W ostatnim podcaście wspominałam o tym, że zaniedbałam mój alfabet tureckich pojęć. Co tylko zmobilizowało mnie do tego, żeby wrócić do tematu i trochę zabrać się za niego. Do pisania tego postu ruszyłam więc tym żwawiej, a już uśmiech na twarzy wywołało uświadomienie sobie, że przede mną literka J.
J, które w języku tureckim pojawiło się tak jakby niechcący, i którego w tureckich słówkach jest bardzo mało. Kiedy sprawdziłam rozpoczynające się na J wyrazy zrozumiałam coś, co wcześniej oczywiście nie przyszło mi do głowy: wyrazy rozpoczynające się na J są pochodzenia francuskiego. Skąd ten francuski? Z początków XX wieku, a dokładnie okresu po utworzeniu Republiki Tureckiej, kiedy to oczyszczano język turecki z osmańskich naleciałości (a te dla ówczesnych Turków były synonimem zacofania i w ogóle starego, złego, bo nie-europejskiego systemu).
W nowym tureckim pojawiło się więc sporo słówek będących dokładną kopią z francuskiego, które funkcjonują do dzisiaj. Przede wszystkim te, które dotyczą mody, ubioru, sztuk pięknych, a także dyplomacji. We francuskim „geologie” (z akcentem nad e którego nie mam na klawiaturze) wymawiamy jako „żeolożi”, zatem mamy głoskę „ż”. Turcy zaadoptowali ją jako pisane j, które jako „ż” się czyta.
I wszystko jasne.
Powiem więcej, namiętność do wymawiania J jako „ż” wśród Turków doszła już do takiej skrajności, że można tutaj usłyszeć Johny wymawiane jako „żony”, Jack jako „żak”, a każda Joanna będzie nazywana „Żoaną” a Jarek byłby „żarkiem”, gdyby nie fakt, że to akurat imię kojarzy się Turkom z czymś innym :)
Przy okazji fascynuje mnie też J które pojawia się w środku lub na końcu wyrazów tureckich. Król Pomarańczy wyskakujące na moim komputerze słówko „Anuluj” uparcie od lat czyta jako „anuluż”, doprowadzając mnie przy tym do wybuchu śmiechu.
Albo taka ładowarka – „şarj” powinna być wymawiana jako „szarż”, tymczasem to słowo – także o pochodzeniu francuskim – Turcy często wymawiają błędnie jako „sz-a-r-z”. Lubię słuchać takich językowych błędów, i jestem ciekawa jak to wszystko wytłumaczyliby językoznawcy czy turkolodzy. Jeśli są tutaj na sali, proszę o komentarze pod tekstem, chętnie się czegoś od Was dowiemy :)
Przejdźmy już jednak do samego alfabetu. Przypominam, że dobór słów jest randomowy – mój własny, indywidualny, powiedzmy to wprost: przypadkowy. Staram się jednak wybierać pojęcia, które z czymś śmiesznym lub ważnym mi się kojarzą, tak i żebyście Wy, P.T. Czytelnicy, mieli z tego powodu trochę uciechy, a i może czegoś nowego się dowiedzieli.
Na początek, klasycznie, literowanie. I tu niespodzianka (a może już tego się domyśliliście po przydługawym wstępie?) – literki J nie kodujemy podając nazwę tureckiego miasta, ponieważ żadna nazwa tureckiego miasta nie rozpoczyna się na J. Proste :)
Dlatego zastępczo występuje tutaj słowo JANDARMA, pochodzące – cóż za zaskoczenie – z francuskiego – i oznaczające oczywiście żandarmerię.
Dobrze, to jakie będą ciekawe słówka i pojęcia na J?
Jeneratör, bo bez niego się nie da
Jak łatwo się domyślić słówko to oznacza generator i w Turcji zna je chyba każdy, nawet małe dziecko pary cudzoziemców, którzy kupili tu mieszkanie :) Dlaczego? Bo, mimo że Turcja należy do rozwiniętych krajów i jest w 20-tce największych gospodarek świata, wciąż mamy tu problemy z prądem. Szczególnie latem. Przerwy w dostawie energii zdarzają się zazwyczaj nagle i niezapowiedziane, akurat wtedy, gdy jest 45 stopni w cieniu i pot leje się z ciebie strumieniami. Niektórzy tłumaczą to faktem, że na naszej Riwierze latem jest bardzo duże obciążenie energetyczne (setki hoteli, wszędzie klimatyzacja rozkręcona do oporu), inni mówią, że wynika to z faktu, że sporo jest nadal ludzi, którzy nielegalnie korzystają z prądu przełączając sobie kabelki…
W takiej sytuacji pomaga tylko i wyłącznie generator umieszczony gdzieś na tyłach budynku. Buczy to strasznie i śmierdzi spalinami, ale ratuje. W nowych budynkach to standard, np. w bloku w którym mieszkamy. Za to nasz budynek, w którym mieści się biuro, jest już starszy i tutaj market spożywczy, który mamy na parterze, swój generator ma – ale reszta mieszkań i biur – nie :)
Czasami Turcy kupują sobie małe generatorki które wystarczą na trochę wsparcia dla niewielkiego sklepiku albo baru z sokami owocowymi. Często widać je latem wystawione na chodniki, wtedy po mieście roznosi się ich jednostajny turkot :)
Jest, czyli z gestem
Jest to po prostu gest. Gest ma każdy Turek, i każda Turczynka. Naród ten, podobnie jak Polacy, działa na zasadzie „zastaw się, a postaw się”. Trzeba naprawdę nie lubić swoich gości (albo robić to celowo), żeby nie zaproponować im herbaty, kolejnej herbaty, jeszcze jednej herbaty, potem kawy, potem czegoś do kawy, i na koniec owoców. Jest to oczywistość, coś, czym przesiąknięta jest turecka kultura.
