że wystarczą magiczne słowa „turecki autor”, „turecka książka”, „turecka polityka” by tekst obrazowano kobietami od stóp do głów ubranymi w czarne nikaby, które przecież nawet w Turcji budzą zainteresowanie samych Turków i Turczynek, nie przyzwyczajonych do takich strojów (chyba, że obracają się w bardzo konserwatywnym środowisku). Mówiąc w skrócie: co za chory i niestosowny pomysł!
Aż boję się myśleć, że taki zabieg mógłby być dyktowany racjami marketingowymi. Czy naprawdę zakryte kobiety tak dobrze tekst „sprzedają”? I przy okazji powielają polski stereotyp Turcji jako niebezpiecznego kraju arabskiego rządzonego wedle praw szariatu. A może przyczyną jest tylko ignorancja wydawcy? Nie wiadomo co gorsze. Ech…
Książka, o której dzisiaj chcę Wam powiedzieć – na pewno przez wielu z Was już dobrze znana: „Czarne mleko” Elif Şafak – ma okładkę w tym samym stylu. Jeśli ktoś kupiłby ją z tego względu, przeżyłby prawdziwą niespodziankę po lekturze zawartości. Żadnych skandalicznych historii o muzułmańskich kobietach :)
Ale zanim o moich wrażeniach, jak zwykle (który to już w tym wpisie?) mały wstęp. Pisarkę Elif Şafak oczywiście znam i kojarzę, obok Pamuka jest drugą z najbardziej w tej chwili na świecie znanych tureckich pisarek współczesnych. Na pewno zasłużenie, natomiast mnie dla mnie jak dotąd jej pisanie było praktycznie nieprzyswajalne. Kto czytał – wie o czym mowa. Specyficzny, niemalże bajkowy styl na pewno nie każdemu przypadnie do gustu. Zazwyczaj jej książki zaczynałam czytać, a po parunastu stronach odkładałam na półkę, kompletnie nie mogąc się „wkręcić” w ich klimat. Pisanie Pamuka o wiele bardziej mi odpowiada.
O „Czarnym mleku” słyszałam sporo: że opisuje depresję poporodową autorki i legendę o czerniejącym mleku. Nie brzmiało to dla mnie zbyt zachęcająco :)
O tym, że kupiłam książkę i zasiadłam do lektury zadecydował impuls. Po czasie myślę, że widocznie nawet impulsom trzeba pomóc i… do pewnej tematyki dojrzeć. Przed poprzednim wyjazdem do Turcji, szukając czegoś „na podróż”, weszłam do księgarni, i po prostu dałam się „upolować” książce Şafak. Właśnie tak – to książka złowiła mnie, dobrze wiedząc co czyni. Nie zagłębiając się w opisy na okładce, mimo że zazwyczaj tak robię, przeleciałam wzrokiem jedynie podtytuł: „O pisaniu, macierzyństwie i wewnętrznym haremie” („pisanie” to przynęta, na którą zawsze się łapię), chwyciłam ją i poszłam do kasy.
Kto podróżuje z Poznania przez Berlin do Antalyi domyśla się, dlaczego na taką podróż potrzeba mieć książkę ;) Inaczej ta 12-godzinna podróż płynie taaaak wolno! Tymczasem dzięki „Czarnemu mleku” nawet nie zauważyłam, że jestem w drodze. Czytałam ją w minibusie na lotnisko, czekając na odprawę bagażu, w samolocie – tego dnia pochłonęłam 300 stron, a książka ma niewiele więcej :)
Jak na jak dotąd nielubianą przeze mnie pisarkę to całkiem niezły wynik.
Co mnie tak oczarowało?
