Chyba tradycji musi być zadość; w zeszłym roku zrobiłam mały blogowy reportażyk z piekarni przy mojej pracy, gdzie wypiekali niebiańsko pachnące ramazanowe pide. Było to tutaj (KLIK). W tym roku znów temat pide wzięłam na warsztat, postanowiłam bowiem zrobić je sama.
Skąd ten pomysł? Powiem po kulturoznawczemu, czyli na tak zwane „około”. Czasami pracujemy nad czymś bardzo ciężko, po kilkanaście godzin na dobę, z pełnym zaangażowaniem umysłu (właśnie umysłu! to jest ważne), staramy się jak możemy, a efekt… cóż, teoretycznie wspaniały, ale zawsze się komuś coś nie podoba. Ma prawo – jeśli się pracuje z ludźmi, w sektorze usług, to ten efekt, finał naszej pracy, zawsze zależy tak naprawdę od danego odbiorcy. Nigdy niczego nie możemy być pewni.
Jest w tym jednocześnie urok, jak i przekleństwo.
Dlatego też pewnie po całym dniu pracy (ostatnio przychodzę o 11 do biura i wychodzę po 23) mam ochotę nie od razu iść jeszcze spać, tylko stworzyć „odskocznię” dla mojego styranego ciała i duszy. Mówiąc wprost, chcę zrobić coś moimi własnymi rękami, coś, co ma konkretną receptę, spis zasad, coś, co działa według uniwersalnych praw fizyki i chemii – i uda się (lub nie) nie dlatego, że dziś miałam (lub nie) dobry dzień, tylko dlatego, że ściśle zasad się trzymałam (lub nie). Ponadto sam fakt stworzenia czegoś własnymi rękami (a nie kreowanie za pomocą mózgu) jest już relaksujący. Nie ma nic bardziej odświeżającego niż działanie według punktów i zasad, a nie ciągłe myślenie „kreatywne” i „elastyczne”, dajcie spokój, ile można?! :)
Zauważyłam więc, że im bardziej jestem urobiona po łokcie i zmęczona moją kreatywnością w pracy, tym chętniej zabieram się za krzątanie po kuchni. Kultura versus natura. Klawiatura versus lepiąca się do palców mąka. Samo wyszukiwanie przepisów sprawia mi wielką frajdę, potem jest kompletowanie produktów (co należy do wyzwań, ponieważ o godz. 22 kiedy wychodzę z pracy, markety są już zamknięte, a w mojej lodówce i szafkach zazwyczaj pustki), a potem już zamykam się w kuchni, i sprawdzam – wyjdzie? Nie wyjdzie?
Wyszło!
Przepis znalazłam na jednej z licznych kulinarnych tureckich stron internetowych i przetłumaczyłam na „nasze”. Pide wyszło tak pyszne, pachnące i chrupiące (a w środku puszyste!), że nie mogłam się powstrzymać i pobiegłam do sypialni aby obudzić K.P. , podetknąć mu kawałek pod nos i poddać jego ocenie.
Notę otrzymałam dobrą, wymamrotał K.P., i kontynuował spanie, co mogę zrozumieć zważywszy na jego obecny ramazanowy tryb funkcjonowania i na to, że była godzina 1 w nocy. Za dwie i pół godziny pobudka na sahur, czyli śniadanie. Król je na nie zazwyczaj owoce i pije wodę, ponieważ od kilku miesięcy nie konsumuje on chleba (!). Poza tym, jak powiedział mi sam, jedząc chleb czy najadając się do syta rano, w ciągu dnia czuje się bardziej spragniony, a dzięki owocom tego pragnienia nie odczuwa (czy też jest ono mniejsze).
Generalnie natomiast poszczących w naszym alanijskim siedlisku rozpusty jest mało, tak mało, że aż ciężko ich zauważyć. Pierwszego dnia Ramazanu zajechałam sobie rowerkiem do ulubionej pastane, chcąc zjeść śniadanie tam, zamiast w biurze. Spodziewałam się, że będzie pusto, a tu zaskoczenie: Turcy siedzą, lulki palą, zajadają się bułeczkami, börkami i simitami, i ogólnie: jaki Ramazan? Żadnych zmian w stosunku do normalnego dnia.