W innym sensie człowiek z gestem to klasyczny Turek który będzie się bił z drugim Turkiem o to, kto ma uregulować rachunek (bo każdy chce, a nie jak u nas, każdy woli uniknąć płacenia :)). Tak a propos słyszałam, że gdzieś na wschodzie w takiej kłótni w restauracji przemówiły kiedyś noże i skończyło się szpitalem :)
Jöle, bo bez tego też się nie da :)
Już nawet 5-letni bratanek Króla Pomarańczy używa jöle regularnie i kładzie go sobie na włosy z prawdziwym znawstwem, podpatrzonym u 14-letniego kuzyna no i taty. Tata, nawet jeśli ma włosy obcięte na krótko, obowiązkowo smaruje je jöle. Najczęściej używany przez tureckich mężczyzn kosmetyk, coś, bez czego nie wyobrażają sobie wyjść do ludzi, podobnie jak niektóre kobiety bez szminki :)
Wielu Turków posiada gęste, czarne i kręcone włosy – prostują je i doprowadzają do ładu właśnie za pomocą jöle. To dopiero po zaaplikowaniu jöle stajemy się szykownymi amantami, czyli klasycznymi Turkami.
Jakuzi, z bąbelkami
Kolejna kopia i kolejne słowo, które nam, Polakom, łatwo przeczytać i zrozumieć. Turcy, jako miłośnicy raczej szybkiego prysznica i przeciwnicy stojącej wody (w której lęgną się bakterie, dawniej: demony), z jakuzi oswajają się powoli, ale pojawia się ono już w luksusowych apartamentach, zazwyczaj obok prysznica.
Jigolo, do usług się kłania
I tu też tłumaczyć nie trzeba, prawda? Moja miła Alanya aż kwitnie od jigolo, ale wiem że ta branża rozwinięta jest także w innych miastach. Ba, istnieją serwisy internetowe, przez które można sobie wynająć jigolo przyjeżdżając do Turcji i „świetnie” spędzić czas. Ja sama znam wielu Turków, którzy przez lata utrzymywani są przez zagraniczne kobiety w różnym wieku, o różnym statusie majątkowym i życiowym, mężatki lub nie. Widać takie pary szczególnie poza sezonem, kiedy spacerują trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy. Widocznie jest to popularne, skoro rynek się kręci.
Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie dodała, że co innego profesjonalista, który wynajmowany jest przez daną panią z pełną świadomością w co się pakuje, a co innego podrabiany żigolak, który czułymi słówkami zjednuje sobie sympatię naiwnej kobiety, a potem wyciąga z niej pieniądze pod pozorem kłamstewek typu „nie stać mnie na czynsz”, „moja mama jest chora”, i tak dalej. Nasłuchałam się takich historii już setki i zawsze ostrzegam dziewczyny, żeby nie sponsorowały swoich „facetów” albo „kolegów”, bo… szkoda ich ciężko zarobionych pieniędzy.
I tym wieloznacznym akcentem kończę moją dzisiejszą listę.
8 komentarzy
Hahaha świetne! Mnie też nic więcej nie przychodzi do głowy.
„To dopiero po zaaplikowaniu jöle stajemy się szykownymi amantami, czyli klasycznymi Turkami.” – dopiero wtedy stajemy się prawdziwymi keko/apaçi ;))
zabrakło u mnie cudzysłowia „klasycznymi” powinno być, he he :)
Jöle to [żule], [żele] Jak to się wymawia? Może wstawiłabyś w kwadratowe nawiasy wymowę?
żole, faktycznie zabrakło wymowy, wydawało mi się że skoro słowa mają rodowód europejski to są łatwe do wymówienia, widocznie jestem już zbyt sturczona :)
Też się na tym łapie, że to nie oczywiste jak podpisuje np Peterskirche, że ludzie dojdą, że o kościele mówię.
hah, no właśnie!!
W takim razie zapraszam po więcej :) Dziękuję!
Dziekuję! :)
Comments are closed.