Cóż, o „czarnym mleku” i „depresji poporodowej” jest tam dużo mniej, niż można by się spodziewać po przeczytaniu różnych recenzji. Więcej… po prostu o byciu kobietą. Książka jest w dużej mierze autobiograficzna. Şafak wartko opowiada o swoim życiu, o tym, jak z niezależnej podróżniczki-pisarki przekształciła się w pisarkę-partnerkę i żonę, a potem pisarkę-matkę. Niech nie będzie tajemnicą, że jako osoba pisząca, podróżująca, z dużą potrzebą własnej niezależności bardzo utożsamiałam się z jej opowieściami. Wiem też, że sporo moich koleżanek „wagabundek” o podobnym usposobieniu i odczuwaniu także znalazłoby w tej książce wiele odniesień do własnego życia. Nie chcę tutaj zdradzać za dużo (żeby nie psuć zabawy), ale zapewniam, że to idealna książka dla poszukujących swojego miejsca w świecie niezależnych kobiet w wieku 30+ :) Jeśli zastanawiacie się, czy wychodzić za mąż, być partnerką, matką? Czy może nie rezygnować ze swojej niezależności, tworzyć / pisać / pracować / zarabiać / podróżować (niepotrzebne skreślić) i być po prostu „wolną”? Jak można to wszystko pogodzić i być szczęśliwą? Co prawda Şafak odnosi się tu do zawodu pisarki, ale esencja tekstu jest uniwersalna. Oczywiście to nie poradnik, bez obaw. Nie ma łatwych odpowiedzi. Na pewno jednak lektura tej książki pobudza do myślenia.
W układzie książki są dwa ważne elementy, które dodają jej kolorytu. Jeden, to – wcześniej wspomniany i dla mnie dotychczas niezjadliwy – styl „bajkowy”. Postacie „calineczek”, wizje, historyjki… Na szczęście jest on w dawkach akceptowalnych dla mnie (wielkiej przeciwniczki książkowej i filmowej „magii”), przeplatając się z normalnym tekstem, i płynie tak luźno i momentami zabawnie, że mogę Was uspokoić – jest dobrze.
Drugi element, bardzo ważny, to mini eseje o pisarkach i jednocześnie kobietach i matkach. Przykłady te pozytywne, i negatywne, znane i mniej znane – po prostu różne. Şafak wspomina m.in. Virginię Woolf, Zeldę Fitzgerald, Anais Nin, Ann Reyd. A do tego wtrąca czasem śmieszne, czasem zastanawiające anegdoty z jej własnego życia: moment poznania męża, dojrzewanie do bycia kobietą, pojawienie się instynktu macierzyńskiego, opis studiów w USA, a nawet „tajemnica” jej artystycznego pseudonimu „Şafak”.
Książkę czyta się bardzo płynnie, narracja jest tak poprowadzona, że po malutku odkrywamy to co odkrywa autorka, tak jakbyśmy wraz z nią „dojrzewali”. Przyznam, że dla mnie osobiście pewne teorie i obserwacje Şafak są bardzo cenne, wartej osobnej refleksji.
Po przeczytaniu tej książki, kiedy jeszcze raz spojrzycie na okładkę, zrozumiecie, jak bardzo jest ona nie na miejscu. Tekst jest tak bardzo uniwersalny, że odwoływanie się tutaj do tureckiego stereotypu (jakiegokolwiek) po prostu razi. Podsumowując: polecam tą książkę nie tylko tym, którzy o Turcji wiedzą dużo (choć zawsze pewne „smaczki” można wtedy wyłapać i sprawia to czytelnikowi przyjemność), ale również tym, którzy Turcją nie są tak bardzo zainteresowani. Nie ma to w tym momencie wielkiego znaczenia. Jest to przykład dobrej kobiecej literatury w jak najlepszym tego słowa rozumieniu. Książkę najtaniej kupicie tutaj.
Przyznam, że czuję się zachęcona to innych powieści tej autorki. Może pora na „Sufi”? Lubicie Elif? Czekam na Wasze wrażenia i opinie :)
PS. Do kompletu inną książką o problemie małżeństwo vs. kobieta niezależna jest „I że Cię nie opuszczę” Elisabeth Gilbert, którą też bardzo polecam!
PS.2. Następny wpis już z Turcji :) Hurra!
10 komentarzy
Patrzyłam już nie raz na książki Elif Safak w księgarni, ale jakoś tak nie kupowałam bo bałam się, że może być ciężko jak z Pamukiem. Niestety jego Stambułu nie doczytałam do końca, może muszę dojrzeć. Ja polecam moje dwie ulubione książki z Turcją w tle: „Od zmarłej księżniczki” – Kenize Mourad i „Kiraze” – Solmaz Kamuran.