Tego się można było spodziewać, zważywszy na koszmarny wręcz upał i wysoką wilgotność powietrza. Tymczasem, jak opowiada mi K.P. relacjonując swój stan ducha i ciała po pięciu dniach postu, w takich upałach post trzymać jest dużo łatwiej. Przecież nawet 'nieposzczącym’ nie chce się jeść! Wiem po sobie, jeśli już, to najchętniej bez przerwy wcinałoby się arbuzy i czereśnie, z ewentualnym dodatkiem świeżego melona, no i może jeszcze wieczorem – lody z koziego mleka z kawałkiem baklavy. Takie ramazanowe menu.
Wracając jednak do naszego pide. Jest proste, wręcz banalnie, ale wymaga zachowania reguł pieczenia drożdżowego ciasta.
RAMAZAN PIDESI (Ramazanowe Pide)
(przepis na 2 sztuki)
Składniki na ciasto:
5 szklanek mąki
300 ml letniej wody
100 ml letniego mleka
1 łyżka masła
3 łyżki oliwy
1 łyżka drobnego cukru
1 mała łyżeczka soli
1 paczuszka drożdży w proszku
Składniki posypki:
sezam
czarnuszka (çörekotu)
żółtko jajka
jogurt
ew. przyprawy
Wykonanie:
Wszystkie składniki powinny mieć temperaturę minimum pokojową, unikamy przeciągów i hałasów, nasze ręce też nie powinny być zimne ;) Ciasto drożdżowe tego nie lubi. Mąkę przesiewamy.
1. Do miski z mąką wsypujemy drożdże i mieszamy
2. Dodajemy letnią wodę, następnie mleko
3. Dodajemy masło, oliwę, cukier, sól
4. Wyrabiamy ciasto – najgorszy moment, bo wszystko się lepi – i tak powinno być. Kto ma to szczęście i posiada mikser z hakiem do ciasta, może sobie pomóc i skrócić czas wyrabiania. Ja wyrabiałam ręcznie, ale krócej niż podano w przepisie – jakieś 10 min. Stwierdziłam, że wystarczy, no i się udało :)
5. Efektem jest totalnie klejące ciasto, z którym ciężko sobie poradzić, ale to dobry objaw.
6. Odstawiamy do wyrośnięcia pod wilgotną szmatką. W przepisie podano 2 godziny, moje ciasto rosło jak szalone z powodu alanijskiej pogody (za oknem, ale i w moim domu), i po około 45 minutach miało dwukrotną objętość i bajeczną puszystość.
7. Wykładamy na stół lub na blachę, walcząc z lepiącą materią, która zaczęła odchodzić od palców – jest OK – ale możemy podsypać nieco mąki, byle nie za bardzo!
8. Dzielimy ciasto na 2 części, formujemy kształt pide – okrągłe, płaskie, nadajemy ostrym nożem nacięcia – w środku kratka, na zewnątrz obręcz.
9. Rozgrzewamy piekarnik do 225 stopni, na dolnej blaszce stawiamy naczynie z wodą, czekamy aż się „zagotuje”. Pide będziemy piec w otoczeniu wodnej pary.
10. Smarujemy nasze pide żółtkiem wymieszanym z jogurtem, i posypujemy czarnuszką, sezamem, i ja proponuję jeszcze dorzucić przyprawy: paprykę czerwoną w płatkach, kekik czyli oregano, żeby było konkretne.
11. Wrzucamy do piekarnika na tackę posypaną mąką i pieczemy ok 20-30 min, aż do osiągnięcia apetycznego złotobrązowego koloru. Studzimy powoli.
Pide najlepiej smakuje świeżutkie, choć moje jeszcze następnego dnia było miękkie i smaczne. Można konsumować z białym serem i kawałkiem masła, do tego kawałek arbuza, i jest pysznie!
Afiyet olsun!
2 komentarze
no i nie ma wyjścia, trzeba zakasać rękawy i skorzystać z przepisu. No nie ma wyjścia :)
No,no, wyglada b.apetycznie.Pozdrowienia dla poszczacych i nie tylko:).
Comments are closed.