Pariss
Pariss, no właśnie, słyszałam o tej pierwszej książce, muszę zdobyć. A czytam w tej chwili dwie inne książki z Turcją w tle – napiszę jak skończę :)
Skylar,książkę Kenize Mourad „Od zmarłej księżniczki” będę miała w Alanyi pod koniec sierpnia. Chętnie pożyczę, jeśli nadal jesteś zainteresowana. „Kiraze” jest dostępna na Allegro i jeśli uda mi się kupić, podobnie dotrze w sierpniu, wiec mogę pożyczyć do przeczytania.
Pozdrawiam :)
Okładka bardzo, bardzo wpływa na wybór książki – przynajmniej tak pokazują kolejne badania ;) Problem jest w tym, że „kobieca literatura” jest zwykle uznawana za literaturę gorszą – czyli zaliczane są do niej romansidła i kiepskie poradniki. A Şafak to zupełnie inna bajka.
Przed premierą „Czarnego Mleka” przeczytałam wywiad z autorką i szczerze mówiąc… zniechęcił mnie do książki zupełnie. Że depresja, że jak się płacze, to mleko kiśnie. To jak będzie czarne, to niech będzie atramentem. Zszokowało mnie to. Dla mnie to wyraz myślenia „No dobra, jak mam tę depresję, to niech chociaż na niej zarobię/zrealizuję ambicje pisarskie/inne”. Rzeczywiście może być ciekawa sprawa konfliktu kobieta – matka – ambitna pisarka – podróżniczka – itd. Ale, do cholery, czemu takiego „konfliktu” nie mają mężczyźni? Czemu tutaj nie ma problemu samorealizacji i nikt się z depresji nie musi tłumaczyć, chyba, że dotyczy spraw zawodowych?
A książkę przeczytam… za kilka lat. Bo póki co wolę szukać swojego sposobu ;)
Może dlatego, że mężczyźni nie rodzą dzieci? :) I w związku z tym nie ma u nich wyboru natura-kariera :)
Ale przecież te dzieci robią! I chyba te dylematy powinny ich dotyczyć w równym stopniu… albo jestem po prostu idealistką :)
Robienie a noszenie ciąży, rodzenie a potem wychowywanie i karmienie to jednak trochę różnica. Też wolałabym tylko robić :))) Robienie nie wymaga od Ciebie zarzucenia pracy, zmienienia trybu życia i wielu innych poświęceń…Ehhh
Dzień dobry
Ja się dziwię że dopiero teraz „odkryłaś” Elif:)))
Ja Ją czytam namiętnie. Zawsze jest to najbardziej wyczekiwana książka. Mam Jej wszystkie wydane po polsku. Dodam że jadąc do Turcji w 2009 roku pojechał ze mną „Pchli pałac”.
Polecam, bo jest co czytać choćby nowa „Honor” G E N I A L N A.
Przez Pamuka nie dałam rady przejść.
A „Czarne mleko” hmmmmmm okazało się że to tak bywa u innych sławnych i bogatych (wewnętrzne) również.
Magda
O gustach się nie dyskutuje :) Pisanie Pamuka lubię bardzo, odpowiada mi dużo bardziej niż Elif. Natomiast tematyka tej właśnie książki i sposób prowadzenia narracji bardzo mi się spodobał. Dotychczas jak pisałam nie mogłam przebrnąć przez inne książki Elif, ale może to jest dobra okazja żeby spróbować ;)
Trafilam na te ksiazke przypadkiem i bardzo sie z nia zaprzyjaznilam, – to jeden z tytulow, do ktorych na pewno kiedys wroce, bo mysle ze w roznych momentach zycia mozna ja czytac pod przeroznymi katami. Jest niesamowicie uniwersalna, aktualna, swietnie opisuje presje, jakiej podlegaja wspoleczesne kobiety. A przy tym nie znalazlam w niej nic „smutnego”, jest pelna humoru i dystansu…
Polska okladka faktycznie wyglada tragicznie, w ksiegarni pewnie nawet nie zwrocilabym na Mleko uwagi.
Comments are closed.